poniedziałek, 13 lutego 2017

Czy trzeba się bać Dugina?

Tekst Marzeny Zawodzińskiej...A jeśli tak, to dlaczego? Dwa pytania, które nasuwają się po lekturze wpisów na facebooku, komentarzy i rozmaitych artykułów. Dugin jawi się w nich jako niemalże wcielenie zła, może nawet gorsze od samego Putina. Dugin-Putin, Putin-Dugin odmieniani przez wszystkie przypadki.
Przesada? Jeśli nawet, to niewielka. Bo czy nie jest przesadą przedstawianie Dugina jako czołowego ideologa Kremla, wręcz inspiratora działań Władimira Putina? Zastanawiające, że ci sami, którzy straszą Duginem, obruszają się, gdy im przypomnieć, kim jest i jakie poglądy głosi Tiahnybok...



„Dlaczego ciągle straszycie tym człowiekiem?” Ano dlatego, że w przeciwieństwie do Rosjanina, ewidentnie nawiązuje on do zbrodniczej ideologii – nie tylko nigdy się od niej nie odciął, ale wręcz zaprzecza zbrodniom popełnianym przez banderowców na Polakach. Dugin do żadnej zbrodniczej ideologii nie nawiązuje.

Owszem, wypowiadał się negatywnie o Polsce i jego słowa, zwłaszcza te o polskim katolicyzmie i wspieraniu wszystkiego, co go niszczy, mogą brzmieć niepokojąco. Ale czy naprawdę możemy i powinniśmy wymagać od Rosjanina, aby nas kochał? On ma swoją ojczyznę! I tak samo, jak każdy z nas mógłby powiedzieć za Dmowskim: „Polakiem jestem i mam obowiązki polskie”, on powie: „Rosjaninem jestem i mam obowiązki rosyjskie”. Tak trudno to zrozumieć? Widocznie trudno, jeśli się patrzy na geopolitykę przez pryzmat emocji i własnych zachcianek. Żaden prawdziwy patriota nie przedłoży interesów cudzego kraju ponad interesy swojego, ani też nie będzie chciał „dołożyć” sąsiadowi własnym kosztem! Wtedy, w 1998, bo z tego roku pochodzi niechętny Polsce tekst („Czekam na Iwana Groźnego”, rozmowa z Aleksandrem Duginem, „Fronda” nr 11-12, 1998 r.), Dugin stwierdził, że Polska nie jest potrzebna na arenie międzynarodowej. Widocznie uznał, że im mniej na niej graczy, tym lepiej.
Czy nadal tak uważa? Trudno stwierdzić, bo swojej myśli już nie powtórzył. Powiedział za to coś zupełnie innego:

„Tak, Polacy są inni niż Rosjanie. I między nami było wiele nieporozumień. Często my, Rosjanie, byliśmy nie tylko nietaktowni czy też niesprawiedliwi wobec Polaków, ale też zbrodniczy. To smutne, ale tak właśnie jest. Rywalizowaliśmy jednak ze sobą niemal jak równi i były momenty, kiedy to Polska brała nad nami górę. Polacy byli na Kremlu. Czuli się na Rusi, jak w domu. Mimo wszystko, trzeba odnaleźć siły by to przezwyciężyć”. Co, po przeczytaniu tych słów, pomyśli przeciętny rusofob? „Faktycznie, facet ma rację, może warto zmienić swoje stanowisko?” Nie! On pomyśli: „Tak tylko mówi, żeby uśpić naszą czujność! To Rusek!” Po czym odwróci się na pięcie i pójdzie spijać z ust Obamy słowa o przyjaźni i znaczeniu Polski. Przez myśl mu nie przejdzie, że „on tak tylko mówi”, chociaż za tymi słowami nie idą żadne konkrety. Polakowi wystarczy kawałek marchewki...
Ideolog nie musi walczyć o głosy wyborców, nie interesuje go, czy ma poparcie takiej czy innej frakcji, partii lub innego polityka. Ideolog mówi to, co myśli.

A co myśli Dugin?

Przede wszystkim „za wydarzeniami w Kijowie stoją Stany Zjednoczone” i jest „to tylko epizod w geopolitycznej walce Lądu i Morza”. Kwestionować geopolitykę dzisiaj mogą tylko „kompletni ignoranci” lub „ludzie chcący świadomie ukryć prawdę”. (Czyli – jak mawiał pewien ksiądz – „głupi albo specjalnie”. Trzeciego wyjścia nie ma.) Geopolityka wyjaśnia wszystko. Można polemizować z twierdzeniem, iż z jej punktu widzenia każde pojęcie posiada dwa znaczenia. Znaczenie jest jedno, ale może być różnie interpretowane.

A zatem, nie – jak twierdzi Dugin – separatyzm ma różne znaczenia, tylko co innego jest nazywane separatyzmem. Dla USA odebranie Serbii rdzennie serbskiego Kosowa będzie przykładem „realizacji prawa narodów do samostanowienia”, a powrót bynajmniej nie ukraińskiego (historycznie) Krymu do Rosji - przykładem separatyzmu. Kryterium jest jedno - własny interes „Morza”, czyli USA, NATO. (Oczywiście inne kraje nie mają prawa kierować się własnym interesem.) I teraz w zależności od tego, po czyjej stronie się opowiemy, inaczej będziemy rozumieć wydarzenia na świecie.

Zwolennicy „Lądu” dostrzegą różnice między sytuacją Kosowa a sytuacją Krymu, a nasz rusofob już nie. (Dlaczego? Bo według niego Rosja nie ma racji z zasady. Nie, bo nie. I jak wytłumaczyć, że może być inaczej, nawet hipotetycznie?) Kontrowersje dotyczą także takich pojęć, jak demokracja, legitymizacja, wolny rynek, czy nawet faszyzm. Demokracja, według Zachodu, to władza mniejszości (oczywiście nigdy się do tego oficjalnie nie przyzna, ale tak właśnie jest – ma rządzić mniejszość, nieważne jaka, etniczna czy seksualna). Putin w oczach Zachodu zawsze będzie dyktatorem (chociaż popiera go większość Rosjan – można powiedzieć przecież, że mają „wyprane mózgi”), a władze w Kijowie (choć wcześniej siłą obaliły demokratycznie wybrany rząd) – legalnie i prawowicie wybranym parlamentem.

Legitymizacja dla atlantystów to coś, co odpowiada ich interesom, uważają oni też, że wolny rynek istnieje tylko na zachodzie i w krajach zokcydentalizowanych. W innych trzeba go dopiero wprowadzić, podobnie jak demokrację (najlepiej siłą). Najciekawiej sprawa wygląda z faszyzmem. Okazuje się bowiem, że faszystą nie jest ten, kto się sam faszystą nazywa (Prawy Sektor, Tryzub, Swoboda...), tylko ten, kto nie ulega Zachodowi. Niepokorny = faszysta. Główny faszysta to oczywiście Putin i zdecydowana większość Rosjan, w ogóle wszyscy eurazjaci. Rosyjscy neonaziści, opowiadający się za dezintegracją swojej ojczyzny, dla USA są „demokratami”.

„Wszystko to przenika debaty nad polityką wewnętrzną i międzynarodową” – pisze Dugin. Są eurazjaci i są atlantyści. „Jedni i drudzy interpretują na swoją korzyść każdy termin polityczny, prawny czy socjologiczny”. Ciekawie brzmi to zdanie u Dugina – „jedni i drudzy”. Jeśli USA mówi, że faszystą jest Putin, a nie „hajlujący” przy portrecie Hitlera neobanderowcy (pomijając w tym momencie niuanse związane z pojęciami faszyzm - nazizm), a Rosja mówi, że faszystami są jedynie neobanderowcy, to kto interpretuje to pojęcie na swoją korzyść? I jedni, i drudzy?

Geopolityki nie wymyślił Dugin. Jego poglądy wynikają z tzw. determinizmu geograficznego, rozpatrującego przestrzeń „jako pewną rzeczywistość, nie tylko geograficzną, lecz i jakościową, która wpływa na typ cywilizacji ukształtowanej na tej przestrzeni”. Metodę geopolityczną sformułował po raz pierwszy niemiecki uczony Fryderyk Ratzel, a termin „geopolityka” wprowadził do nauki szwedzki prawnik, profesor geografii i nauk politycznych Rudolf Kjellen. Zasadę konfrontacji cywilizacji lądowych i morskich odnajdujemy w poglądach geografa Haldorfa Mackindera. Uważał on, iż wewnątrz Afryki, Azji i Europy jako całości znajduje się Serce Lądu – przestrzeń najbardziej odpowiednia dla kontroli nad światem.

Dugin przyjął tezę Mackindera, że Serce Lądu jest ostoją cywilizacji lądowej, a za podstawową zasadę geopolityki uznał dualizm cywilizacyjny między Lądem a Morzem, światami, które znajdują się w opozycji kulturowej. Temu antagonizmowi odpowiada podział na Wschód (tradycyjny) i Zachód (liberalny). Alternatywą dla „nowego światowego porządku” ma być Eurazja. Europa, gdyby była przyjazna wobec Rosji i wolna od dominacji USA, nie stanowiłaby zagrożenia dla Eurazji, a współpraca z nią przynosiłaby korzyści obu stronom. Do tego nie jest potrzebny podbój – wystarczy pokojowo „zreorganizować przestrzeń europejską”. Ciekawe, że Dugin uważał, iż Polska powinna znaleźć się w UE, aby nie stała się narzędziem „antyrosyjskiej polityki atlantyckiej”. Czas pokazał, jak bardzo w tej kwestii się mylił...

Proamerykańska Polska budziła nieufność Dugina już przed rokiem 2000 i trudno się temu dziwić. Poczynania naszych polityków u sąsiadów mogą w najlepszym przypadku wywoływać skrajne zdumienie – jak można do tego stopnia szkodzić własnym interesom, ignorując jednocześnie i prawdę historyczną, i współczesne realia. „Nie ma Trzeciej Drogi” – mówi Dugin. Trzeba wybrać: Ląd lub Morze, eurazjaci lub atlantyści. Trzeba przy tym pamiętać, że atlantyści to USA, świat jednobiegunowy i światowa oligarchia, a eurazjaci to kontynentaliści, świat wielobiegunowy z różnymi modelami ekonomicznymi. Dlatego „nawet jeśli nie lubicie Rosjan lub są wam obojętni, zgodnie z prawami geopolityki, powinniście być po stronie Eurazji. Tylko tędy wiedzie droga do świata wielobiegunowego. (...) Ci zaś, którzy nie są ani zimni ani gorący, i nie chcą dokonać wyboru, ci od tej pory pozbawieni będą jakiekolwiek podmiotowości”.

Dotyczy to również Polski. Ale jeśli Polska wybiera Waszyngton, jak może nazywać siebie Chrystusem Europy? „Naprawdę nie widzicie, że Zachód to czysta cywilizacja antychrysta?” Trudno w to uwierzyć, ale są tacy, co nie widzą. Albo nie chcą widzieć, bo tak naprawdę gotowi są sprzymierzyć się z samym diabłem, byle przeciw Rosji.

Ostatnia wypowiedź Dugina dla „Do Rzeczy” jest jeszcze bardziej propolska: „Jesteśmy braćmi, którzy się kłócą. Odnoszę się do polskich braci z wielkim szacunkiem. Rozumiem waszą niechęć do Rosji. To, że aktualnie jesteśmy od was silniejsi, nie oznacza, że jesteśmy lepsi. Uwielbiam polską literaturę, czytam Witkiewicza, tłumaczyłem nawet Leśmiana. Macie fascynującą tradycję i kulturę, pełną sprzeczności między Wschodem a Zachodem. Mam dla was więcej zrozumienia niż dla zachodnich Ukraińców, którzy nienawidzą Polaków, Rosjan, czarnych... Nie uznaję czegoś takiego jak polonofobia. To tak samo szkodliwe zjawisko jak rusofobia. Niestety, my, Rosjanie, często bywamy szowinistami. Zamiast zrozumieć głębię bogactwa naszych braci, zatracamy się w nienawiści”. Dalej wyjaśnia, iż konieczność zniszczenia „kordonu sanitarnego” oddzielającego Zachód od Rosji nie oznacza likwidacji takich państw jak Polska, Węgry, Bułgaria, Czechy, Ukraina czy Rumunia. Po prostu nie powinny pełnić tej antyrosyjskiej funkcji – we własnym, dobrze pojętym interesie.

Dugina można się bać jak termometru, który pokazuje -30C. Ale czy to termometr nam zagraża? Czy jeśli stłuczemy termometr, nie będzie mrozu? Nie bez powodu Aleksander Dugin budzi skrajne emocje. W końcu „Za największego wroga ludzie mają tego, kto mówi im prawdę”. Nie chodzi o to, aby bezgranicznie mu ufać i zgadzać się z nim w każdej kwestii. Ale nie chodzi też o to, aby negować każde jego słowo tylko dlatego, „że ruski”.

Marzena Zawodzińska

Aleksander Dugin, „Geopolityka znaczenia. Semantyczna wojna wokół Ukrainy”,
http://niniwa22.cba.pl/rosja10.htm
http://narodowcy.net/blogi/czego-uczy-nas-aleksand...
http://www.mysl-polska.pl/1108

Myśl Polska, nr 7-8 (12-19.02.2017)

Źródło: http://www.mysl-polska.pl/1162

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

komentarze