Polska zbrojeniówka jest dzisiaj kontrolowana przez koncerny zagraniczne. Krótko mówiąc, mamy taką broń, jaką nam wcisną za pomocą swoich lobbystów. To powoduje, że nasza armia jest de facto bezbronna w przypadku poważnego konfliktu zbrojnego.
„Jesteśmy mistrzami w walczeniu o nieswoje interesy” – mówi Radosław Sikorski w dopiero co ujawnionym przez TV Republika nagraniu rozmowy z Janem Kulczykiem. Patrząc przez pryzmat tego co się dzieje w polskich przetargach zbrojeniowych trudno się nie zgodzić z tą jakże śmiałą tezą...
„Pudrowanie gówna”
Legenda o tzw. „św. Mikołajach”, krążących z workami pieniędzy po korytarzach Ministerstwa Obrony Narodowej (MON), jest tak stara, jak obecność Polski w Pakcie Północno-Atlantyckim (NATO). Od momentu naszego wejścia w struktury natowskie, lobbyści międzynarodowych koncernów zbrojeniowych nie przebierają bowiem w środkach, wciskając polskiej armii - za łapówki - stary lub po prostu kiepski sprzęt. W ten sposób od lat w polskim wojsku trwa coś, co dowódca wojsk lądowych - gen. Tadeusz Buk, który zginął w pod Smoleńskiem, nazywał „pudrowaniem gówna”...
- Czy korupcja ma wpływ na jakość sprzętu? Nie wydaje mi się możliwe, żeby firmy zabiegające o wojskowe zamówienia dbały o jakość, skoro wiedzą, że specyfikacja na wymagany sprzęt będzie napisana pod ich produkt, a przebieg przetargu jest „nadzorowany” przez „swoich” wojskowych - pisał gen. Waldemar Skrzypczak na swoim blogu 29 listopada 2010 roku w tekście pt. „Korupcja wojskowa”.
Generał Skrzypczak był jednym z niewielu - żyjących - dowódców polskich sił zbrojnych, którzy za rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego potrafili się radykalnie przeciwstawiać wszechobecnej korupcji w strukturach MON. Skrzypczak od 8 września 2011 r. pełnił funkcję doradcy ministra obrony narodowej Tomasza Siemioniaka, a od 2012 do 2013 podsekretarza stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej. Odpowiadał w MON za zamówienia dla armii w czasie gdy rząd Donalda Tuska ogłosił wielki plan modernizacji polskiej armii wart blisko 130 mld zł! Jednak zaraz po ogłoszeniu tej strategii Skrzypczak odszedł z wielkim hukiem z MON. Paradoksalnie w tle jego dymisji pojawiły się oskarżenia o... korupcję. Nieoficjalnie, wiadomo jednak, że „ktoś” wyciągnął gen. Skrzypczakowi skandal obyczajowy sprzed lat. Wysoki oficer miał ustąpić ze stanowiska pod presją możliwości ujawnienia kompromitujących materiałów z życia osobistego.
Ofiara mafii
W międzyczasie doszło do dramatycznych wydarzeń z prokuratorem wojskowym płk. Mikołajem Przybyłem w roli głównej, który w styczniu 2012 roku próbował się zastrzelić. Sprawa do dziś nie została wyjaśniona, śledztwo w sprawie samobójczej próby Przybyła zostało umorzone. Sam Przybył w mediach tłumaczył, że na jego decyzję o samobójczej próbie miały wpływ śledztwa, które prowadził. - Jedne z najpoważniejszych, jeżeli chodzi o kwestie finansowe w Wojsku Polskim. To one spowodowały bezpośredni nacisk na to, żeby przyspieszyć kroki w kierunku likwidacji prokuratury wojskowej (Przybył protestował przeciwko tej koncepcji na konferencji prasowej, w przerwie której się postrzelił – od red.) - mówił PAP w styczniu 2012 roku zdesperowany prokurator.
A potem dodał: - Mogłem pogodzić się z tym, że demolowali mi samochód, że odkręcono mi koła chcąc, bym się zabił. Wiem, że za moją głowę była nagroda miliona złotych. Mogłem się pogodzić z tym, że zabito mi psa. Nie mogłem się pogodzić z bezpodstawnym atakiem, z zarzucaniem nam nieprawidłowego lub bezprawnego działania - alarmował publicznie płk. Mikołaj Przybył, który we współpracy z Centralnym Biurem Antykorupcyjnym nadzorował w sumie osiem postępowań – w tym śledztwo dotyczące fikcyjnych napraw sprzętu do Afganistanu – wymierzonych w wojskową mafię.
Infiltracja
Komu mogli narazić się gen. Waldemar Skrzypczak i płk. Mikołaj Przybył? Tajemnicą poliszynela jest fakt, że w polskiej zbrojeniówce dzielą i rządzą następujące trzy podstawowe grupy interesu. Kto im nadepnie na odcisk ma - delikatnie rzecz ujmując - przechlapane. Dlatego w tym kontekście wszyscy nasi rozmówcy po pierwsze, zastrzegali sobie anonimowość, po drugie – poruszali się na dość wysokim poziomie ogólności. Według nich są trzy grupy interesu, które decydują o tym jak uzbrojona jest i będzie polska armia.
1. Podmioty krajowe pseudo-producentów, stworzonych do generowania przepływów pomiędzy przemysłem, a grupami powiązanymi z danymi podmiotami wojskowymi (w tym w dużym zakresie wojskowych pochodzących ze służb ochrony państwa).
2. Podmioty krajowych pośredników, reprezentujących często na zasadzie wyłącznej lub podających się jako wyłączni przedstawiciele podmiotów zagranicznych (właścicielami tych firm w większości przypadków są emerytowani oficerowie służb mający korzenie w PRL lub tuż po przemianach w 1989 roku).
3. Podmioty zagraniczne, dla których rynek polski był i jest widziany, jako jeden z rynków o największych marżach, łatwy do „skolonizowania” - można tu sprzedać dużo za wysoką cenę, bez oceny przydatności dostarczanego uzbrojenia dla wojska i skutków ekonomicznych dla Polski.
Z wypowiedzi naszych źródeł wynika, że infiltracja koncernów zagranicznych po 1989 roku była na tyle duża i znacząca, że korzystając ze współpracy z podmiotami z grup 1 i 2 udało się praktycznie polski przemysł zlikwidować. Margines zamówień jest lokowany w kilku polskich firmach. Ale ze względu na skalę wpływających do tych podmiotów zamówień oraz model konsolidacji przemysłu pod berłem w pełni zinfiltrowanego i spolegliwego wobec koncernów zagranicznych Bumaru (dziś Polski Holding Obronny), nie stanowi żadnego problemu.
- Żaden z tych podmiotów nie będzie budował bazy przemysłowej w Polsce, czy też opracowywał nowych technologii lub celował w eksport. Wszystkie wciąż uczestniczą w postępowaniach przetargowych dla polskiej armii – podkreśla jeden z wysokich oficerów polskiej armii.
- Wszystkie te podmioty wchłaniają lub wchłonęły w swoje szeregi dziesiątki oficerów różnego szczebla. Ten przepływ pokazuje aktualnie pełniącym służbę, że wspieranie tych podmiotów - nawet kosztem interesu państwa - jest zasadne, gdyż nawet przy oczywistych naruszeniach prawa, nadużyciu stanowisk – urzędnik czy oficer MON, jeśli czyni to na rzecz tych podmiotów, to nie ponosi za to żadnych konsekwencji - komentuje pracownik MON.
Pod dywanem
Patrząc przez pryzmat tych informacji, warto przypomnieć co najmniej kilka afer w polskiej zbrojeniówce, skrzętnie zamiecionych pod dywan, wciąż nie rozliczonych...
Dziś pewnie już mało kto pamięta, jak w polskiej armii gruchnęła wiadomość, że polscy żołnierze dostali odbiorniki GPS, które zamiast Afganistanu pokazywały okolice Zielonej Góry lub Afrykę. Kupiono je za milion złotych mimo negatywnej opinii wojska. Jak donosiła "Gazeta Wyborcza" z 8 listopada 2010 roku, na trop mylących się odbiorników GPS wpadła Naczelna Prokuratura Wojskowa - w śledztwie korupcyjnym, związanym z zielonogórską firmą Hertz Systems.
W aktach sprawy były stenogramy (z podsłuchu CBA) rozmowy telefonicznej płk. Marka G., szefa polsko-amerykańskiego komitetu, który miał wdrożyć w naszym wojsku nowoczesny system łączności. Płk G. dzwonił do szefa firmy Hertz Systems Zygmunta T. i mówił:
"Dobrze, że był ten wypadek w Afganistanie, bo to pozwoli na uzyskanie więcej pieniędzy".
Chodziło o śmierć kpt. Daniela Ambrozińskiego, który zginął w zasadzce Talibów w sierpniu zeszłego roku. Zdaniem prokuratorów płk G. i szef Hertza ustawiali przetarg wart 300 mln zł na systemy łączności dla piechoty. Obydwaj usłyszeli w tej sprawie zarzuty. I... tyle.
Kolejne „dziwne” postępowanie dotyczy przyrządów Cherdes i Cherdes II (urządzenia do wykrywania skażeń), zaprojektowanych i wykonanych przez firmę Pimco, sprzedawanych armii przez Bumar. Przyrządy te zostały zakupione na podstawie decyzji gen. Marka Witczaka, wówczas szefa Obrony przed Chemiczną i Masowego Rażenia SG, ze złamaniem wszelkich procedur obowiązujących w wojsku (urządzenia zostały zakupione, mimo że nie miały odpowiednich badań w warunkach bojowych). W czerwcu 2012 roku okazało się, że większość kołowych transporterów opancerzonych Rosomak (ok. 115 transporterów) służących w Afganistanie, wyposażona jest w system wykrywania skażeń chemicznych oraz promieniotwórczych Cherdes i Cherdes II, które w dużej mierze są niesprawne. Z dokumentów, do których dotarła wówczas „Gazeta Polska Codziennie”, wynikało, że nawet połowa sprzętu nie działała lub działała wadliwie zaś polska armia musiała wydać dodatkowo na naprawy ok. 5 mln zł. Nie ma żadnych informacji o wynikach dochodzenia prokuratorskiego prowadzonego w tej sprawie przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie.
I jeszcze jedna sprawa - nieprawidłowości przy zakupie systemów wspomagania dowodzenia o nazwie Jaśmin za ponad 500 mln zł od spółki Teldat. Systemy zostały zakupione przez Siły Zbrojne RP z pominięciem badań i standardowych procedur. Afera ujrzała światło dzienne w roku 2010 gdy planowano zakup z wolnej ręki od firmy Teldat systemu BMS – sugerując, że jest to jedyny dostawca tego systemu, jaki może spełnić wymagania polskiego wojska. Sprawę prowadzi Wydział do Spraw Przestępczości zorganizowanej Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Ale nie przeszkadza to firmie Teldat w skutecznym uczestniczeniu w przetargach na uzbrojenie polskiej armii (zresztą podobnie Herz Systems i Pimco)...
MON na tarczy
W kwietniu tego roku został rozstrzygnięty przetarg na program obrony powietrznej "Wisła". Wartość kontraktu wstępnie oceniana była na 16 mld zł (dziś już ponoć 23 mld zł). Zwycięzcą okazała się amerykańska spółka Raytheon, która we wrześniu 2014 roku podpisała umowę z wymienioną wyżej firmą Teldat. Przedmiotem umowy było opracowanie i produkcja zaawansowanych, wojskowych routerów przeznaczonych do systemu obrony powietrznej Patriot.
Po zwycięskim przetargu na stronach Ambasady USA w Polsce ukazał się z tej okazji następujący komunikat:
„Stany Zjednoczone witają z zadowoleniem ogłoszoną dzisiaj przez polskie Ministerstwo Obrony decyzję o wyborze systemu PATRIOT firmy Raytheon w przetargu na zintegrowany system obrony powietrznej i antyrakietowej „Wisła”. Polska jest pewnym sojusznikiem w NATO, a realizowany przez Polskę program modernizacji obrony i jej zdecydowane poparcie dla postanowień przyjętych na szczycie NATO w Walii, takich jak zapis o przeznaczeniu na obronę 2 proc. PKB, bezpośrednio umacniają siłę militarną Sojuszu. Stany Zjednoczone są zdecydowane nadal działać na rzecz bezpieczeństwa Polski i kolektywnej obrony NATO.
(…) Decyzja ta jest częścią realizowanego przez Polskę 10-letniego programu modernizacji obrony o wartości 45 mld dolarów i jest pochodną realnej oceny zaawansowanych i sprawdzonych na bolu walki systemów, jakie oferuje amerykański przemysł obronny."
- Umowa o zakupie zestawów obrony powietrznej średniego zasięgu będzie negocjowana między rządami Polski i USA - komunikował prezydent Bronisław Komorowski po spotkaniu z premier Ewą Kopacz i wicepremierem, szefem MON Tomaszem Siemoniakiem.
– System Patriot nie spełnia w całości wymagań, jakie stawia przed nim Polska, i będzie musiał być w kolejnych latach dostosowywany do naszych potrzeb. Chodzi tu m.in. o radar, który zamiast obserwować niebo w 360 stopniach, monitoruje je tylko we fragmencie. Trzeba też pamiętać, że ma on już swoje lata, a obrona przeciwrakietowa powinna być dostosowana nie tylko do najnowszych zagrożeń, ale i tych, które dopiero się pojawią – alarmował na łamach "Super Expressu" gen. prof. Bogusław Smólski, były komendant rektor WAT.
Ale nikt go nie słuchał. Tomasz Siemoniak poleciał do USA „negocjować” umowę. Jeden dzień spędził w Waszyngtonie na oficjalnych rozmowach w Pentagonie. Zaś drugiego dnia, jak udało nam się nieoficjalnie ustalić, świetnie bawił się z całą delegacją w Nowym Jorku. Oficjalnie nie wiadomo jednak co się tam działo...
- Plan wizyty Delegacji MON, z uwagi na tak krótki pobyt w Nowym Yorku - tylko około 4 godzin w późnych godzinach popołudniowych - nie przewidywał żadnych oficjalnych spotkań. Zatem nie ma żadnego sprawozdania z pobytu w Nowym Yorku. Takie sprawozdanie zostało sporządzone zgodnie z celem wizyty ze spotkań w Waszyngtonie. - poinformował mnie płk. Jacek Sońta, rzecznik prasowy MON.
Niemcy nie chcą Patriotów
W Polsce konkurentem Raytheona oferującego Patriota był europejski system SAMP/T będący na wyposażeniu europejskich krajów NATO (Wielka Brytania, za chwilę Włochy) oraz inny amerykański system MEADS, który na początku czerwca 2015 roku wybrali Niemcy.
Niemieckie Federalne Ministerstwo Obrony wybrało system MEADS (Medium Extended Air Defense System) jako podstawę TLVS, sieciowego systemu taktycznej obrony powietrznej i przeciwrakietowej nowej generacji. Zastąpi on systemy obrony powietrznej Patriot po raz pierwszy rozlokowane u naszych zachodnich sąsiadów w latach 80. Niemcy posiadają obecnie (wg. szacunków) 24 baterie Patriotów w gotowości operacyjnej. Wcześniej na mocy wygasłego już porozumienia „Roland-Patriot Abkommen” mieli ich więcej – dodatkowe 24 baterie dzierżawione i finansowane przez USA.
Niemcy są pierwszym krajem na świecie, który skorzysta z rozwoju MEADS. Same Stany Zjednoczone będą się do końca tego roku zastanawiać, na który system ochrony rakietowej ostatecznie postawić, bo archaiczny Patriot już amerykańskiej armii nie bardzo odpowiada.
Patriota zaprojektowano bowiem w latach 60-tych i 70-tych XX wieku w celu zwalczania sowieckich samolotów. Pierwsze wyrzutnie i radary rozmieszczano od 1984 r. Od tamtej pory radar nie przeszedł większych modyfikacji. Jego największą wadą jest tzw. sektorowość. W praktyce oznacza to, że urządzenie jest w stanie obserwować cele nadlatujące z jednego, wcześniej określonego kierunku. Radary europejskiej konkurencji i MEADS są dookólne, czyli dający 360-stopniową ochronę radarową przeciwko pełnemu spektrum zagrożeń, w tym pociskom cruise, taktycznym rakietom balistycznym i innym celom powietrznym.
Amerykanie z Raytehona zaproponowali Niemcom, że specjalnie dla nich zmodyfikują system (główna zmiana miała polegać na zastosowaniu nowego typu anteny). Niemiecki rząd uznał jednak, że jest to rozwiązanie zbyt ryzykowne i zbyt czasochłonne, zwłaszcza przy stale pogarszających się stosunkach z Rosją. Polski rząd uznał inaczej i zdecydował się zamówić anachroniczny system, którego modernizacja jest na etapie projektu. Dlaczego?
Mistrzowie walki o nieswoje
Być może odpowiedź znajduje się właśnie w stwierdzeniu Radosława Sikorskiego z nagranej i ujawnionej właśnie przez TV Republika rozmowy z Janem Kulczykiem: „Jesteśmy mistrzami w walczeniu o nieswoje interesy”
Sikorski bowiem, bez względu na to kim był (ministrem obrony, spraw zagranicznych czy marszałkiem Sejmu), zawsze krygował się za granicą (a szczególnie w USA) na osobę, która posiada przemożny wpływ na bezpieczeństwo Polski i uzbrojenie polskiej armii. Tylko czy rzeczywiście zawsze działał w naszym interesie?
- Gdy Sikorski przyszedł do MSZ, to najpierw otoczył się grupą oficerów WSI, a potem stworzył coś w rodzaju pomostu z amerykańskim przemysłem zbrojeniowym. Chodzi o sieć zależności pomiędzy Polskim Instytutem Spraw Międzynarodowych (PISM) w Warszawie i Center for European Policy Analysis (CEPA) w Waszyngtonie, dla którego pracuje jego żona – Anne Appelbaum. Na poziomie tych think-tanków mogło dochodzić do ostrego lobbowania na rzecz takich graczy, jak: Boeing, Rayethon, Lockheed Martin i Northrop Grumman Corporation. Problem polega na tym, że Polska jest traktowana przez te koncerny jak kraj trzeciego świata. Wciskają nam stary sprzęt za bajońskie sumy – bez offsetu, bez żadnych korzyści dla naszego przemysłu – relacjonuje „głębokie gardło” z Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Działalność Radosława Sikorskiego na styku interesów polskiej armii i zagranicznych koncernów zbrojeniowych to temat na osobny artykuł. Jest tam bowiem masa wątków, wyjaśnianych przez aktualnego szefa MSZ Grzegorza Schetynę, który ponoć po objęciu sterów tego resortu w ciągu kilkunastu minut stracił połowę i tak przerzedzonej czupryny
Zresztą w przypadku korupcyjnego raka, który toczy MON nie chodzi wyłącznie o kontrahentów z USA...
- Polska zbrojeniówka jest dzisiaj kontrolowana przez cztery przemysły: amerykański, izraelski, francuski i niemiecki. Krótko mówiąc, mamy taką broń jaką nam wcisną, co powoduje, że polska armia jest de facto bezbronna w przypadku poważnego konfliktu zbrojnego. Wewnątrz największe korzyści finansowe czerpią z tego dawne służby wojskowe. Na zewnątrz, nie trudno się domyśleć, że w sensie strategicznym najbardziej zadowolona z takiego stanu rzeczy jest Rosja - konstatuje ze smutkiem na twarzy jeden z oficerów polskiego wywiadu wojskowego.
Czy to się kiedyś zmieni? Musi się zmienić. Gra toczy się bowiem o gigantyczne pieniądze (w ramach przetargów na uzbrojenie polskiej armii do rozdysponowania zostało jeszcze ok. 80 mld zł) i - przede wszystkim - o nasze bezpieczeństwo.
WOJCIECH SURMACZ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
komentarze