niedziela, 12 stycznia 2020

Sfinansowałem inkubator bez Owsiaka, czyli o wyrzutach sumienia niedających...

Zwyczajowo już co roku pojawia się facet w czerwonych gaciach i wyłudza od ludzi pieniądze w systemie na tzw filantropa, sam przy okazji nieźle z tego żyjąc. Już nie wspomnę, że coroczny polsko-polski grunwald w którym naparzają się ci "co dają" i ci co "nie dają" Owsiakowi nabiera rozmachu. Nie będę dziś przytaczał ile z tego jegomość w czerwonych portkach bierze dla siebie, bo najlepiej robi to od lat bloger Wielgucki (Matka Kurka), nie będę też wklejał jaki jest promil zbiórki serduszkowego "dobroczyńcy wszechczasów" w stosunku do środków, które na sprzęt przeznacza NFZ, a przecież z budżetem 87 miliardów złotych choćby tylko z 2019 roku...bo trzeba pamiętać, że leczenie to nie tylko sprzęt...

Dziś napiszę o prostej, zwykłej zależności, ale też o natarczywości i nachalności fanatyków orkiestrowej sekty. 


Nie dawałem (a może raz w życiu) na Orkiestrę i w zasadzie wcale się z tym nie kryłem, tłumacząc, że nie mam  zaufania do potomków resortowych ludzi, a w tym przypadku do syna komendanta milicji obywatelskiej od spraw gospodarczych (sic!!!). Z reguły rozróżniam dobroczyńców od "dobrodziejów". Nawet jest taka anegdotka traktująca te dwie kwestie. Dobroczyńca dobrze czyni i z reguły nie robi wielkiego larma wokół tego, a dobrodziej po prostu lubi jak się mu dobrze dzieje.

Otóż w 2007 roku mój młodszy syn, który urodził się wcześniakiem trafił do szpitalnego inkubatora. To była 48-mio godzinna batalia o życie. Pamiętam tylko dwie rzeczy, strach o jego życie, oraz czerwone serduszko przyklejone do inkubatora. Dziękować Bogu wszystko dobrze się skończyło, ale wiele razy potem siadał mi na lewym ramieniu mały gnom z rogami w czerwonych gaciach (a co) podobny do tych z bajek Walta Disneya i durczał mi do ucha, jakim to jestem palantem, że nie daję na Owsiaka, który przecież dzięki jego inkubatorowi uratował życie mojego dziecka. 
Prawda była taka, że ażeby owsiakowcy coś dali, to żądali "oserduszkowania" także sprzętu, który nie pochodził ze zbiórki (takie info miałem z pierwszej ręki od osoby, która pracowała w Służbie Zdrowia. 
Ale wiele razy też owsiakowi fanatycy wklejali teksty, przytaczając "argument niemal nuklearny" że jak ktoś nie daje "na Owsiaka", to nie wolno mu korzystać ze służby zdrowia. 

Ale wiecie co? Mam to w baaaardzo głębokim poważaniu. 
Otóż przez kilkanaście lat prowadzenia działalności, a nawet wcześniej pracując na etacie oddawałem do ZUS tzw składkę zdrowotną (czyli na NFZ), przez lata można by założyć, że to około średnio 320 zł miesięcznie. Rocznie daje to sumę 3840 zł. W ciągu choćby tylko 15-tu ostatnich lat mój wkład w służbę zdrowia, to jakieś 57.600 złotych, przez ten okres chorowałem tylko około półtora miesiąca, a porady dla rodziny u laryngologa, dentysty, ginekologa i inne praktycznie były prywatne ze względu na słabą dostępność "państwową". Mogę więc śmiało założyć, że w sprzęt szpitalny mam wkładu tak około 50 tys zł. 
Inkubatory kosztują od 50 do 200 tys zł. 
Powiedzmy, że ten "mój" to ten najtańszy, a który jest gdzieś w jakimś szpitalu gdzieś w Polsce i dalej służy innym dzieciom. 
I tym sposobem strzepnąłem rogatego gnoma z lewego ramienia...czego i Wam Szanownym życzę...

Nie dajcie sobie wmówić, że Owsiak "ratuje" Służbę Zdrowia, że bez Owsiaka Służba Zdrowia padnie. To każdy z Was nawet nie dając "na Owsiaka" ma wielki udział w Służbie Zdrowia. 

Zapytajcie też, dlaczego Owsiak od razu w styczniu nie kupuje sprzętu, tylko trzyma pieniądze naharatane u ludzi przez cały rok przerzucając je przez swoje rodzinne spółki (metoda na dywidendę).  
Ale ja Wam na to pytanie nie odpowiem, każdy niech sobie odpowie sam...albo sięgnie "u źródeł"...

Nie mam żadnych wyrzutów sumienia, że "nie daję Owsiakowi".  A póki co to możecie mnie śmiało hejtować, włosy rwać z głowy, tupać nogami i wyzywać żem się ośmielił tykać "świętego Owsiaka"...mam to zupełnie tam, gdzie plecy nazwę swą szlachetną tracą...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

komentarze