Mija pół roku,
odkąd brat Rooster poprzysiągł, że jego noga na dziedzińcu
Klasztoru więcej nie postanie. Zaszył się spokojnie w swojej
pustelni do złudzenia przypominającą kurną chatę, coby dzieje
klasztorne nieskrępowanie kontemplować. Z klasztoru odszedł także
opat Czarny Bentley, zwracając insygnia klasztorne na ręcę ojca
Markusa...założyciela Klasztoru. Znów po Klasztorze zaczął
hulać wiatr, a zapas bukowego drewna do klasztornego kominka począł
się jakby szybciej kurczyć. Zanim opat Czarny Betley oddał stery
klasztoru nastała wielka dyskusja, w której ojciec Markus
pokazał każdemu jego miejsce w szeregu...
Oczywiście brat Rooster
nie spędzał całego czasu w swojej pustelni, chadzał po innych
klasztorach, coby wiedzy nabyć, do kontemplacji koniecznie
potrzebnej. Akurat ścieżyna do Nowego Klasztoru opata Rikarda z
Australii do której brat Rooster się jakby przyzwyczaił
biegła obok Klasztoru ojca Markusa, więc i czasem zachylił do
okien klasztornych żurawia, coby wiedzę odpowiednią posiąść do
spisywania dziejów klasztornych...
Klasztor ubożał coraz
bardziej, furta klasztorna skrzypiała popychana wiatrem...zdałoby
się usłyszeć leciutkie „biada”. Nie było już przy furcie
klasztornej „niezależnych” halabardników Pepinia i
Podwójnego Endrju...
Na ścianach dawno nie
czyszczone ikony Najprzewielebniejszej Mateczki Circostance jakby
rysy swoje wyostrzyły, zsurowiały, wręcz straszyły. Była ikona „Mateczka z łasiczką”, „Mateczka z gronostajem”, który
jakby się zjeżył ostatnimi czasy, tudzież „Mateczka z pejczem
obosiecznym” wszystkie własnoręcznie przez ojca Markusa
kreślone...
Dalej sam pejcz obosieczny
Mateczki w najważniejszej gablocie Klasztornej zdeponowany...szmat
czasu ale duch buntu wekstraktowany został na amen...brrrr...ciarki
przeszły po plecach brata Roostera. Doszedł nowy eksponat...kilof z
klasztornej piwnicy, którym ojczulek Marcus herezję z
klasztornych murów skutecznie wytępił.
Gdy już prawie wszyscy
braciszkowie ojca Markusa opuścili, ten jednak nie zrażając się,
nową regułę klasztorną począł spisywać, coby ratować
zgliszcza tego co pozostało. Któregoś pięknego dnia w
gablocie ojca Markusa zajawka klasztorna powstała...brzmiąca
dostojnie, ale i z nadzieją: „Dokąd nas wiedziesz wielki
Spedytorze”...napis zachęcał aby braciszkowie kreatywności
swojej nie skąpili i coby pracy swej na próżności doczesne
nie trwonili...
Sam Ojciec Markus jadła,
napitku i snu mocno ograniczając z siwą brodą a'la Robinson Cruzoe
aż do kolan sięgającą nocami wielki koszyk wyplatał, do którego
datki na Klasztor miał zamiar przyjmować. Pożywiając się
ukraińskim czosnkiem, którego zapach codziennie się unosił
z klasztornego refektarza widział już światełko w tunelu, na
którego końcu tablica wielka widniała...”Fundacja sankte
Spedytor”...
Ciąg dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
komentarze