środa, 15 lutego 2017

Gospodarska wizyta w małym żydowskim miasteczku...

Tekst Stanisława Michalkiewicza. Skoro okazało się, że bezkrólewie w Stanach Zjednoczonych nie było aż tak głębokie, jak uważano w Berlinie i Mocna Dłoń wcisnęła hamulec, w następstwie czego kombinacja operacyjna, mająca na celu doprowadzenie do politycznego przesilenia i ponownego osadzenia w charakterze lidera politycznej sceny ekspozytury Stronnictwa Pruskiego spaliła na panewce, nie było rady, jak otrąbić bolesny powrót do rzeczywistości i pogodzić się z istnieniem Jarosława Kaczyńskiego. Toteż trąbka w „Die Welt” zatrąbiła do odwrotu na z góry upatrzone pozycje, zaś Nasza Złota Pani przybyła z gospodarską wizytą do „małego żydowskiego miasteczka na niemieckim pograniczu”, żeby na czas pieriedyszki ustanowić jakiś modus vivendi z Jarosławem Kaczyńskim – oczywiście do następnego razu...



To „uznanie de facto” musiało chyba nieco zawrócić panu prezesowi w głowie, bo w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” zaczął snuć marzenia o „Europie” jako „mocarstwie atomowym”, co w niemieckich uszach musiało zabrzmieć niczym muzyka najwyższych sfer nieba empirejskiego, ale Nasza Złota Pani niezwłocznie sprowadziła go na ziemię, na dwa dni przed przyjazdem do Polski oświadczając się z poparciem dla „Europy dwóch prędkości”. „Europa dwóch prędkości” to inna nazwa powrotu do koncepcji „Festung Europa”, gdzie decyzje zapadałyby w ścisłym gronie fortecznej załogi, a następnie przekazywane byłyby do wykonania peryferiom – do których zalicza się również nasz nieszczęśliwy kraj. Z reakcji rządowej telewizji w Warszawie na tę deklarację można było domyślić się, jak bardzo sfery rządowe zostały zaskoczone. A nie powinny – bo przecież zarówno pani premier Beata Szydło, jak i sam pan prezes wielokrotnie w ciągu ostatniego roku wspominali o konieczności zmian w funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Najwyraźniej nie tylko nie dopuszczali do głowy możliwości takiego obrotu sprawy, a poza tym – widać, że zwyczajnie nie mieli żadnego alternatywnego pomysłu, a tylko puszczali takie bąki, żeby było ładniej, to znaczy – żeby wyznawcy pana prezesa mogli się nasładzać patrząc, jak rozstawia całą Europę po kątach. Nawiasem mówiąc, pani premier Szydło na pierwszej konferencji prasowej zasadniczo nie sprzeciwiała się pomysłowi „Europy dwóch prędkości”; najwyraźniej nie zdążyła skonsultować tej sprawy z Naczelnikiem Państwa i dopiero wieczorem się wyjaśniło, że Polska „nigdy” się na to nie zgodzi. Jak wiadomo, kiedy premier Mikołajczyk powiedział Winstonowi Churchillowi, że Polska „nigdy” nie zgodzi się na oddanie Wilna i Lwowa, angielski premier odparł, że „nigdy”, to jest takie słowo, którego nikomu nie można zabronić wymawiać. Z wywiadu, jakiego udzielił prof. Ryszard Legutko, który wraz z prof. Krasnodębskim uczestniczył w rozmowie Naszej Złotej pani z prezesem Kaczyńskim wynika, że Nasza Złota Pani raczej niechętnie odniosła się do pomysłu rewizji traktatów unijnych, podobnie jak prezes Kaczyński – do pomysłów przywrócenia w Unii Europejskiej pruskiej dyscypliny. Ale ogólnie „atmosfera” była podobno „dobra”, chociaż wydaje się, że Nasza Złota Pani musiała jeszcze coś stanowczego powiedzieć, skoro pani premier Szydło obiecała udzielić odpowiedzi na „zalecenia”, jakie w lipcu ub. roku przekazała Polsce w trybie ultymatywnym Komisja Europejska. Termin na udzielenie odpowiedzi upłynął, jak wiadomo, 27 października, ale Niemcy w odróżnieniu od naszego nieszczęśliwego kraju, są państwem poważnym, to znaczy takim, które o niczym nie zapomina, więc ciekawe, jakiego klucza użyła Nasza Złota Pani do podkręcenia pani premier Beaty Szydło w tej sprawie. Tak, czy owak, widać wyraźnie, że Berlin nie rezygnuje z żadnego instrumentu do podtrzymywania w Polsce politycznej wojny.

W tej sytuacji nie dziwi ostentacja, z jaką Nasza Złota Pani zaprosiła na rozmowę przedstawicieli opozycji to znaczy – Platformy Obywatelskiej i PSL do Ambasady Republiki Federalnej Niemiec. Najwyraźniej Nasza Złota Pani musiała dojść do wniosku, że nie ma co zadawać sobie trudu z zachowywaniem pozorów, przeciwnie – trzeba pokazać nie tylko niemieckiej, ale i polskiej opinii publicznej, jak wyglądają wzajemne relacje. Co więcej – zarówno pan przewodniczący Schetyna, jak i pan prezes Kosiniak-Kamysz musieli pogodzić się z rolą owczarków niemieckich, niczym ów Bryś z mickiewiczowskiej bajki o psie i wilku, bo przecież mogło być jeszcze gorzej. Oto sprytny pan Rysio z Nowoczesnej nie został zaproszony w ogóle, co pokazuje, że nawet do roli owczarka niemieckiego trzeba dorosnąć. Poza tym w Berlinie też coś tam muszą przecież wiedzieć, więc pewnie wiedzą, że partia pana Rysia, to wydmuszka starych kiejkutów. W jakim zatem celu Nasza Złota Pani miałaby awansować sprytnego pana Rysia choćby do rangi owczarka niemieckiego, kiedy w jej oczach nie jest on nawet kundlem? Podobnie nikt nawet się nie zająknął na temat przyjęcia na audiencji któregoś z płomiennych obrońców demokracji, skupionych przez starych kiejkutów w KOD-zie. Przypuszczam, że nie tylko dlatego, że byłaby to zbytnia ostentacja wobec prezesa Kaczyńskiego, ale również dlatego, że w Berlinie muszą pamiętać opinię Fryderyka II, że wprawdzie można posługiwać się kanaliami, ale nie wolno się z nimi spoufalać. I wreszcie sprawa Donalda Tuska, który w kombinacji operacyjnej, mającej na celu doprowadzenie do przesilenia politycznego w Polsce, miał wyznaczoną rolę kandydata na prezydenta naszego bantustanu, ale kiedy kombinacja („taka, panie, kombinacja” - jak zwykł mawiać Antoni Lange) operacyjna spaliła na panewce, został zawrócony na z góry upatrzone pozycje, których zajęcie wymaga jednak wsparcia również ze strony rządu tubylczego. Ponieważ wiadomo, że wytarzanie Donalda Tuska w smole i pierzu jest jednym z ważnych priorytetów politycznych prezesa Kaczyńskiego, trudno sobie wyobrazić, że kiedy Nasza Złota Pani, pilotująca przecież karierę Donalda Tuska, zdradziła się, że zależy jej na powodzeniu tych starań, musiał natychmiast postawić warunki, Jakie – tego z komunikatu niepodobna się dowiedzieć, ale rąbka tajemnicy uchylił europoseł Ryszard Czarnecki ujawniając, że Donald Tusk powinien osobiście zwrócić się do polskiego rządu z prośba o poparcie. Znaczy – sam musi wytarzać się w smole i pierzu – a potem się zobaczy. Okazuje się, że nasz nieszczęśliwy kraj do końca w Unii Europejskiej suwerenności nie stracił i – co prawda tylko w sprawie wytarzania Donalda Tuska w smole i pierzu – jeszcze możemy negocjować. Cóż dopiero, gdyby jeszcze udało się doprowadzić do „reorganizacji”, chociaż oczywiście nie takiej, o jakiej wspominała Nasza Złota Pani, tylko takiej, jaką pielęgnuje in pectore pan prezes Kaczyński. Miejmy nadzieję, że ta świetlana wizja kiedyś zostanie objawiona również i nam.

Stanisław Michalkiewicz

Źródło: http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3863

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

komentarze