niedziela, 8 października 2017

Jak Poseł Brukselski Tadeusz Zwiefka Bory Tucholskie ratował...

Już dawno jeden księżyc przeminął, i opadły tumany kurzawy po wichrze, co zaszumiał w borze i w mieście borowiackim, co oberwał tysiące drzew w lesie, a nawet obalił odwieczne dęby, gdy pompier Kaźmierz, wpadł jak burza w drzwiach Kasztelana Kujawskiego i zakrzyknął:

- Brukselskie, brukselskie Pany Posły, idą! -

Porwali się na te słowa wszystkie rządcy. A Kasztelan, który kołacza dożynkowego wespół z administracyjnymi na podobiadek dokańczał, zmienił się na twarzy, zamilkł przez mgnienie oka, po czym zawołał:



- Gdzieś ich widział i ile chorągwi?

- Widziałem jedną chorągiew przy Chojnicach, ale kurzawa szła, jakby ich więcej ciągnęło! - odpowiedział zdyszanym głosem Kaźmierz.

Kasztelanowi krew uderzyła do twarzy, oczy poczęły się żarzyć jak węgle, podszedł do okna, objął wzrokiem cały widnokrąg, gdzie drzewiej osiki, dęby, graby i lipa mocno stała, i rzekł posępnym tonem jakby do siebie bardziej, niż do garstki zebranych:

- Niedawno legaty brukselskie u nas witały? Po wichurze pałuba nie chciały nawet odstawić i liścia z ziemi nie podniosły. Jeno głowami potakiwać przyszły i obietnice puste dawać.

Jeden pacierz ledwo upłynął od ostatniego wyrzeczonego słowa, gdy kurant południe wybił. Podszedł znowu do okna i mógł już własnymi oczyma przekonać się, że prawdę mówił pompier, gdyż na krańcach rozległej równiny, zaczerniało coś, jak gdyby bór znowu wyrósł nagle na pustym polu powstałym po wielkiej wichurze, a nad tym borem wznosił się olbrzymi obłok kurzawy.

Nastała chwila ciężka od oczekiwania. Kasztelan wdział swój najlepszy żupan, na twarzy pojawił się rumieniec, a serce jak dzwon mu zabiło z widoku, gdy herolda brukselskiego Tutka Zwiefkę rozpoznał.

Nie była to bowiem zwykła wizyta, gdyż brukselski posłaniec taszczył coś przed sobą, co przecież nie było podobnym do tak wielkiego Pana. Szedł dziarsko, jak ogień po suchym stepie, który pożera krzewy i trawy, a kroki długie na swych cienkich pałąkach stawiał, tak, że ziemia jęczała i gięła się pod nim.

- Gott mit uns! - zakrzyknął u progu głosem do grzmotu niebieskiego podobnym.

Nie czekając na zaproszenie, co w naszym wielowiekowym jest zwyczaju, gdy gość do gospodarza przybywa, wtargnął nieproszon do siedziby Kasztelana i rzekł:

- Prawda jest taka, że niestety ani czasu, ani też już sił nie mam takich, żeby Wam pomóc swoją pracą przy oczyszczaniu naszych borów z tych wszystkich wiatrołomów, więc postanowiłem pomóc w ten sposób: przekazać Wam w imieniu Wielkiego Mistrza Ekonoma Janusza Lewandowskiego, Xiężnej Róży Gräfin von Thun und Hohenstein und syna Cesarza Jarmistrza Walensy, te dwie nagie piły, dobrej jakości, bo niepolskie. Ten cenny dar ślą wam brukselskie Posły, by męstwo Wasze podniecić do pracy i abyście nie gnuśnieli w tych zaroślach.

To rzekłszy złożył dwie piły u stóp Kasztelana.

Na te słowa, wszyscy administracyjni zaczęli zgrzytać zębami na takie zuchwalstwa i zniewagę, gdyż w borach pił nigdy nie brakowało, a nawet nowiuteńkie piły nierozpakowane leżały w składnicy, zakupione z rozpędu w liczbie zbyt wielkiej. Drzewo już dawno posortowane na kupkach, gdzieniegdzie jeszcze na wywózkę czekało.

Przelatujące po niebie chmury, słońce całkiem skryły, także mrok śmiertelny do środka komnaty wpadł.

Nie takiego poselstwa pychy spodziewał się Kasztelan, lecz wzniósłszy oczy ku górze, tak odrzekł:

- Piłów ci u nas dostatek, ale i te przyjmuję, jako dobrą wróżbę zwycięstwa nad kornikiem drukarzem, który Puszczę Białowieską nam szama.

Pompier Kaźmierz zabrał dwie piły, które Tutka Zwiefka złożył u stóp Kasztelana i z nimi do składnicy się udał, by razem z tymi nowymi, kupionymi już nadliczbowo piłami, wspólnie spoczęły.

Zląkł się wysłannik brukselski, gdy Kasztelan po brzeszczot sięgnął, myśląc, że to na niego jest ostrze szykowane, lecz on wziął go, by kołacza dożynkowego móc nim kroić.

- Poczęstujcie się naszym wypiekiem, co nawet światowe Pany z zachodu lubią jadać.

- Nie wiecie, że na diecie poselskiej tu jestem! - zagrzmiał, a twarz miał spotniałą ze strachu.

- To przekażcie od nas tego kołacza, posłowi Jarmistrzowi, synowi Cesarza Walensy - rzekł Kasztelan Kujawski, robiąc tym sposobem aluzyje do niedawnej afery tortowej, jaką ujawnił Jarmistrz Walensa, wyklinając przy tym od "szui" prostego chłopka Kuźmika, który torta urodzinowego mu przez pomyłkę zabrał.

Ze złości, oczy Zwiefce wylazły na wierzch, spojrzał na Wszystkich ponuro i słowa jednego już nie wypowiedziawszy, w deszczu obfitym, co nagle się rozpadał i potłumił kurzawę, ruszył na zachód, do Swoich.

Źródło: http://hoyt.neon24.pl/post/140513,jak-posel-brukselski-tadeusz-zwiefka-bory-tucholskie-ratowal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

komentarze