środa, 11 listopada 2015

Pakt Jaruzelski-Rockefeller 25 września 1985 r.

Dwa ciekawe artykuły z "Uważam Rze Historia" (nr 10/2015) w 30. rocznicę opisywanego wydarzenia.
W przeddzień kolejnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku pozwoliłem sobie zacytować 2 artykuły autorstwa Pawła Łepkowskiego i Grzegorza Brauna, które opisują tajne i do dziś prawie opinii publicznej w naszym kraju nieznane spotkanie, które zaważyło o tym, że na przełomie lat 80. i 90. XX wieku Polska nie odzyskała niepodległości, tylko sowieckie i prosowieckie aktywa władzy nad naszym krajem i narodem zostały przekazane innej obcej strukturze, czyli tzw. Zachodowi (rozumianemu jako żydomasoński obóz koncentracyjny dla narodów głównie postchrześcijańskich). Tak naprawdę, gdyby gen. Wojciech Jaruzelski jeszcze żył, należałoby strajkować przed jego willą nie w nocy z 12 na 13 grudnia, tylko 25 września. – pś
"Pakt Jaruzelski-Rockefeller"
25 września 1985 r. około godziny 11.30 nowojorska policja zablokowała przejazd prywatnych samochodów na 52. Ulicy na Manhattanie. Kilka minut później po wąskiej jednokierunkowej drodze przemknęła kolumna samochodów, w których jechała polska delegacja rządowa. Najważniejszym pasażerem był człowiek, którego administracja Ronalda Reagana określała jako jednego z największych wrogów demokracji na świecie...


 Generał Wojciech Jaruzelski, komunistyczny premier polskiego rządu i I sekretarz wszechwładnej PZPR, formalnie przybył do Nowego Jorku jedynie w celu wygłoszenia przemówienia podczas XL sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Jednak tego dnia samochody polskiej delegacji wcale nie kierowały się ku położonej nad East River siedzibie głównej Organizacji Narodów Zjednoczonych. Tuż przed południem kolumna zatrzymała się przed równie ważnym budynkiem, którego właściciele nieraz wpływali na losy świata. Na chodniku przed wejściem do Rockefeller Center na polskiego generała czekał 70-letni David Rockefeller. Przechodnie z zainteresowaniem przyglądali się obu panom. Niektórzy rozpoznali zapewne Wojciecha Jaruzelskiego, którego amerykańskie media od pięciu lat portretowały jako dyktatora porównywalnego jedynie do takich satrapów, jak ajatollah Chomeini czy pułkownik Muammar Kaddafi. Dziwna to była scena, kiedy dłonie podali sobie ludzie reprezentujący całkowicie inne światopoglądy, ideały i ustroje polityczne. 
Pracownicy Rockefeller Center nie widzieli dotychczas, żeby ich szef, prezes giganta naftowego Exxon i korporacji energetycznej Chevron, osobiście zjeżdżał na parter swojego wieżowca w celu przywitania jakiegoś gościa. Tym razem jednak zdobył się na bardzo kurtuazyjny gest wobec człowieka, który w Waszyngtonie był uznawany za personę non grata. Obaj panowie wymienili uprzejmości i udali się do pozłacanej windy, która pomknęła na najwyższe piętra budynku. Tam, w pięknym gabinecie gospodarza, miejscu niedostępnym dla zwykłych śmiertelników, prawdziwej świątyni wielkiego światowego biznesu, rozpoczęli rozmowę, której treść do dzisiaj owiewa wiele mitów, półprawd i plotek.

Spotkanie w cztery oczy
Oficjalnie nie istnieje żaden udokumentowany zapis tej dyskusji, choć wątpliwe, aby amerykańskie służby specjalne zrezygnowały z podsłuchiwania tego, co ma do powiedzenia człowiek będący jednym z głównych dowódców wojsk Układu Warszawskiego. Jedynymi świadkami tej debaty były dwie osoby: szefowa sekretariatu Davida Rockefellera Patricia Smalley oraz polski tłumacz w randze wicedyrektora jednego z departamentów MSZ Jerzy Sokalski. Chociaż nie znamy treści rozmowy obu panów, pewne jest, że musiała być bardzo interesująca, skoro zamiast planowanej godziny, trwała 105 minut.
Generał Jaruzelski zrobił na gospodarzu wrażenie człowieka niezwykle światłego, skoro Rockefeller zdecydował się na oprowadzenie gościa po swojej prywatnej galerii malarstwa. Po kwadransie oglądania prywatnej kolekcji gospodarza obaj panowie udali się na lancz do sali nr 72, gdzie czekali na nich: były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych Zbigniew Brzeziński, laureat Pokojowej Nagrody Nobla Norman Ernest Borlaug, zastępca sekretarza stanu USA Lawrence Eagleburger i jeden z wiceprezesów Chase Manhattan Bank reprezentujący Fundację Rockefellera, a ze strony polskiej: minister spraw zagranicznych Stefan Olszowski, sekretarz polskiego premiera płk Wiesław Górnicki, członek Biura Politycznego KC PZPR Józef Czyrek oraz charge d’affaires Zdzisław Ludwiczak. Goście od razu zauważyli, że David Rockefeller odnosi się do polskiego dyktatora z wyraźnym szacunkiem i nieukrywaną sympatią. Potwierdzają to słowa Zbigniewa Brzezińskiego, który był także zaskoczony serdecznością ze strony komunistycznego przywódcy: „Kiedy wprowadzono mnie do pokoju, byłem dosyć zaskoczony serdecznością, z jaką mnie przywitał. (…) Następnie poinformował mnie, że przywiózł ze sobą pewne dokumenty mające związek z moją rodziną. (…) Powiedziałem generałowi, że jestem tym głęboko wzruszony, prawdziwie to doceniam i że przypomina mi to wcześniejsze spotkanie z premierem Beginem, który także przywiózł mi dokumenty dotyczące działalności mojego ojca w obronie Żydów w Polsce”.

Przepowiednia generała
Wojciech Jaruzelski potrafił oczarować reprezentantów strony amerykańskiej swoją kulturą osobistą. W relacji z tego spotkania Brzeziński podkreślał: „Generał osobiście robi bardzo dobre wrażenie. Ze wszystkich komunistycznych przywódców, z którymi rozmawiałem, reprezentuje on najwyższy poziom osobistej inteligencji, zdolność do precyzyjnego wyrażania się, unikania wyrażeń bombastycznych i nieracjonalnych w tonie, jeżeli nie w treści. Raz lub dwa podczas naszej dyskusji użył demagogicznych argumentów, jednak w większości jego wywód był chłodny, oparty na faktach, zawierający z jednej strony pewną dozę twardości, a z drugiej wyraźną obawę o wpływ, jaki może na Polskę wywrzeć obecny stan stosunków amerykańsko-polskich”. Podobne wrażenie odniósł zapewne David Rockefeller.
Brzeziński wyraźnie zwracał uwagę na aspekt polityczny tego spotkania. Podkreślał, że „strona polska powinna podjąć ciche kroki w związku z więźniami politycznymi, za którymi mogłyby pójść kroki strony amerykańskiej w kwestiach, o które Polacy mają żal”. Jaruzelski traktował te wypowiedzi ze spokojem, jakkolwiek nie składał żadnych wyraźnych deklaracji dotyczących ustępstw wobec opozycji czy zmian w polskim ustroju politycznym.
Rozmowa z Davidem Rockefellerem miała jednak wymiar znacznie bardziej biznesowy. Świadczy o tym fakt, że przy stole zaczęła się od tematu budowy fundacji rolnej i jej związków z fundację kościelną. Zbigniew Brzeziński podkreśla, że generał Jaruzelski był żywo zainteresowany projektem, jaki w 1982 r. wysunęły konferencje biskupów Polski i Niemiec – utworzenia fundacji rolnej, której statutowym zadaniem miało być pozyskiwanie funduszy na zakup maszyn dla polskich prywatnych gospodarstw rolnych. Wprawdzie już w 1986 r. projekt utworzenia takiej fundacji upadł ze względu na próby przejęcia kontroli nad nią przez komunistów, ale sama fundacja zdawała się jedynie pretekstem do przedyskutowania o wiele szerszego planu determinującego los polskiej gospodarki w przyszłości. W czasie lanczu generał zwrócił uwagę, że straty, jakie przyniosły polskiej gospodarce sankcje nałożone przez administrację Reagana, urosły po czterech latach do około 3 mld dolarów. W opinii generała były one głównym powodem obniżenia poziomu życia obywateli PRL. Jaruzelski podkreślił, że tego typu amerykańskie ograniczenia wobec polskiej gospodarki blokują także takie inicjatywy jak wspomniana fundacja rolna, która nie ma szansy przetrwać, jeżeli Polska nadal będzie objęta embargiem gospodarczym. Przy okazji nadmienił, że amerykańskie szacunki dotyczące strat, jakie przyniosły sankcje, są zdecydowanie zaniżone. O ile polski rząd obliczył swoje rzekome krzywdy na kwotę 3 mld dolarów, o tyle Amerykanie szacowali je zaledwie na 20 mln dolarów, z czego Waszyngton miał przekazać Warszawie 10 mln dolarów.
Z notatek sporządzonych przez Brzezińskiego można wywnioskować, że Jaruzelski rzeczywiście szczerze wierzył, że Fundacja Rockefellera przyniesie poprawę w konkretnych aspektach polskiego rolnictwa, podczas gdy – jak zanotował Brzeziński – „fundacja kościelna wydaje się przyjmować bardziej terytorialnie ograniczone podejście, mające na celu zmodernizowanie rolnictwa tylko w kilku wioskach”. Generał przekonywał słuchaczy, że owe wsie zmodernizowane przez fundację kościelną staną się zespołem potiomkinowskich wiosek, a więc zwykłym oszustwem. Wolał, żeby „fundacja kościelna wybrała sobie kilka konkretnych, funkcjonalnych kwestii i skoncentrowała się na nich, zamiast przyjmować takie terytorialne podejście” – zapisał były doradca Jimmy’ego Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego.
Ciekawostką jest, że kiedy generał rozpędził się w swojej tyradzie i już zaczął opowiadać o dialogu z polską hierarchią kościelną i roli Episkopatu w negocjacjach dotyczących zwolnienia więźniów politycznych, David Rockefeller umiejętnie przerwał gościowi i natychmiast wrócił do tematu fundacji, który najwyraźniej o wiele bardziej interesował amerykańskiego magnata.
Mówiąc o stratach, jakie przynosi polskiej gospodarce amerykańskie embargo, Jaruzelski ani razu nie pokazał emocji, nie wymienił też z imienia i nazwiska prezydenta Ronalda Reagana ani któregokolwiek z członków jego administracji. Raz tylko odniósł się nieco ironicznie do osoby sekretarza stanu Caspara Weinbergera, któremu nie zapomniał, że nazwał go pogardliwie „sowieckim generałem w polskim mundurze”.
W pewnym momencie Jaruzelski wykonał bardzo teatralny gest, który wyraźnie zrobił wrażenie na uczestnikach spotkania. Wskazał ręką w kierunku okna, skąd widać było imponującą panoramę dolnego Manhattanu zalanego wrześniowym słońcem i powiedział w dziwnym, nieco profetycznym tonie: „Jesteście szczęśliwym narodem. Na to wspaniałe miasto nigdy nie spadła ani jedna bomba. Praca wielu pokoleń pomnaża wasz majątek. Chciałbym, aby za kilkadziesiąt lat można było z najwyższego budynku Warszawy zobaczyć choć w części podobny obraz”. W notatkach Brzezińskiego możemy przeczytać, że przy stole zapadła nadzwyczajna cisza, którą przerwał spokojnie dopiero gospodarz spotkania, mówiąc nieco wzruszonym głosem: „Dość często spotykam się przy tym stole z szefami rządów lub głowami państw, ale przyznaję, że dawno już nie słyszałem równie żarliwej i sugestywnej eksplikacji na rzecz własnego narodu”.

Władza nad światem
Czytając bardzo cenne i skrupulatne zapiski Zbigniewa Brzezińskiego nie sposób oprzeć się wrażeniu, że generał Wojciech Jaruzelski do czasu spotkania w Nowym Jorku był oceniany przez Amerykanów jako sztywny i chłodny formalista. Tymczasem zdumienie wywołał jego ukryty dar zjednywania sobie sympatii rozmówców. Podczas pamiętnego spotkania z września 1985 r. Jaruzelski z niezwykłą starannością wykorzystał ten talent do oczarowania człowieka, który nie należał do łatwych rozmówców.
Najmłodszy z sześciorga dzieci finansisty Johna D. Rockefellera juniora, najbogatszego człowieka w historii świata, okazał się na tle swojego rodzeństwa najbardziej utalentowanym biznesmenem, chociaż z wykształcenia był doktorem nauk humanistycznych. W 1949 r. został dyrektorem Rady Stosunków Międzynarodowych, niezwykle wpływowej organizacji kształtującej relacje między światem polityki i biznesu. Trudno przecenić znaczenie i siłę tej grupy, podobnie jak nie sposób ocenić prawdziwej potęgi rodziny Rockefellerów. Formalnie David Rockefeller posiadał majątek wart „jedynie” 2,9 mld dolarów. Jednak każdy, kto choć trochę interesował się sposobem prowadzenia interesów przez tę potężną dynastię, musi wiedzieć, że realny majątek, jaki kontroluje Fundacja Rockefellera i fundusze Rockefeller Brothers Fund, jest znacznie większy niż wartość przedstawiana opinii publicznej.
Na politykę rządu amerykańskiego mają wpływ nieformalne grupy nacisku, w skład których wchodzą przedstawiciele najbogatszych i najbardziej wpływowych rodów Ameryki. Są to potomkowie budowniczych wielkich fortun przemysłowych przełomu XIX i XX wieku: potentatów amerykańskiego przemysłu hutniczego (jak Andrew Carnegie), twórców przemysłu samochodowego (jak Henry Ford), magnatów kolejowych (jak E.H. Harris) oraz najpotężniejszych wśród nich właścicieli wszechmocnego Standard Oil – dynastii Rockefellerów.
Patrząc na te niezwykle wpływowe familie rządzące Ameryką i światem zza bram swoich bajecznych rezydencji, możemy zrozumieć, dlaczego współczesna klasa polityczna Stanów Zjednoczonych i zachodnich demokracji jest tak przeżarta korupcją i nepotyzmem. Różnica między politykami wybieralnymi, znanymi z pierwszych stron gazet, a faktycznymi strażnikami interesów państwa jest porównywalna jedynie do różnic, jakie dzieliły patrycjuszy i plebejuszy w starożytnym Rzymie. Jednak w przeciwieństwie do imperium rzymskiego Ameryka stosunkowo rzadko używa sil zbrojnych do obrony swoich interesów w odległych miejscach naszej planety, ponieważ to wielkie amerykańskie korporacje zapewniają jej wystarczający wpływ na lokalne układy polityczne. Z tego powodu w 1933 r. powstała Rada Biznesu (Business Council), o której David Horowitz w swojej znakomitej książce „Rockefellerowie” napisał, że: „wyznaczyła sobie za cel uczestniczenie w podejmowaniu decyzji rządowych”.
Członkowie Rady do dzisiaj spotykają się w Hot Springs. I chociaż nazwa tej organizacji jest tak banalnie prosta, to rzeczywisty zakres jej władzy jest wręcz trudny do wyobrażenia. Za ilustrację tej tezy może posłużyć wypowiedź jednego z prezesów General Motors: „Spotkania w Hot Springs nie są potrzebne, abyśmy mogli wysłuchać poglądów rządu, lecz – co najważniejsze – by rząd mógł się zapoznać z naszymi poglądami”. Inaczej mówiąc: politycy w Waszyngtonie mają wyznaczone zadania, a tzw. demokracja i programy wyborcze są jedynie fasadą, za którą siedzą prawdziwi decydenci. Oba zespoły – Rada Stosunków Międzynarodowych i Rada Biznesu – aktywnie kształtują stosunki polityczne i operacje gospodarcze na całym świecie.
Z kolei w 1973 r. David Rockefeller założył Komisję Trójstronną, jedną z najbardziej wpływowych organizacji polityczno gospodarczych na świecie. I nie chodzi tu o liczebność jej członków, ponieważ w 1973 r. należało do niej zaledwie 325 osób. Najważniejsze, kim ci ludzie byli (i kim są obecnie). A była to światowa elita finansowa, polityczna i medialna – byli prezydenci Stanów Zjednoczonych, premierzy Japonii, szefowie koncernów medialnych czy przedsiębiorcy pokroju Akio Mority, założyciela Sony. Amerykański senator Barry Morris Goldwater w książce „With No Apologies” tak charakteryzował tę organizację: „Komisja Trójstronna jest międzynarodowa i jest przeznaczona, by być środkiem dla multinarodowej konsolidacji interesów bankowych i handlowych. Procesy te mają być uskuteczniane poprzez przejęcie kontroli nad polityką Stanów Zjednoczonych”.

Cyrograf w zamian za nietykalność
Przybywając do Davida Rockefellera w 1985 r., generał Jaruzelski musiał mieć świadomość, że otwiera Polskę na siły, nad którymi nigdy nie będzie w stanie zapanować. Chociaż nie znamy treści prywatnej rozmowy premiera PRL z potężnym dyrektorem Rady Stosunków Międzynarodowych, pewne późniejsze fakty pozwalają spekulować, że 25 września 1985 r. rozpoczęła się systematyczna aneksja polskiej gospodarki przez kapitał powiązany z aktywami rodziny Rockefellerów.
Czy generał Jaruzelski zdawał sobie sprawę, że w zamian za doraźną pomoc finansową podpisuje cyrograf, którego ostateczną ceną może być utrata suwerenności w wielu (jeżeli nie we wszystkich) obszarach polskiej gospodarki? A może w ten sposób architekt stanu wojennego zapewnił sobie nietykalność po upadku żelaznej kurtyny? Niestety, odpowiedzi na te pytania leżą w sferze dość szerokich spekulacji historycznych.
Znamienne jest jednak, że komunistyczny przywódca zjednał sobie w tak krótkim czasie sympatię człowieka bardzo odpornego na polityczne obietnice. Po spotkaniu gospodarz Rockefeller Center towarzyszył szefowi polskiego rządu do wyjścia i odprowadził go do samochodu. Pracownicy jego fundacji po raz drugi tego dnia przecierali oczy ze zdumienia."
                                                                                                                                 
                                                                             Paweł Łepkowski
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


"Polska na lancz podana
W pierwszych dniach jesieni 1985 r. gen. Wojciech Jaruzelski, odwiedziwszy Hawanę, przybył do Nowego Jorku, by wziąć udział w rocznicowej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Pobyt był okazją do szeregu spotkań z głowami i przedstawicielami innych państw. Wszystko to razem – i „bratnia” Kuba, i 40-lecie ONZ – nie miało jednak nawet części takiego znaczenia jak ta jedna, parogodzinna rozmowa, której akurat propagandowa prasa PRL nie odnotowała. Oto w środę 25 września w samo południe Jaruzelski wraz z niedużą grupą asystujących mu oficjeli i ochroniarzy przybył do Rockefeller Plaza przy Piątej Alei na Manhattanie. Przed wejściem do charakterystycznej, monumentalnej budowli witał go sam gospodarz David Rockefeller. 
62-letni wówczas Jaruzelski jako I sekretarz PZPR, prezes Rady Ministrów PRL i (co najważniejsze) przewodniczący Komitetu Obrony Kraju skupiał w swoim ręku całą władzę sowieckiego namiestnika nad Polską, która stanowiła klucz do całego „imperium zewnętrznego”. Z nadania Moskwy Jaruzelski był więc lojalnym lokalnym satrapą. Jego rozmówca sam stał na czele jednego z największych w dziejach imperiów – organizacji finansowej o zasięgu globalnym, której jednostką flagową był Chase Manhattan Bank – a cały świat doskonale znał potężny klan, którego 70-letni wówczas David stanowił trzecie pokolenie.


Notatki Brzezińskiego i Górnickiego

Przebieg spotkania znany jest w Polsce już od paru lat z treści dwóch notatek – cóż za luksus dla badacza – sporządzonych niezależnie od siebie. Autorem pierwszej, chronologicznie wcześniejszej, jest Zbigniew Brzeziński. Napisał ją bezpośrednio po spotkaniu, które notabene sam zaaranżował. Nie było to bynajmniej pierwsze, ani najważniejsze z zadań, jakich podejmował się Brzeziński, jeden z najbliższych współpracowników Rockefellera ds. politycznych. To na jego zlecenie zorganizowana została legendarna Komisja Trójstronna, międzynarodowe gremium skupiające szare eminencje, których cele zdefiniował inny wybitny polityk tamtej dekady, Barry Goldwater: „Moim zdaniem Komisja Trójstronna jest umiejętnym koordynowaniem wysiłków na rzecz konsolidacji czterech centrów władzy: finansowej, intelektualnej, religijnej i politycznej. (…) Komisja ma na celu osiągnięcie przewagi nad narodowymi centrami władzy politycznej”. To właśnie poprzez działanie na tym forum udało się Brzezińskiemu doprowadzić do prezydentury Jimmy’ego Cartera. Z takimi to ludźmi – myślącymi tak dalekosiężnie i działającymi na tak szeroką skalę – spotyka się w 1985 r. Jaruzelski. Cóż mogą mieć sobie do powiedzenia? Przypomnijmy kontekst sytuacyjny.
Pół roku wcześniej sekretarzem generalnym Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego został Michaił Gorbaczow, którego jeszcze w 1978 r. ściągnął do Moskwy szef KGB Jurij Andropow. Armia Czerwona nieodwołalnie przegrała już wyścig technologiczny z Zachodem, czego spektakularną manifestacją był pogrom sowieckiego sprzętu bojowego w Dolinie Bekaa w czerwcu 1982 r. (w wojnie izraelsko-syryjskiej). Gwoździem do trumny było dla Kremla ogłoszenie przez prezydenta Ronalda Reagana programu „gwiezdnych wojen” w marcu 1983 r. Jednocześnie Waszyngton prowadził działania obliczone na załamanie zbrojeniowego budżetu Moskwy (zbijanie cen ropy we współpracy z saudyjskim Rijadem) i na destabilizację wewnętrzną (pomoc dla „Solidarności” w kooperacji z Watykanem i Tel Awiwem – patrz: „Victory” Petera Schweitzera). Stało się oczywistością, że Sowieci nie tylko nie zdołają już wygrać III wojny światowej, ale nawet nie zajmą lepszej pozycji negocjacyjnej przez ewentualne osiągnięcie linii Sekwany czy bodaj Renu w europejskim teatrze wojennym. Od kiedy Amerykanie przekazali Afgańczykom stingery zdolne do niszczenia „latających czołgów” Mi-24, także i ta wojna na dłuższą metę była nie do wygrania. Kreml przystąpił więc do realizacji planu Andropowa-Ogarkowa: demontażu „imperium zewnętrznego”, tj. taktycznego wycofania militarnego z krajów satelickich, z zamiarem utrzymania tam pełnej kontroli politycznej bardziej subtelnymi narzędziami (KGB, GRU).
Kluczowy dla powodzenia tej operacji był poligon „transformacji ustrojowej” w Polsce, ale ta miała rosnący problem zadłużenia zagranicznego, którego nie mogły zniwelować kolejne „reformy” utrzymane w systemowych ramach zakreślonych przez doktrynę socjalistyczną.
Taki był zatem kontekst amerykańskich umizgów Jaruzelskiego. Przyjechał on po prostu wynegocjować godziwe warunki kapitulacji na swoim „odcinku frontu”. Między bajki włóżmy od razu wersję o jakiejkolwiek samodzielności i własnej inicjatywie Jaruzelskiego – dla każdego, kto zapoznał się z biografią TW „Wolskiego”, jest oczywiste, że jego nowojorska misja musiała być w całości autoryzowana przez Moskwę.
Drugą notatkę ze spotkania z Rockefellerem zawdzięczamy należącemu do warszawskiej ekipy ppłk. Wiesławowi Górnickiemu – sporządził ją podobno na podstawie własnych zapisków pięć lat później. Jeśli jednak notował wiernie, to w słowach Jaruzelskiego słychać wyraźnie ofertę Moskwy: „Podkreślając naturalne związki między obydwoma narodami, stwierdził [Jaruzelski], że właśnie USA powinny i mogą stać się główną siłą wspomagającą reformy w Polsce, gdyż tendencje demokratyczne kiełkują we wszystkich właściwie krajach socjalistycznych”. Szumna to zapowiedź – w części „demoludów” jeszcze w 1989 r. KGB na gwałt szukać będzie ze świecą jakichś „opozycjonistów”, których można by posadzić przy montowanych naprędce „okrągłych stołach”, a tu Jaruzelski proroczo zapewnia, że demokracja wszędzie „kiełkuje”.
To doprawdy wspaniała nowina, ale dlaczego Kreml nie komunikuje się w tej sprawie bezpośrednio z Białym Domem? Dlaczego partnerów szuka najpierw wśród bankierów? To oczywiście dobry przyczynek do refleksji nad rzeczywistymi hierarchiami władzy. Ale jest jeden konkretny powód, dla którego uznać trzeba, że Jaruzelski trafił pod właściwy adres. To oni właśnie – ludzie władzy pieniądza – stają się dla komunistów najbardziej naturalnymi partnerami i najlepszymi sojusznikami (sic). Jeśli bowiem „kiełkowanie demokracji” w państwach Układu Warszawskiego przerodzi się w proces niekontrolowany, stracić mogą i jedni i drudzy: zbankrutowani komuniści, bo ich narody mogą pozbawić władzy i rozliczyć; a także zachodni wierzyciele, jeśli im suwerenne władze wyłonione przez te narody odmówią zwrotu pożyczonych przez komunistów pieniędzy. Tak to zawiązuje się ów sojusz ponad wszelkimi politycznymi podziałami i różnicami ideologicznymi – sojusz zbrodniarzy i lichwiarzy.
To oczywiście diagnoza stawiana na podstawie analizy realiów i kontekstu sytuacyjnego, gdyż notatki Brzezińskiego i Górnickiego to meritum sprawy zgodnie przemilczają. Ani jeden, ani drugi zresztą nie towarzyszyli swoim pryncypałom – Rockefellerowi i Jaruzelskiemu – w godzinnej rozmowie w cztery oczy (plus dwoje tłumaczy), kiedy gospodarz oprowadzał gościa po swojej prywatnej galerii obrazów. Obie notatki streszczają jedynie treść rozmów toczonych przy stole, do którego zasiadło nieco poszerzone grono. Padło szereg uwag o charakterze profetycznym – Jaruzelski m.in. zauważył: „Już obecnie [1985] można obserwować niepokojące przejawy osmotycznego zrastania się obu państw niemieckich”.


Punkt zwrotny

Ciekawe, że obydwaj autorzy notatek nie dają kompletu nazwisk uczestników tego niezwykłego, przedłużającego się do trzech godzin lanczu. Według Górnickiego ze strony Jaruzelskiego obecni byli: „minister spraw zagranicznych Stefan Olszowski, sekretarz KC PZPR Józef Czyrek, doradca premiera mjr Wiesław Górnicki, charge d’affaires PRL w Waszyngtonie Zdzisław Ludwiczak” oraz „tłumacz, wicedyrektor DMO MSZ Jerzy Sokalski”; zaś ze strony Rockefellera: „laureat Nagrody Nobla Norman Borlaug, zastępca sekretarza stanu Lawrence Eagleburger, prof. Zbigniew Brzeziński oraz wiceprezes Chase Manhattan Bank, którego nazwisko nie zachowało się w notatkach”. Notatka Brzezińskiego potwierdza skład polskiej delegacji, ale ze strony amerykańskiej wymienia (oprócz autora notatki i gospodarza spotkania) tylko Lawrence’a Eagleburgera, poza tym wzmiankuje zbiorczo, acz enigmatycznie obecność „trzech członków Fundacji Rockefellera”. Policzmy: skoro obie notatki ujawniają obecność Borlauga i Eagleburgera, to kim jest ów „trzeci człowiek” z notatki Brzezińskiego?
Zagadkę pomaga nam rozwiązać ujawnione parę lat temu trzecie źródło. Okazuje się, że istnieje jeszcze jedna notatka, której autorem jest inny człowiek Rockefellera – William (Bill) M. Dietel, znany dziś jako międzynarodowy filantrop (może to on został przedstawiony Polakom jako przedstawiciel Chase Manhattan Bank?). Notatka Dietla (na którą powołuje się w swoich pracach amerykański badacz Gregory F. Domber) ujawnia tożsamość owego anonima – to John C. Whitehead, drugi w tym gronie zastępca sekretarza stanu USA, również należący do ludzi Rockefellera, a jak podaje Wikipedia, jednocześnie członek Komitetu Kierowniczego Grupy Bilderberg (sic). Jego to obecność zgodnie pominęli w swoich notatkach Brzeziński i Górnicki.
Notabene z dzisiejszej perspektywy obecność innych rozmówców Jaruzelskiego okazuje się wcale nie mniej sensacyjna: np. noblista Borlaug był przecież jednym z „ojców” GMO (temat otwartości Polski na uprawy modyfikowane pojawił się już wówczas w rozmowie z Jaruzelskim), a sekretarz stanu Eagleburger zasłużył się m.in. w działaniu na rzecz odszkodowań dla ocalonych Żydów. Szanownych Czytelników namawiam do przeprowadzenia własnej kwerendy internetowej, by zorientować się, jak doborowe towarzystwo rozmawiało 30 lat temu o polskich sprawach przy lanczu u Rockefellera.
Historykowi rzadko nadarza się taka gratka: trzy źródła pozwalające ściśle określić moment inicjujący zdarzenia o tak znaczących, globalnych konsekwencjach. Na ogół zdani jesteśmy na domysły, a punkty zwrotne i cezury czasowe przyjmujemy umownie – z reguły bowiem poznajemy już tylko następstwa, nie mając pojęcia kto, gdzie i kiedy konkretnie podejmował decyzje do nich prowadzące. Tu jednak jest inaczej: znamy dokładnie namiary i personalia większości uczestników spotkania, które bez wątpienia stanowi jeden z punktów zwrotnych w naszych dziejach najnowszych. To spotkanie dwóch światów – zdawałoby się, reprezentantów dwóch radykalnie sprzecznych systemów – doprowadzić miało ostatecznie do tego, co na nasz użytek nazwano „transformacją ustrojową” albo „demokratycznymi przemianami”, a co późniejszy ambasador USA w PRL nazwać miał bezpretensjonalnie „układem Jaruzelski-Geremek” (patrz: odtajnione depesze Johna R. Davisa Juniora z 1989 r.). Na mocy tego spiskowego, bo przecież nigdy nie ogłoszonego oficjalnie układu, Jaruzelski został ostatnim prezydentem PRL i pierwszym prezydentem III RP. Drogę do prezydentury otwierało mu niewątpliwie m.in. tamto spotkanie w Rockefeller Center."
                             
                                                                                Grzegorz Braun

Zdjęcie : D. Krupa http://www.historia.uwazamrze.pl/artykul/1146670/pakt-jaruzelski-rockefeller

Dorota Kania o przejściu specsłużb PRL na służbę USA w 1988 r.


Krzysztof Wyszkowski o determinacji USA w przepychaniu układu okrągłostołowego


Willa ''Zawrat'' obok rezydencji ambasadora USA jako miejsce planowania transformacji PRL


Gawkowski: Jaruzelski otrzymał list od Busha ze wskazaniem zasług dla polskiej niepodległości



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

komentarze