wtorek, 6 grudnia 2016

Tak żyje i bawi się "szlachta" jerozolimska...w Polsce i na koszt Polaków...

Tekst znaleziony w sieci, ale przepyszny... grzechem byłoby, aby przepadł w czeluściach internetu. (...) Hanna Suchocka, a tak naprawdę Hajka Silberstein, sprzedała Polskę to ma gdzie mieszkać....z tą różnicą, że Pałac Putina nie należy do Putina, tylko do Federacji Rosyjskiej i jest mieszkaniem służbowym, jak w Polsce Belweder...



...to syn Suchockiej ma taki pałac, ciężko się tam dostać jak też do Niej samej z zapytaniem ....wiemy, ale jest jeszcze i powiedziałabym coś bardziej piękniejszego jak pałac SIENIAWSKICH nie daleko z piękną historią, którą znam i z książek i z opowieści mojej Babci bo tam kiedyś pracowała jako służąca to jest ciekawa historia a nie zamczysko nadętego człowieka, który wybudował to po co? Nie zazdroszczę, nie oceniam ale wyrażam co myślę, do Pałacu prawdziwego, z historii, z opowiadań bliskich pójdę i byłam, też zmiany ale mury te same i historia prawdziwa a to że ktoś w sumie otworzył hotel to inna sprawa, byle ta posiadłość przetrwała bo jest wiekowa, Suchocka i jej syn właściciel firmy "Trax" z Przeworska, 38-letni Ryszard Mirek mają ciemną historię swojej budowli. Tak żyje i bawi się "szlachta" jerozolimska...w Polsce i na koszt Polaków... to jest prawda to syn Suchockiej ma taki pałac,ciężko się tam dostać jak też do niej samej z zapytaniem ....żydówka Silberstein vel Suchocka i jej syn mają ciemną historię swojej budowli.. Pałac rośnie i policja wdzięcznieje. Fasada - 100 metrów długości. Powierzchnia użytkowa 6 tys. metrów kwadratowych - tyle co sto przeciętnych mieszkań. Całość przecudnej urody. Królowa angielska zblednie z zazdrości, bo jej pałac Buckingham to kurna chata przy pałacu Mirków. Ludwik XIV na wspomnienie Wersalu, który wzniósł, kuli się w grobie z upokorzenia. Oprócz komnat, sal i salonów, oranżerii, bastionów, baszt, krużganków, krytego basenu, sali gimnastycznej, dach pałacu pokryje też korty tenisowe, salę balową, kilkanaście pokoi łaziebnych, podziemne garaże, oranżerie. Na dachu zaś będzie lądowisko dla helikopterów, wśród cerkiewnych kopuł cebulastych. W 400-metrowym hallu głównym fortepian, a za fortepianem - przejście do kaplicy prywatnej rodu. Wokół na 140 hektarach zakłada się park, wkopuje kilkunastoletnie dęby, wytycza ogrody różnych stylów, żwiruje parkowe alejki. Szumieć tu ma nawet egzotyczna trzcina cukrowa. W parku domek, to myśliwski, to góralski, ówdzie winnica. Konie zamieszkają w wielkiej zielonej willi. W boksach wytwornych jak apartamenty hotelowe. Srać będą na przepiękne posadzki. Przy stajniach zaś rezydencje dla gości. Koło pałacu jezioro. Na nim już pływają jachty, skutery wodne, przyjdzie pora i na łabędzie. Już samo powstanie tego jeziora stanowi cud kapitalizmu. Według papierów jest ono zbiornikiem retencyjnym na Sanie, który jednak płynie o kilka kilometrów stąd i żeby zbiornik chronił przed wylaniem się jej wód, rzeka musiałby zacząć zapierdalać pod górę. Latem nad jeziorko helikopter przywozi jaśnie oświecone dzieci. Na żaglówce sam komendant powiatowy policji z Przeworska Henryk Jasz przepijać raczy do swego zastępcy Bukowskiego. Stu policjantów, czyli wszystkich ludzi, którzy w powiecie mogą wsadzać, dziedzic podejmuje na swych dobrach w ich święto. Właściciel "Traksu" ma być może powody, żeby u niego policja bawiła się tak dobrze i długo, aż poczuje wdzięczność. 

Dupa z blachy i trup na czarno...

Wśród miejscowych krąży legenda, że na skutek nieporozumień handlowych pana na zamczysku z jego kontrahentami z Ukrainy przyjechali z tamtego kraju umięśnieni dżentelmeni bez poczucia humoru. Miano zastosować "pajalnik w żopu", co się na nasze przekłada: lutownica w dupę. Pan prezes "Traksu" zniknął wówczas i z zamku, i z Przeworska na parę miesięcy. W ojczyźnie został tylko jego pobity portier. Ryszard Mirek powiedział potem "Gazecie w Rzeszowie", że leczył oczy w Paryżu i zażywał nart w Szwajcarii. Lud plotkuje jednak, że panisku wymieniano odbyt po lutownicy Ukraińców. Teraz wydala przez rurkę z metali szlachetnych, ale tylko ci, co mu włażą, mogą rzecz sprawdzić.
Gdy kiedyś historycy opiszą dzieje budowy najwspanialszego i największego pałacu w Europie o piękności urzekającej każdego wędrowca do Europy Wschodniej, wiele finansowych i cielesnych dramatów przyjdzie im zbadać u źródeł. Kilkanaście firm próbuje odzyskać należność za swe prace. Przedstawiciel jednej przeskoczył ponoć ogrodzenie zimowej siedziby prezesa "Traksu" w Przeworsku i pastwili się nad nim ochroniarze tak długo, aż przestał być chciwy. Koleje wojen z wierzycielami są jednak różne. Górale, którzy na terenach pałacowych stawiali domek górski, nie dostawszy pieniędzy, mieli obić twarz samego pana na zamku. W historyczne wydarzenia obfitują też dawniejsze epoki budowy pałacu. Kilka lat temu, gdy do zamczyska doprowadzono wodę, instalatorzy zalali pobliską wieś Leżachów. 5 lat temu prąd zabił na budowie chłopaka. Pracował na czarno i umarł też czarny. Podobno ojcu obiecano 35 tys. zł odszkodowania, a 15 tys. nawet zapłacono. Pozostałych 20 tys. szukał po sądach i prokuraturach, ale znalazł tam radę, żeby brał, ile dają. Żal chłopaka, ale czyż budowniczym gotyckich katedr potomni liczą trupy?

Biskup generał i krzesła nieelektryczne.

Pałac, park i pana Mirka odwiedza biskup - generał wojsk i dowódca naczelny życia towarzyskiego w Polsce - Sławoj Leszek Flaszka Głódź. Przerwał nawet ekscelencja polowanie w okolicach Sieniawy, gdyż opadła go nagła pobożność, a pana na zamku też. Głódź odprawił mszę na dziedzińcu pałacu. Panowie Głódź i Mirek poznali się - jak nam powiedziano - na Caritas party w Łomnej. Posiadłość w Leżachowie nadal się rozrasta. W ostatnim roku prezes Mirek dokupił 300 hektarów. Płacił po 3-4 tys. zł za hektar. Chłopów, którzy nie chcieli mu sprzedać ziemi, namówił na to łatwo, gdyż inteligencję ma delikatniejszą. W Gorzycach był prom na Sanie, którym chłopi płynęli ze sprzętem uprawiać swoje pola na drugim brzegu. Pan Mirek prom ten kupił, zlikwidował, po czym chłopi chyżo ziemi się wyzbyli. Budowa samego zamku trwa trzy lata, potrwać ma jeszcze siedem. Prezes Ryszard Mirek wyjaśnił "Gazecie w Rzeszowie", że środki na budowę czerpie ze sprzedaży rodzinnych domów żony i swego. Dopłaca z zysków firmy "Trax", pragnie bowiem, żeby jego żona, on i troje ich dzieci nie cierpieli mieszkalnej ciasnoty. Pałac stanowi więc efekt prorodzinnego usposobienia inwestora tak chwalonego przez Głódzia i jego kolegów. Prezes "Traksu" opowiada, że dotychczas budowa kosztowała go tylko kilkanaście milionów złotych. Wykończenie i przepych wnętrz pochłoną jednak - jak szacują architekci - dziesięć razy tyle. Sama brama z polami na herby rodowe kosztować miała 1,5 miliona złotych. Jeszcze bez samych herbów. Firma "Trax" należąca do pana na zamku robi krzesła. Po prostu krzesła - nawet nie elektryczne. Rosnący pałac jest więc nauką dla przedsiębiorców z całej Polski, że nie trzeba być Amerykaninem Billem Gatesem od Microsoftu, który wymyśla oprogramowanie komputerowe dla całego świata, żeby mieć salę balową na 100 par policjantów tańcujących z biskupem. Potęgę gospodarczą Polski stawiać można i na wykałaczkach. W rzeszowskim światku biznesowym mówi się jednak, że właściciel "Traksu" ma 100 milionów długów. Jeśli plotek tych nie lepi zwykła zawiść, to strach pomyśleć, że te parki, stajnie, jeziora, baszty, lądowiska, kolumnady, mury obronne, kopuły, portale i herby mogłyby pójść pod młotek. Któż bowiem kupi zamczysko o 6 tys. metrów kwadratowych podłóg? A gdyby nawet sale balowe i koncertowe, oranżerie, baszty i krużganki, basen i stajnie podzielić ściankami na tysiąc mieszkań, któż osiądzie na takim odludziu.

Źródło: http://ewinia.nowyekran.pl.neon24.pl/post/135477,zydzi-nas-okradli#comment_1349609

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

komentarze