sobota, 14 listopada 2015

Ukraina odwraca głowę na zachód ? Po co ? Po naszą ziemię...

Materiał wstrząsający, zmuszający do refleksji nawet najbardziej zagorzałych zwolenników zbliżenia z "banderią".

..."Ukraińscy parlamentarzyści wystosowali roszczenia terytorialne, podczas oficjalnej wizyty polskich uczonych w Kijowie, w okrągłą rocznicę banderowskiego ludobójstwa.

O zwerbalizowanych roszczeniach, możliwym zagrożeniu nowym ludobójstwem nieświadomego społeczeństwa polskiego, prowadzonych z inicjatywy IPN polsko-ukraińskich pracach badawczych, politycznym kneblowaniu prawdy o niewygodnych zbrodniach i utrudnianiu pracy polskim historykom mówi Aleksandrowi Szychtowi prof. Waldemar Rezmer, kierownik Zakładu Historii Wojskowej, były dziekan Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu i przewodniczący polskiej grupy dwustronnego polsko-ukraińskiego zespołu historyków...



Panie profesorze, jest pan przewodniczącym polskiego zespołu historyków powstałego z inicjatywy prezesa IPN, który to zespół ma uczestniczyć wraz z historykami ukraińskimi w kontynuacji seminariów „Polska-Ukraina; trudne pytania”. Warto w związku z powyższym przypomnieć najpierw przyczyny przerwania seminariów. Ostatnie XIII, które obaj pamiętamy odbyło się we Lwowie w 2008 roku.

– Kiedy w 1996 roku z inicjatywy Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, a ściślej kierownictwa Środowiska 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej pojawiła się idea wspomnianych seminariów zdawano sobie doskonale sprawę, że historia jest lustrem współczesności. Dla żołnierzy wspomnianej wołyńskiej dywizji już wtedy było oczywiste, że jeśli chcemy dobrych relacji między narodami, to powinniśmy nawiązywać do tego co jest dobre, a potępiać to, co jest złe, to co dzieli. Niestety, oni akurat wiedzieli doskonale, iż z Ukraińcami przeszłość bardziej nas dzieliła – i wciąż dzieli, niż łączy.
W relacjach polsko-ukraińskich jest wiele ciemnych, mrocznych kart, za którymi stoją ogromne emocje. Potrafią one wywołać o wiele większe napięcia oraz mocniej obciążać stosunki między narodami niż kontrowersje o innym charakterze. Trudno sobie wyobrazić normalne dobrosąsiedzkie stosunki z Rosją, bez definitywnego rozwiązania problemu zbrodni katyńskiej. Nie znam osoby, która by zaprzeczyła, że okoliczności tej zbrodni muszą być całkowicie wyjaśnione, a sprawcy zidentyfikowani i ukarani. Zdajemy sobie oczywiście sprawę, że upływ lat zrobił swoje, dziś sprawców tej zbrodni nikt nie zaprowadzi na sądową ławę. Ale można ich osądzić moralnie, postawić przed trybunałem historii, aby zostali zapamiętani jako kaci polskich jeńców z 1939 roku.
[Ile razy można wyjaśniać okoliczności zbrodni katyńskiej? Ile razy Rosjanie muszą przepraszać za zbrodnie żydobolszewii, żeby zadowolić pojebanych polskich patridiotów? – admin] 
W stosunkach polsko-ukraińskich takim problemem jest ludobójstwo dokonane na polskiej ludności Wołynia, Małopolski Wschodniej oraz powiatów południowo-wschodniej części dzisiejszej Polski. Organizatorzy i uczestnicy wspomnianego seminarium „Polska-Ukraina” od samego początku musieli zmagać się z przeszkodami czynionymi pod hasłem „nie drażnić Ukraińców”, „nie utrudniać im budowy niezależnego i suwerennego państwa”, „nie burzyć strategicznego polsko-ukraińskiego sojuszu”. W tej sytuacji seminarium „Polska-Ukraina”, które dążyło do poznania prawdy o zbrodni dokonanej na polskiej kresowej ludności, stało w kontrze do realizowanej polityki historycznej. Brak zainteresowania dalszymi jego pracami, a tym samym wsparcia ze strony władz i mediów oraz coraz większe trudności logistyczne zmusiły organizatorów do przerwania w 2008 r. polsko-ukraińskiego dialogu historyków.

Skoro mówimy o Ludobójstwie Wołyńsko-Małopolskim to trzeba stwierdzić, że tak na Ukrainie jak i w Polsce ten proces w porównaniu do Polski i Rosji, eufemistycznie mówiąc jest bardzo mało zaawansowany. Społeczeństwo polskie wie nieporównywalnie mniej, a ukraińskie niemal nic. Ba, na Ukrainie trwa odwrotny proces.

– Na tym właśnie polega problem, że w Polsce przez kilka dziesięcioleci o zbrodni tej milczano, uprawiając historyczny relatywizm. Były więc zbrodnie, o których mówiono dużo i głośno, i były zbrodnie, nad którymi zaciągano kurtynę milczenia. W PRL-u mówiono i pisano o zbrodniach niemieckich, fragmentarycznie wspominano także o zbrodniach UPA, ale tylko o tych które miały miejsce na obszarze PRL-u. Ze względów politycznych milczano natomiast o hekatombie polskiej ludności kresów wschodnich w okresie II wojny światowej. Po zmianach geopolitycznych w Europie Środkowo-Wschodniej, które nastąpiły na początku lat 90-tych, można było sądzić, iż wreszcie nastąpi uczciwe rozliczenie polsko-ukraińskiej historii. Tak się jednak nie stało. Zadecydowały o tym wspomniane wcześniej kwestie polityczne – niepodległą Ukrainę ogłoszono strategicznym partnerem Rzeczypospolitej.
Pamiętam artykuł Pawła Dybicza pt. „To było ludobójstwo” opublikowany w lipcu 2012 r. w „Przeglądzie”, w którym autor napisał, że gdyby zbrodni wołyńskiej dokonali Sowieci, to pomnik ofiar byłby w każdym mieście i miasteczku, tablice pamięci wisiałyby w różnych miejscach – sakralnych i użyteczności publicznej, a twórcy zapełniali półki literackimi i dokumentalnymi opisami wydarzeń. Natomiast w odniesieniu do zbrodni OUN-UPA popełnionych na kresach wschodnich II Rzeczypospolitej żądano od historyków, aby wyciągając wnioski z przeszłości prowadzili „realistyczną” politykę naukową, uwzględniającą żywotne interesy państwa polskiego i ukraińskiego.
Dokładnie takie same argumenty padały w okresie PRL, kiedy twierdzono, że podejmowanie problematyki kresowej może zaszkodzić stosunkom polsko-radzieckim, a to będzie na rękę rewizjonistom zachodnioniemieckim i imperialistom amerykańskim. Znacząca i wpływowa część polskiej elity politycznej, m.in. krąg osób związanych z paryską „Kulturą” i środowiskiem „Tygodnika Powszechnego” starała się usilnie doprowadzić do pojednania polsko-ukraińskiego. W tych kręgach uważano, że podejmowanie drażliwych tematów nie służy rozwijaniu partnerskich kontaktów między obu państwami, może tylko je popsuć. Było to błędne założenie, którego negatywne skutki ujawniają się dziś z całą mocą. Nie może być mowy o żadnym dialogu i nie nastąpi trwałe pojednanie, bez zbudowania solidnych fundamentów dla tego dialogu i pojednania. Tym postumentem może być tylko rzetelne przedstawienie przyczyn, przebiegu i skutków zbrodni popełnionej na kresach. Zidentyfikowanie jej inicjatorów i wykonawców z OUN-UPA.
W sowieckiej Rosji wielu członków tych organizacji stracono lub wysłano do łagrów z powodu zbrodni dokonanych na Żydach, oporu stawianego władzy sowieckiej, przynależności do OUN, służby w szeregach UPA, kolaboracji z Niemcami i służby w formacjach zbrojnych przez nich formowanych. Ale ludobójstwo Polaków, którego byli sprawcami, nie było przedmiotem większego zainteresowania władz sowieckich, chociaż i takie przypadki się zdarzały.

Za PRL jeśli ktoś przypominał o polskim Lwowie, był porównywany do Niemców wyciągających agresywnie rękę po polski Wrocław i działał po to by psuć przyjaźń polsko-radziecką. Dziś jeśli ktoś pamięta o tym, że Lwów to bastion przede wszystkim historycznej polskości oraz polskiej tożsamości – psuje ponoć przyjaźń polsko-ukraińską i musi zrozumieć żal biednych Niemców, którzy stracili Wrocław. Retoryka analogiczna, wbrew historii II wojny światowej, różnym postawom i rolom społeczeństw stawiano między Polakami a Niemcami, a także ich stratami terytorialnymi znak równości.

– I także dlatego ta sprawa, o której mówimy, w okresie PRL nie miała prawa zaistnieć. W okresie PRL skupiano się wyłącznie na powojennej fazie stosunków polsko-ukraińskich rozgrywających się na obszarze dzisiejszej Polski. Niestety oczekiwania po przeobrażeniach politycznych w Polsce – na zmianę także w tej kwestii, nie spełniły się, ponieważ stała się ona dla wielu środowisk, nie tyle problemem historycznym, co znów problemem politycznym. Jest to tym bardziej zadziwiające, ponieważ szło to na przekór głoszonego wtedy oficjalnie hasła „zostawmy historię historykom”. Z kolegami, z którymi pracowaliśmy na seminariach historycznych „Polska-Ukraina: trudne pytania”, bardzo mocno się z tym zetknęliśmy. Żądano od nas abyśmy byli nie tylko profesjonalistami w swojej dyscyplinie naukowej, osobami, które rzetelnie odtwarzają obraz przeszłości, ale równocześnie kazano nam być „realpolitykami”. Warto podkreślić, że żądanie takie było przedstawiane nie tylko w Polsce, lecz także i na Ukrainie.
Formułowano pod naszym adresem absurdalne zarzuty, które pojawiają się znowu dzisiaj. Możemy znaleźć je nawet na niektórych prawicowych portalach. Są osoby, które uważają, że jakikolwiek dialog z Ukraińcami o Wołyniu to zdrada polskich narodowych interesów. A ci, którzy tą historyczną, naukową rozmowę próbują podjąć są agentami Putina, Rosji, a ich działania przynoszą polityczne i propagandowe korzyści tylko Moskwie. Znowu podkreśla się, że na temat „dramatu polsko-ukraińskiego na Wołyniu powiedziano już niemal wszystko” (sic!). Nie ma więc potrzeby podejmowania jakiejkolwiek rozmowy. Dokładnie te same argumenty przedstawiano już w latach 90-tych i na początku XXI wieku. Różnica polega tylko na tym, że wtedy pochodziły z przeciwstawnych kręgów i ośrodków politycznych.
Pierwszy, reprezentowany przez Adama Michnika, uważał, że „pamiętając własne krzywdy, osądźmy własne winy” […] podstawowy nakaz polskiego i ukraińskiego interesu narodowego [to] troska o suwerenność państwa i ład demokratyczny w tym państwie. Konflikty polsko-ukraińskie mogą przynieść wyłącznie szkodę”. Wniosek: należy wyciszać sprawę ludobójstwa Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Drugi stoi na stanowisku, że w istniejącej sytuacji, należy tylko wyegzekwować od władz i ukraińskiego społeczeństwa oficjalne potępienie zbrodni dokonanej na Polakach przez nacjonalistów. Żadne naukowe przedsięwzięcia o charakterze historycznym nie są potrzebne.
Ponieważ konsekwentnie nie zgadzaliśmy się na obsadzenie nas w takiej roli, w pewnym momencie dalsze funkcjonowanie seminariów stało się niemożliwe. Trudności, które przed nami piętrzono okazały się zbyt wielkie. Miały one nie tylko charakter merytoryczny (z tym byśmy sobie przypuszczalnie poradzili), ale organizacyjny, finansowy i edytorski.

Pan profesor w zasadzie uprzedził moje pytanie, bo chciałem przypomnieć sytuację z XIII seminarium w 2008 roku, której byłem naocznym świadkiem. Takie oskarżenie padło pod adresem całej polskiej delegacji historyków. Zareagował Pan wtedy bardzo stanowczo.

– Wtedy oskarżenie to padło pod moim adresem i członków polskiego zespołu historyków. Sformułował je bardzo młody ukraiński historyk ze Lwowa, pracownik Narodowej Akademii Nauk Ukrainy, autor panegirycznych prac poświęconych 14 dywizji Waffen SS „Galizien” („Hałyczyna”), który przekonywał zebranych, że seminarium jest organizowane w interesie rosyjskim. A ponieważ akurat w tym samym czasie wyjeżdżałem do archiwów w Moskwie, zasugerowano, jakbym jeździł do Rosji po instrukcje odnośnie prowadzenia obrad i tematyki realizowanej na seminarium Polska-Ukraina. Ten humorystyczny argument jest wyjątkowo poręczny, nie wymaga bowiem żadnych dowodów.
Co ciekawe, całkiem niedawno, dniach 8 – 10 października 2015 roku, czyli miesiąc temu we Wrocławiu odbyła się także inna konferencja „Polska polityka wschodnia 2015”. Jest to stała, coroczna konferencja podsumowująca polską politykę wschodnią i formułująca na przyszłość rekomendacje dla polskich ośrodków decyzyjnych odnośnie polityki zagranicznej. Patronat nad tą konferencją sprawuje Ministerstwo Spraw Zagranicznych. W ramach tej konferencji był blok pod nazwą „Historia a współczesność”. Pojawił się na nim znowu problem zbrodni dokonanych przez OUN-UPA. Niestety, w podsumowaniu – po dyskusji – „eksperci” stwierdzili, że teraz nie jest dobry czas żeby mówić o spornych kwestiach historycznych, gdyż: „kiedy płonie dom, trzeba zająć się ratowaniem dobytku”. Czyli co? Znowu nie mamy tymi problemami zajmować się, bo na Ukrainie jest trudna sytuacja polityczna, kryzys gospodarczy, a w Donbasie toczy się wojna?

Odnoszę wrażenie panie profesorze, że ten dom płonie od 1991 roku, odkąd powstał…

– Chodzi mi o to, że wyżej przedstawiony wniosek (i – jak rozumiem – wytyczne dla władz polskich) sformułowali nie jacyś drugorzędni publicyści, lub marni doktoranci historii, ale osoby mające wpływ na wytyczanie kierunków polskiej polityki zagranicznej i polityki historycznej. Pan i ja wiemy, że mamy różnych „ekspertów”, „fachowców”, „specjalistów”, którzy są w stanie zabrać głos na każdy temat. Szczególnie wielki urodzaj „ekspertów” jest w nauce historycznej, powszechne jest bowiem przekonanie, że na historii wszyscy się znają. Tak było, i nie widać żeby coś tu się zmieniło. Martwi mnie co innego. We Wrocławiu obradowała konferencja zorganizowana pod patronatem naszego MSZ. Można więc zakładać, że sformułowany tam końcowy wniosek by historia nie demolowała relacji polsko-ukraińskich będzie drogowskazem dla naszych politycznych decydentów. Gdyby to nastąpiło, to nie widzę szans na rzetelny polsko-ukraiński dialog historyczny.

Panie profesorze, niektórzy młodzi ukraińscy historycy na XIII seminarium, podjęli próbę rewizji części ustaleń, które były wynikiem prac wcześniejszych seminariów. Chodziło im o podważenie tych zapisów, które im nie pasowały, a to z kolei wpłynęło na polskich organizatorów ze ŚZŻAK, dla których sens kontynuacji spotkań stanął pod znakiem zapytania.

– I to było niepokojące, gdyż groziło cofnięciem się w osiągniętych rezultatach. Wtedy jednak myślałem, że jest to tylko incydent. Dziś wiem, że jest to świadome i systematycznie prowadzona kampania. Uczestniczą w niej nie tylko młodzi ukraińscy historycy. Ich zresztą mógłbym usprawiedliwić, gdyż mają – co naturalne – braki w znajomości źródeł i poważnej literatury naukowej. Mają także ograniczony dostęp do polskich archiwaliów i naszych publikacji. Ku swemu ogromnemu i niemiłemu zaskoczeniu obserwuję, że w tym procederze zaczynają brać udział osoby, które uważałem za poważnych historyków. Którzy wcześniej bardzo kompetentnie, bez emocji podchodzili do skomplikowanych i tragicznych kart historii polsko-ukraińskiej. Martwi mnie, iż zaczynają oni ulegać naciskom tych, którzy za wszelką cenę chcę skorygować XX wieczną historię centralnej Europy.
Szuka się różnych sposobów, aby stworzyć nowy obraz UPA, a następnie go utrwalić. Np. ostatnio niektórzy historycy ukraińscy propagują tezę, że to co się zdarzyło na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach II wojny światowej, to była spontaniczna reakcja chłopów ukraińskich, którzy wyrównywali rachunek krzywd z polskimi panami. Według nich mieliśmy do czynienia z XX wieczną rabacją – powstaniem chłopskim, skierowanym przeciwko polskim panom. Nie potrafią jednak rzeczowo wyjaśnić, dlaczego zamordowano dziesiątki tysięcy zwykłych chłopów, często sąsiadów. Dlaczego ginęły chłopskie rodziny wielodzietne, niekiedy bardzo biedne. Porównywanie masowych mordów na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej z rabacją galicyjską z 1846 r., podczas której chłopi ruszyli na pańskie dwory, nie ma żadnych podstaw.
Wśród historyków ukraińskich zauważyć można także tendencję do maszerowania ścieżką historyczną stworzoną przez doktora Wołodymyra Wiatrowycza, który twierdzi, że masowe zbrodnie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, były efektem II wojny polsko-ukraińskiej. Takie bowiem tezy zawarł w swojej książce pt. „Druga wojna polsko-ukraińska 1942-1947, ukr. Друга польсько-українська війна. 1942–1947 (Druha polśko-ukrajinśka wijna 1942-1947), która miała już trzy wydania. Ostatnie, polskie wydanie, w 2013 r. Tezy dr. Wiatrowycza są teraz „twórczo” rozwijane. Ostatnio usłyszałem, że II wojna polsko-ukraińska rozpoczęła się w 1939 r. Na pytanie o uzasadnienie tej daty, nie uzyskałem satysfakcjonującej odpowiedzi.
Uważam, że dla merytorycznego dyskursu polsko-ukraińskiego obecnie największym zagrożeniem jest porzucanie przez ukraińskich historyków profesjonalnego spojrzenia i rzetelnego warsztatu historycznego, przejmowanie przez nich a priori wyidealizowanego wizerunku OUN i UPA. Kiedyś potrafili rozróżnić, to „co by się chciało”, od tego „co było”. Zastanawiam się, co się stało, że wielu z nich ma dziś „trudności” z krytyką źródeł. Przecież dobrze wiedzą, iż nie można zaczarować rzeczywistości, ani dokonać zbyt karkołomnych i ahistorycznych interpretacji. Prędzej czy później kończy się to bowiem naukową kompromitacją. Profesjonalny historyk wie na czym polega krytyka źródła.

Skoro pan profesor mówił o tych zmieniających się i zaskakujących postawach ukraińskich historyków, to skorzystam i przytoczę tu zbiór faktów, który może mieć znaczenie: przewodniczący ukraińskiego parlamentu inicjuje uczczenie urodzin kata powstania warszawskiego Petra Diaczenki, ukraiński parlament uczcił minutą ciszy ludobójcę Szuchewycza, Petro Poroszenko cytuje publicznie Doncowa, twórcę zbrodniczej ideologii OUN-UPA, premier Jaceniuk ciepło wyraża się o tej organizacji. Nie wspominając o ustawie, która umożliwia karanie zwykłych Ukraińców za mówienie prawdy a także obywateli polskich. Przykładów można by mnożyć. I ta sytuacja, nie wiem czy pan profesor się zgodzi wpływa na swobodę poglądów wyrażanych przez historyków. Przez pewien okres przecież dialog postępował. Jednak teraz trudno mi w ten postęp uwierzyć.

– Oczywiście zostaje wytworzona forma nacisku politycznego, zresztą nie tylko politycznego. Nowa władza zapowiedziała bardzo daleko idącą transformację szkolnictwa wyższego, instytucji kulturalnych, placówek naukowych. Przy trudnościach gospodarczych, które Ukraina przeżywa, gdyby zapowiedzi zaczęto realizować, to zapewne część tych placówek zostanie przeznaczona do likwidacji, a ich personel zredukowany. W tej sytuacji, kadra naukowa, dbając o swoją karierę i swoje miejsce pracy będzie starała się nie narazić politycznie nowej władzy. Niektórzy zapewne staną się neoficko gorliwi w gloryfikowaniu en block działań OUN i UPA, inni będą udowadniać swoją zawodową przydatność przedstawiając mniej lub bardziej wiarygodne argumenty, usprawiedliwiając zbrodnie nacjonalistów, jeszcze inni będą milczeć, nie chcąc uczestniczyć w „pseudonaukowych” akcjach. Historycy ukraińscy powinni jednak pamiętać, że dziejów II wojny światowej nie można dowolnie rysować, nie da się „kołdry historii” naciągać tylko w jedną nacjonalistyczną stronę.
Niewiarygodne są podejmowane na Ukrainie akcje medialne i przedsięwzięcia o charakterze historycznym, które mają przekonać, iż chociaż „po naszej stronie były zbrodnie, to Polacy również powinni się rozliczyć z własnych zbrodni”. Próbuje się stworzyć w ten sposób wrażenie, że masowe zabójstwa nie były czymś nadzwyczajnym w czasie II wojny światowej. Że inni też tak czynili. Ponadto, krótko mówić od kilkunastu lat na Ukrainie, ale też w Polsce, głównie wśród Ukraińców mieszkających w naszym kraju, podejmowane są próby poszerzenia grona winowajców zbrodni wołyńskiej: oprócz Polaków, są to niemieckie władze okupacyjne i perfidne poczynania Moskwy, które dążyły do wywołania, a potem eskalacji konfliktu polsko-ukraińskiego. Np. na początku marca 2013 r. w opiniotwórczej polskiej gazecie ukazał się artykuł pod tytułem „Jak Moskwa rozpętała piekło na Wołyniu”, w którym autor starał się zrewidować pogląd na genezę „antypolskiej akcji UPA na Wołyniu”. Według niego na Wołyniu UPA przeprowadziła „antypolską akcję” (zamiennie „antypolską czystkę”) z inspiracji Sowietów. Tendencje te widać także u niektórych historyków z zachodnioeuropejskich ośrodków naukowych, którzy genezę zbrodni popełnionych podczas II wojny światowej na polskich kresach wschodnich widzą … w odległych wiekach.

Wspomniał pan o sztucznej symetrii.

– Tak. Historycy ukraińscy wciąż przywołują przykłady wsi ukraińskich, które ucierpiały w wyniku polskich ataków. Podają liczby zabitych ludzi i spalonych zabudowań. Chodzi o zbudowanie wrażenia, że Polacy robili to samo, czyli dokonywali aktów ludobójstwa. Wielokrotnie zwracałem uwagę, że takie stawianie sprawy nie ma sensu. Nie można stwarzać równoważnika, pomiędzy zaplanowanymi zbrodniami na Polakach, dokonywanymi w skali masowej, z pojedynczymi przypadkami akcji odwetowych, podczas których ludność ukraińska ponosiła śmierć. To jest inna skala zbrodni. Nie można stawiać znaków równości między masowymi mordami Polaków, a akcjami odwetowymi różnych formacji zbrojnych Polskiego Państwa Podziemnego oraz samoobroną rozpaczliwie i żywiołowo organizowaną przez wołyńskich Polaków. Chociaż jest to „droga do nikąd” tego typu argumentacja wciąż się pojawia.

Kiedy rozmawiali Państwo o tej sławetnej ustawie, która wzbudziła ogromne protesty i kontrowersje, nie tylko w Polsce i na całym świecie to druga strona tłumaczyła, że to nie będzie miało wpływu na badania historyczne. Jawi się to jako kolejna manipulacja, tym razem w tej kwestii. Największym problemem jest bowiem przekazywanie prawdy historycznej do społeczeństwa, o to toczy się gra. Można sobie o tych sprawach w gronie specjalistów podyskutować, ale kwestia przekładania się tego do społecznej pamięci stanowi osobną sprawę. Tylko wtedy zbrodnia ludobójstwa ma mniejsze szanse na powtórzenie się. Sama dyskusja bez tego wydaje się jedynie ruchem, który ma umożliwić grę na czas.

– Podejmując się przewodniczenia polskiemu zespołowi historyków podczas prac Forum, dążyłem do tego, żeby jak najszybciej sprecyzować zasady pracy i upewnić się, czy Forum ma warunki do normalnej merytorycznej działalności naukowej. Obawy brały się z faktu uchwalenia 20 maja 2015 r. przez ukraińską Wierchowną Radę ustawy „O prawnym statusie i uczeniu pamięci bojowników za niezależność Ukrainy w XX wieku”. Mój niepokój był pogłębiony tym, że deklarowana przez prezydenta Petro Poroszenkę zapowiedź wprowadzenia zmian do tej ustawy, wyrażona podczas rozmowy telefonicznej z prezydentem RP, Bronisławem Komorowskim nie została zrealizowana. Dlatego pytałem stronę ukraińską, jak mamy rozumieć wspomnianą ustawę. Odpowiedź była taka, iż nie koliduje ona z wolnością badań oraz, że praca Forum nie będzie pod tę ustawę podlegała.
Dla nas, polskich historyków, obywateli Rzeczypospolitej, zawarte w niej zapisy nie są i nie będą żadną przeszkodą w prowadzeniu rzetelnych badań. Chodzi mi o artykuł szósty tejże ustawy: „Odpowiedzialność za naruszenie prawodawstwa o statusie bojowników walki o niezależność Ukrainy w XX wieku”. Obawiamy się o co innego. Ten zapis może dotknąć historyków ukraińskich. Bardzo możliwe, że zaobserwowane usztywnienie ich stanowiska, a nawet wycofywanie się ze wcześniejszych ustaleń dotyczących OUN-UPA, może być już efektem wspomnianej ustawy. Jest w niej wyraźnie powiedziane:
„1. Obywatele Ukrainy, obcokrajowcy oraz bezpaństwowcy, którzy publicznie okazują obraźliwy stosunek do osób, wymienionych w artykule 1 tejże Ustaw, przeszkadzają realizacji praw bojowników za niezależność Ukrainy w XX wieku ponoszą odpowiedzialność zgodnie z obowiązującym prawem Ukrainy. 2. Publiczne negowanie faktu legalności walki za niezależność Ukrainy w XX wieku uznaje się za zniewagę pamięci bojowników za niezależność Ukrainy w XX wieku, obrazę godności Narodu ukraińskiego i jest bezprawne”.
Zasadne jest pytanie, czy nasi partnerzy – historycy ukraińscy, nie będą mieli w głowie zakodowane: „Uważaj co mówisz i piszesz, bo możesz zostać oskarżony o łamanie ustawy”. Gdyby tak było, to marne są szanse na merytoryczny naukowy dialog. Doceniam wagę deklaracji prezesa ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, dr. Wiatrowycza, że wspomniana „Ustawa” nie wpłynie na tok prac Forum. Chciałbym, aby tak było.

Zatrzymując się na moment przy postaci pana Wiatrowycza z opiniami nie tylko historyków, ale i polityków, a nawet osób publicznych, które trudno by podejrzewać o związki ze środowiskami kresowymi – oni niejednokrotnie jego twórczość określali mianem ideologicznej, a nie historycznej.

– Nie podejmę się sformułowania oceny dorobku naukowego, organizacyjnego i działalności politycznej dr. Wiatrowycza. Zwracam uwagę, iż formalnym przewodniczącym ukraińskiego zespołu historyków w Forum jest prof. Jurij Szapował, pracownik Instytutu Badań Politycznych i Etniczno-Narodowych im. I. F. Kurasia Ukraińskiej Akademii Nauk. Pan dr Wiatrowycz jest tylko członkiem ukraińskiego zespołu. Oczywiście z racji pełnionego urzędu (prezes ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej) jego głos może być odbierany, jako znacznie „donioślejszy” niż pozostałych ukraińskich członków Forum. Pan Wiatrowycz jest nie tylko historykiem, ale choćby i z racji piastowanego urzędu również politykiem. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że zaakceptowanie przez stronę ukraińską dla prac Forum ram czasowych 1939-1947, to w znacznym stopniu zasługa dr. Wiatrowycza. Podzielił on nasz pogląd, że nie ma potrzeby, aby Forum zajmowało się całym XX wiekiem.
Wydaje mi się, iż część ukraińskiej elity politycznej i naukowej doszła do wniosku, że skończył się czas totalnego przemilczania niechlubnych kart historii OUN-UPA. Już wiedzą, iż nie powstrzyma się procesu ujawnienia zbrodni wołyńskiej, zidentyfikowania jej inicjatorów i wykonawców. Przypomina mi to koniec lat osiemdziesiątych, kiedy w Moskwie zdano sobie sprawę, że nie można dłużej ukrywać zbrodni katyńskiej. W marcu 1989 r. minister spraw zagranicznych ZSRR Eduard Szewardnadze, kierownik Wydziału Międzynarodowego KC KPZR Walentin Falin i przewodniczący Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego Władimir Kriuczkow przygotowali notatkę, w której stwierdzili, że „Prawdopodobnie nie uda się nam uniknąć wyjaśnienia kierownictwu PRL i społeczeństwu polskiemu tragicznych spraw przeszłości. Czas w tym wypadku nie jest naszym sojusznikiem. Być może celowe byłoby powiedzieć, jak było w rzeczywistości i kto konkretnie jest winien temu, co się stało, i na tym zamknąć sprawę”.
Aby osłabić wydźwięk przyznania się do zbrodni i ochronić moralne oblicze ZSRR i Rosji, ówczesny prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow polecił Akademii Nauk ZSRR, Prokuraturze, Ministerstwu Obrony Narodowej i KGB, aby wspólnie z innymi instytucjami i organizacjami przeprowadziły prace badawcze celem ujawnienia materiałów archiwalnych, „w których wyniku poniosła straty Strona Sowiecka. Dane te wykorzystać – jeśli okaże się to niezbędne – w rozmowach ze Stroną Polską o problematyce „białych plam”. Bardzo szybko uznano, że do takich celów wyśmienicie nadaje się kwestia żołnierzy Armii Czerwonej, którzy trafili do polskiej niewoli podczas wojny 1919-1920. W ten sposób zapoczątkowano sprawę tzw. anty Katynia, czyli przeciwstawienia zbrodni katyńskiej rzekomej zbrodni ludobójstwa popełnionego przez Polaków na jeńcach sowieckich w latach 1919-1921. Przypuszczam, że tę samą metodę będzie próbowała zastosować strona ukraińska w kwestii zbrodni wołyńskiej. Nie wiem, jakie kwestie zostaną podjęte, który z nich będzie dominował. Ale niektóre już dziś próbuje wprowadzić się do dyskursu naukowego i propagować w mediach. Np. ukraińskie ofiary zbrodni partyzantki sowieckiej zaczęto doliczać do bilansu Ukraińców zabitych w trakcie polskich akcji odwetowych. Argumentuje się, że w oddziałach sowieckich byli Polacy, więc ma być zasadne dopisywanie tych ofiar do polskiego rachunku.

Prowadzicie panowie rozmowy historyczne. I w tym samym czasie społeczeństwo ukraińskie jest częstowane propagandą i tą najdelikatniej mówiąc subiektywną wizją. A w pewnym momencie kiedy rozmowy będą się przedłużać, a społeczeństwo ukraińskie zostanie zindoktrynowane, to – proszę pozwolić, że posłużę się cytatem z „Misia” Barei – rozmówcy mogą polskim historykom powiedzieć jakiś odpowiednik: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”.

– Zaraz po zakończeniu kijowskiego Forum, pojawił się zarzut dlaczego w 2016 r. spotkamy się tylko dwa razy, i dlaczego o 11 lipca 1943 r. (apogeum ataków na polskie wsie, osady i miasteczka) będziemy rozmawiać dopiero w październiku 2016 r. Osoby, które takie pretensje stawiają nie mają zbyt dobrego rozeznania w tzw. kuchni naukowej. Jeżeli chcemy dobrze przygotować się do tematów, potrzebujemy czasu. Pospiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł – jak mawiał nasz były prezydent. Niecały rok odroczenia dyskusji, to w nauce niewiele. Przypominam, że na podjęcie tych tematów czekaliśmy ponad 20 lat. Jeśli za kilkanaście miesięcy będziemy merytorycznie rozmawiać o 11 lipca 1943 roku, będzie to już ogromnym postępem.
W opublikowanym niedawno wywiadzie profesor Jan Żaryn mówił, że polska polityka historyczna też może i powinna się zmienić. Całkowicie tę opinię podzielam. Szybkie procesy w świadomości społecznej zachodzą bowiem na Ukrainie. Nie zawsze przez nas pożądane. Działającym tam ośrodkom nastawionym na odtwarzanie historii ruchów niepodległościowych i nacjonalistycznych, szczególnie OUN–UPA, w ciągu 25 lat udało się wprowadzić ogromne zmiany w postrzeganiu przez Ukraińców Ukraińskiej Powstańczej Armii. O ile w latach dziewięćdziesiątych heroizowanie UPA było charakterystyczne dla zachodnich części Ukrainy, w chwili obecnej przesunęło się daleko, daleko na wschód, włącznie z Kijowem.

Przez rok jednak może się zdarzyć dużo, ale nie w kwestiach historycznych, lecz w sytuacji politycznej. To bardzo źle, że tak się stało z tą heroizacją.

– Tak, ale jest w tym trochę naszej winy. Z przyczyn, o których wcześniej mówiłem, stanowczo nie reagowaliśmy na budowanie legendy OUN – UPA jako jedynych bojowników o niepodległą Ukrainę. Mówił o tym także w wywiadzie profesor Żaryn. Nie było żadnej reakcji na propagowanie jednostronnej historii OUN-UPA. Wprost przeciwnie, środowiska i inicjatywy – chociażby seminarium „Polska-Ukraina: trudne pytania”, dotyczące rozmawiania o skomplikowanych i tragicznych relacjach były torpedowane. Argumentowano: nie czas na takie rozmowy, Ukraina jest naszym strategicznym partnerem, nie ma potrzeby, aby podnosić te problemy, gdyż będzie to w interesie trzeciej, czy czwartej strony.
Teraz zbieramy plon z tego chowania głowy w piasek, z przekonania że jakoś to się załatwi, że społeczeństwo wpadnie w amnezję i nie będzie o zbrodniach na kresach pamiętało. Często studentom mówię: nie ma takiej możliwości. Jeśli zamordowanych Polaków, naszych rodaków, na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej było pięciokrotnie więcej niż tych, którzy zginęli z rąk sowieckich w 1940 r., to nie można udawać, że nic się nie stało. Skala ofiar jest bowiem porażająca. Zdaję sobie sprawę, że w Katyniu (Miednoje, Bykowni, Piatichatkach, itd.) zginął kwiat polskiej inteligencji, wielu z nich było ludźmi ustosunkowanymi, posiadającymi wielkie koligacje rodzinne i towarzyskie. Natomiast na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej ginęli najczęściej bezimienni chłopi, marnie wykształceni, nawet niepiśmienni, ginęły dzieci i kobiety. Być może niektórym się wydawało, że pies z kulawą nogą się o nich nie upomni! Mylą się! Zwykła, najzwyczajniejsza ludzka przyzwoitość i uczciwość nakazuje nam to robić.

Dobrze, ale spójrzmy na to inaczej: prowadzimy rozmowy z ukraińskimi historykami, a są takie opinie, m. in. pana Andrzeja Żupańskiego, iż nie uporządkowaliśmy naszego własnego podwórka. Tymczasem na Ukrainie zmienia się tę pamięć w stronę, w którą nie bardzo byśmy chcieli. I my mamy ambicję, by coś ukraińskim elitom, prowadzącym de facto odwrotną politykę uświadamiać, a tymczasem na naszym podwórku nie mamy pewnych spraw załatwionych. Ta pamięć społeczna jest zaniedbana. Dochodzi nawet do tego, że Ukraińcy, którzy przyjeżdżają tu na studia zindoktrynowani nacjonalizmem, wchodzą w świadomość swoich młodych polskich koleżanek i kolegów jak w masło.

– Popełniliśmy masę błędów dotyczących nauczania historii. Jaki jest wymiar zajęć z historii? Jeśli nie zaczniemy od uporządkowania zajęć w szkole, a później nie zrobimy porządku na uczelniach wyższych, to nie zmieni się nic na lepsze. Nasi sąsiedzi zdają sobie wyśmienicie sprawę z wagi nauczania historii w procesie kształtowania patriotycznych postaw społeczeństwa. Np. w Rosji nawet na uczelniach technicznych studenci mają obowiązkowe zajęcia z historii. U nas odwrotnie, historię się ogranicza do karykaturalnych ram. Smutne owoce zaczyna przynosić system boloński, którzy tworzy absurdy. Po trzech latach „jakichś” studiów licencjackich, a następnie tylko dwóch latach na II stopniu kierunku historia, można otrzymać dyplom z tytułem magistra historii. A jak się zapobiegliwie zadba o uprawnienia, to można podjąć pracę nauczyciela historii. Osoba po pięciu latach studiów historycznych (trzy lata licencjat, dwa magisterium) ma ten sam dyplom.

Edukacja nie kończy się na szkole i uczelni. Rozmawiałem o tym z profesorem Żarynem. Wiele osób się cieszy, ze powstanie film „Wołyń”. Tyle, że teraz państwo ukraińskie w miejsce tego jednego filmu będzie w stanie wyprodukować dziesiątki innych. Oni pierwsi zrobili film fabularny dotyczący walk o Lwów w 1918 roku (!). Co więcej już lata temu zrobiono wiele filmów fabularnych przy wsparciu państwa ukraińskiego jak m.in. „Żelazna sotnia”, która pokazuje m.in. operację „Wisła”, a polskie podziemie jest tam gorsze niż ludowe WP, obok rycerskiej UPA oczywiście. Kolejnym z wielu przykładów filmów fabularnych jest choćby „Niepokonani” o żywocie „św.” Romana Szuchewycza. Wszystkie po to, by dezinformować ukraińskie społeczeństwo. Ci ludzie, którzy chcą głoszenia chwały UPA jako bohaterów, mają już teraz w tej mierze ogromną przewagę.

– To jest sprawa nie tylko filmów, także internet ma ogromny ładunek informacyjny. Pisanie kolejnych opasłych naukowych tomów jest oczywiście ważne, bo niesie postęp naukowy, ale nie jest skuteczne w poszerzaniu wiedzy historycznej i docieraniu z nią do szerokiego odbiorcy. On nawet do tych dzieł nie sięgnie. Znacznie bardziej jesteśmy w stanie wzbogacać wiedzę i świadomość historyczną przez media elektroniczne i film. Problem polega tylko na tym, jakie to są filmy, kto je wyprodukuje, według jakiego scenariusza. Są filmy, których twórcy powinni być oskarżeni o obrazę żołnierzy Wojska Polskiego. Nie ma najmniejszego sensu produkować gniotów, które widz obśmieje. Musimy uważać, żeby nie dawać argumentów, że kłamiemy, oszukujemy, manipulujemy historią na ekranie. Inni jakoś sobie z tym radzą, więc przypuszczam, że i u nas jest to możliwe.

Panie profesorze, historia jak wiemy się nie kończy historia trwa. Zwykli ludzie żyją dniem dzisiejszym i niekiedy dopiero za dziesiątki lat są w stanie dostrzec jakieś zmiany oraz fakt, że mogli w historii partycypować. Otóż, przeciętny zjadacz chleba, myśląc o historii przyjmuje, iż było minęło, a w odniesieniu do dnia dzisiejszego – nie nadaje mu wielkiego znaczenia. Pewnie przemiany jego zdaniem już nie nastąpią, pewne sprawy się nie powtórzą. To jest taka choroba zwykłego człowieka, a te zmiany często przechodzą pod nosem niepostrzeżenie, tak czy inaczej ludzie zauważają je późno. Czy my jako społeczeństwo jesteśmy w stanie dostrzec niebezpieczeństwo wystąpienia chociażby zbrodni wojennych. Weźmy pod uwagę, że proces dezinformacji społeczeństwa ukraińskiego zachodzi coraz głębiej, zbrodniarze mają pomniki. U nas przeniknięcie tych wiadomości do opinii publicznej było blokowane. Na Ukrainie problem pęcznieje. Pochwała zbrodniarzy wraz z ich głównymi metodami to dopuszczenie zbrodni, jako rozwiązania, które jest możliwe. Ma tu znaczenie fakt, że i tak historię oceniają zwycięzcy. To może wręcz stanowić taki spust do powtórzenia pewnych strasznych czynów i zbrodni.

– Przez prawie 50 lat, od zakończenia drugiej wojny światowej Europa żyła w przekonaniu, że dwie straszne wojny światowe, które rozgrywały się głownie na europejskim teatrze działań wojennych, są wystarczającą lekcją. Myślano, że jeśli takie kataklizmy mogą mieć miejsce, to jedynie poza Europą. Nasz kontynent doświadczył bowiem w wystarczającym stopniu tych wszystkich okrucieństw. I co się stało? Najpierw straszne, ludobójcze wojny na Bałkanach, później krwawe wydarzenia na Ukrainie, a ostatnio obserwujemy współczesną „wędrówkę ludów”. Kilka dni temu niemiecka kanclerz Angela Merkel wyraziła zaniepokojenie sytuacją na Bałkanach. Jej zdaniem kryzys uchodźców może doprowadzić do kolejnej wojny. Obawy pani kanclerz są uzasadnione. Jednak w jej ustach brzmią kuriozalnie, bo to Niemcy swoją polityką „willkommen” doprowadziły do nowych napięć na Bałkanach. Chorwacja kłóci się z Serbią, Słowenia z Chorwacją, krytyczna sytuacja jest w Macedonii i Czarnogórze. Spory o imigrantów między sąsiadami odnawiają stare, jeszcze niezabliźnione po wojnie rany. Nawet stabilna demokratyczna Szwecja zaczyna zamykać swoje granice.
Coraz częściej publicznie wieszczy się, że grozi ludzkości III wojna światowa. Mimo to wielu naszych rodaków żyje w przekonaniu, że to nas nie dotyczy, to jest daleko. To jest samo uspokajanie się. Nikt nie wie, jak rozwinie się sytuacja na Ukrainie, nikt dziś nie może przewidzieć, do jakich wstrząsów społecznych i politycznych doprowadzi trwająca – i narastająca – wędrówka ludów. Niektórzy już dziś „czarno” widzą przyszłość. W kwietniu tego roku Janusz Korwin-Mikke w III Programie Polskiego Radia twierdził, że przez nasze zaangażowanie po stronie Kijowa grozi nam wojna na Wschodzie. Daj Boże żeby takie wyjątkowo czarne scenariusze nie zaczęły się realizować. Nie jesteśmy bowiem dziś na nie przygotowani ani psychicznie, ani organizacyjnie, ani militarnie. Słyszymy wokół, że historia powinna być wszystkim znana, gdyż historia to nauczycielka życia. Ale w praktyce z tej znajomości historii niedużo wynika. Niewiele wniosków wyciągają z niej decydenci. Oni chyba żyją w świecie, który oparty jest na „chciejstwie”, a nie na twardych realiach. Oby się nie obudzili – a my razem z nimi – w brutalnej rzeczywistości, by to co dziś pozornie daleko: wojna, setki tysięcy uchodźców, akty terroru, czystki etniczne i rasowe, a nawet akty ludobójstwa, do nas nie zapukały.

Mamy trzy czynniki, których się nikt obok siebie nie spodziewał. Pierwszy to wzrost islamizmu, ekstremizmu, w zasadzie ludobójstwa poza Europą wprawdzie, ale bardzo blisko – przez ISIS. To taka hekatomba odrobinę w stylu UPA, zbrodnie są uwieczniane przez samych sprawców włącznie z mordowaniem kobiet i dzieci. Teraz wszyscy są wyposażeni w telefony, czy kamery i mogą to kręcić. Idą przez Europę imigranci, idą islamiści. Drugi czynnik zupełnie przeciwny z drugiej strony skali promuje taką lewicowość i dominację wszelkiego rodzaju pokrewnych ruchów z homoseksualizmem na czele. I jest w końcu trzeci czynnik równie przeciwny pozostałym dwóm: to odrastający neonazizm w Europie. Częściowo będący naturalnym efektem kombinacji wypaczeń, obojętności i bezradności wobec dwóch wymienionych czynników, częściowo sztucznie żywiony, jak u naszego sąsiada na Ukrainie. A Ukraina jest najlepszym przykładem, bo tu on praktycznie opanowuje ten kraj, a neobanderyzm jest odmianą nazizmu, nie wspominając o innych pokrewnych mu odchyleniach. Nie wspominam o próbie sił między Rosją a USA. Czy nie sądzi pan profesor, że już te trzy czynniki to jest mieszanka wybuchowa z dużym prawdopodobieństwem eksplozji?

– To jest bardzo poważna mieszanka wybuchowa. Decydenci powinni zawsze patrzeć o dwa, trzy, pięć kroków do przodu. A najlepiej, jeśli chcą zasługiwać na miano mężów stanu, powinni przewidzieć co grozi nam nie tylko „dzisiaj”, ale co może nastąpić, za rok, za dwa, czy za trzy. Skutki podejmowanych przez nich decyzji właśnie wtedy będą się uwidaczniać. Świat jest globalny, to system naczyń połączonych. Naiwnością jest wmawianie sobie i innym, że istnieje coś takiego, jak europejska altruistyczna solidarność. Przekonywano nas o europejskiej wspólnocie, sojuszu, europejskiej solidarności. Medialnie były to przekazy bardzo budujące. Dziś brutalna rzeczywistość dokonuje ich weryfikacji. I co się okazało? Każdy po kolei egoistycznie zaczyna dbać o swoje narodowe interesy. Jedni zmuszają innych do uległości, a inni zamykają granicę. Kilkanaście dni temu wicekanclerz Niemiec ustalał w Moskwie warunki budowy gazociągu Nord Stream II z Rosji do Niemiec omijające kraj UE – Polskę i Ukrainę, o której wsparciu tak bardzo w UE się dyskutuje. Po jej zbudowaniu, to właśnie Niemcy będą głównym hubem gazowym rosyjskiego gazu w Europie. Jak w takiej sytuacji poważnie brać głosy części naszych mediów, w których opowiada się o solidaryzmie, o wspólnych europejskich interesach. Głoszono nam piękną ideę, piękny sen z gorszymi, w stosunku do zapewnień. możliwościami realizacji.

A kto się bardziej w tę ideę utopi, ten się wolniej obudzi prawda?

– Polityka to „gra na wielu fortepianach”. Jeśli gramy tylko na jednym, to za chwilę może się okazać, iż tylko my przy tym fortepianie siedzimy. Polityka jednowariantowa, to polityka krótkowzroczna, nie dająca możliwości elastycznego dostosowania się do zmieniających się okoliczności. To nie jest żadne odkrycie. Żeby być zrozumiałym posłużę się przykładem. W sierpniu 1942 r. do Winnicy koło Kijowa, do kwatery Reichsführera SS Heinricha Himmlera, poleciał Walter Schellenberg, szef wywiadu zagranicznego Głównego Urzędu Bezpieczeństwa III Rzeszy. W tym czasie III Rzesza stała u szczytu swoich powodzeń militarnych: wojska niemieckie były pod Stalingradem i na przedpolach Kaukazu, Afrika-Korps stał w wrót Egiptu a U-Booty siały postrach na Atlantyku. W trakcie rozmowy Schellenberg zwrócił się do Himmlera: „Czy mogę panu zadać pytanie? W której szufladzie swojego biurka posiada pan rozwiązanie alternatywne, jak zakończyć tę wojnę? […] chciałem panu zwrócić uwagę, że nawet człowiek tak wielki, jak Bismarck, u szczytu swojej potęgi, dysponował zawsze rozwiązaniem alternatywnym; takie rozwiązanie jest zawsze możliwe, dopóki można zachować swobodę działania. Dzisiaj możemy się targować, nasza siła czyni z nas wartościowych partnerów dla naszych wrogów”.
Jaki z tego płynie wniosek. Otóż taki, że wydarzenia za naszą wschodnią granicą powinny być bacznie obserwowane, a nasze reakcja odpowiednia do sytuacji. Oczywistą, oczywistością jest, że w podejmowanych działaniach za punkt wyjścia należy przyjąć nasz interes narodowy, a nie naszego partnera. Dlatego też w pierwszym rzędzie należy sprecyzować, jaki jest nasz narodowy interes wobec Ukrainy? Jaki jest dotychczasowy bilans korzyści z odgrywania roli ukraińskiego adwokata? Jakie są oczekiwania Ukrainy w tej kwestii? Może się bowiem okazać, iż Ukraina traktuje Polską koniunkturalnie: werbalnie deklaruje strategiczne partnerstwo z Polską, ogłasza gotowość do historycznego pojednania, a w praktyce niewiele to dla niej znaczy. Wystarczy przypomnieć ukraińskie embargo na polską wieprzowinę, lub – pozostając przy kwestiach historycznych – wspomnieć ukraińskie „wygibasy” związane ze zbrodnią wołyńską. Sporo do przemyśleń dała ostatnio zadziwiająca zbieżność wystąpienia Prezydenta Bronisława Komorowskiego w ukraińskim parlamencie, po którym natychmiast – wprost ostentacyjnie – ta sama Wierchowna Rada przyjęła ustawę gloryfikującą UPA.
Bilansując dotychczasowe efekty polityki, w której pełnimy rolę gorliwego adwokata Ukrainy łatwo zauważyć, że bilans naszych strat jest większy niż korzyści. Nie zadbaliśmy bowiem o odpowiednie zabezpieczenie polskich interesów narodowych, natomiast bezwarunkowe firmowanie niestabilnej Ukrainy obniżyło naszą pozycję międzynarodową. Mnie osobiście martwi, iż pojawiła się wrogość wobec Polski także na wschodniej Ukrainie. Teraz Polska uchodzi tam za państwo, które wspiera „kijowską juntę banderowców”, a Polacy, za naród hipokrytów: z jednej strony stanowczo dopominający się o pełne wyjaśnienie zbrodni katyńskiej, a z drugiej – chorujący na amnezję przy kwestii zbrodni wołyńskiej.
W bardzo bliskiej już perspektywie na Ukrainie, kraju targanym wewnętrznymi wstrząsami i podzielonym wojną w Donbasie, mamy ogromną „szansę” stać się podwójnym wrogiem. Dla części Ukraińców już jesteśmy sojusznikami banderowców – morderców Polaków, natomiast dla ukraińskich nacjonalistów wszelkich maści pozostaliśmy odwiecznym wrogiem, który po I wojnie światowej przyczynił się do klęski ukraińskich aspiracji niepodległościowych, a dziś wciąż „administruje na etnicznej ukraińskiej ziemi – na Zakierzoniu”. Ukraińcy bowiem w postrzeganiu świata i historii zostali spolaryzowani jak nigdy dotąd, a kodem identyfikacyjnym nie jest niestety poparcie lub sprzeciw wobec demokracji, tylko starcie dwóch nacjonalizmów – galicyjskiego i noworosyjskiego.
Polska polityka wobec Ukrainy wymaga znacznej korekty. Dziś widać wyraźnie, iż reprezentacja interesów Kijowa, momentami namolna, mocno ogranicza nam inne możliwości. Uporczywe forsowanie Ukrainy nie przysparza nam bowiem sympatii w UE i NATO. W przeciwieństwie do Polski, państwa „starej” Europy umieją dokonać narodowych bilansów zysków i strat i egoistycznie zadbać o swoje interesy w czasie ukraińskiego kryzysu. Nie mają najmniejszych skrupułów przy rozgrywaniu karty ukraińskiej. Oby polskie społeczeństwo nie doznało szoku na wieść, że za naszymi plecami możni tego świata zrobili „ukraiński deal”.

Pan profesor użył bardzo obrazowego wyrażenia „oby akty ludobójstwa, do nas nie zapukały”. Chciałem by pan profesor wyraźnie podkreślił, że nie dotyczy to tylko islamskich imigrantów, których możemy oglądać na ekranie telewizora lub komputera, przysłowiowo jedząc popcorn niczym w kinie, lecz także np. ukraińskich nacjonalistów.

– Chodzi mi o sytuację, w której Ukraina ze względów gospodarczych, finansowych i wielu innych, czy też pod naciskiem „możnych” współczesnego świata, dogaduje się z Rosją. Na mniej lub bardziej satysfakcjonujących ją warunkach,, ale dogaduje się. Dla wielkiej części Ukraińców, szczególnie tych, którzy ponieśli największe koszta konfliktu z Rosją oraz dla środowisk nacjonalistycznych, będzie to trudne do zaakceptowania. Aby rozładować te nastroje i ponownie scementować społeczeństwo ukraińskie, trzeba będzie wskazać mu nowego wroga. W Kijowie ktoś może uznać, iż na takiego świetnie nadają się Polacy. Ukraińscy nacjonaliści przypomną sobie wtedy, że wróg numer jeden był zdefiniowany już w pierwszej połowie XX wieku i że tym wrogiem już wtedy byli Polacy? Zacznie się eksponowanie ukraińskich krzywd, znajdą się tacy, którzy znowu będą twierdzić, że Zakierzonie to ukraińska ziemia, którą Stalin podarował Polsce. Taki wariant rozwoju sytuacji trzeba też brać pod uwagę.
Osobiście zetknąłem się z tym, już kilkanaście lat wcześniej. Na początku 2003 roku, w związku z 60. rocznicą ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Polakach na Wołyniu, Prezydenci Aleksander Kwaśniewski i Leonid Kuczma podjęli próbę politycznego i historycznego rozwiązania kwestii zbrodni wołyńskiej. Na zaproszenie przewodniczącego Wierchownej Rady Wołodymyra Lytwyna do Kijowa pojechała delegacja polskich historyków, która miała wspólnie z historykami ukraińskimi zaproponować tekst deklaracji. Przewodniczył naszej delegacji profesor Andrzej Ajnenkiel, a jej członkami byli profesorowie Włodzimierz Bonusiak, Michał Klimecki i ja. W początkowej fazie rozmowy były merytoryczne, całkiem dobrze rokujące. Już wtedy była szansa na załatwienie (a było to 12 lat temu) tych newralgicznych problemów. Niestety, ta szansa została zaprzepaszczona, ponieważ do ukraińskiej delegacji dołączono polityków, członków Wierchownej Rady. Zamiast rozmawiać merytorycznie o tragicznych problemach wspólnej historii, stwierdzili oni wprost: „Wy Polacy najpierw rozliczcie się z nami z Zakierzonia, obszaru, który tymczasowo jest pod waszą administracją”. I to mówili parlamentarzyści ukraińscy. Jak w takiej sytuacji można było dalej rozmawiać. Trzeba było wracać.

Takie mapy w kontekście MSZ Ukrainy już się pojawiły. Co najważniejsze u nas zwinięto plakaty biegu niepodległości z mapami, które nie były rewizjonistyczne, granice II i III RP nałożone, ale z zaznaczonymi granicami. Zostały one zdjęte w stolicy Polski na żądanie mera Lwowa, by nie urażać Ukraińców, który toleruje bilboardy z UPA, plakaty z SS i honorowe uczestnictwo ludzi w mundurach z trupimi czaszkami na ich pogrzebach weteranów tych formacji i wiele, bardzo wiele innych. To jest masowe od wielu lat.

– Te same środowiska nacjonalistyczne próbują zatrzeć ślady polskości na kresach.. Świetnie znamy żenujące „targi” o Cmentarz Orląt Lwowskich. Kilka lat temu polski IPN chciał zaprezentować we Lwowie wystawę prezentującą tragiczną historię jego mieszkańców podczas, tzw. pierwszej sowieckiej okupacji, tj. w latach 1939-1941. Wydawało się, że wystawa ta spełni polskie i ukraińskie oczekiwania. Skutki obecności sowieckiej w mieście w jednakowym stopniu dotykały bowiem Polaków, Ukraińców, Żydów, Ormian i innych nacji. Okazało się, że zastrzeżenia strony ukraińskiej wzbudziła pierwsza plansza, na której prezentowano sytuację demograficzną w mieście. Wynikało z niej, że we Lwowie w 1939 r. dominowali Polacy i Żydzi, odsetek Ukraińców był niewielki. Tak był faktycznie. Mimo to zażądano, by tę planszę, jako kontrowersyjną, usunięto. Nie wiem jak skończyła się sprawa wspomnianej planszy. Wystawa bowiem – „Lviv 1939-1941” – była prezentowana w 2010 r. Być może zrozumiano, iż fakty można interpretować, lepiej lub gorzej, ale nie da się ich zmienić, ani ukryć.

Dziękuję za rozmowę.

http://www.prawy.pl

Źródło:
https://marucha.wordpress.com/2015/11/14/polska-delegacja-uslyszala-zadania-terytorialne/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

komentarze