Tekst Grzegorza Brauna...Nie wierzę w przypadkowość przedwczesnej śmierci śp. Rafała Wójcikowskiego – niezastąpionego posła na Sejm, wytrwałego obrońcy wolności gospodarczej i ludzkiego życia, szczerego Polaka i katolika. Niepokojących niejasności wokół jego tragicznej kraksy narosło zbyt wiele, by wszystkie razem uznać za zgoła nic nieznaczący zbieg okoliczności.
Ledwie kilka tygodni temu proszony przez dziennikarza o wskazanie przykładu jakiejkolwiek rzeczywistej, konkretnej dobrej zmiany w polskim pejzażu politycznym dokonanej w ciągu minionego sezonu, bez większego wahania wskazałem na obecność w ławach sejmowych posła Wójcikowskiego – nim tekst poszedł do druku, musiałem już dodać: „świętej pamięci”...
W tym akurat wypadku określenie to nie miało charakteru li tylko zwyczajowego – o śp. Rafale Wójcikowskim (1973–2017) jak o mało kim można z przekonaniem mówić, że dobrze zasłużył się Polsce i dobrze zapisał się we wspomnieniach wielu ludzi, którzy mieli bodaj tylko przelotne okazje kontaktu z nim. Jego koledzy z Klubu Kukiz ’15 zostali przezeń pośmiertnie obdarowani – opowiedziała o tym publicznie posłanka Siarkowska – jak się okazało, chciał im wszystkim wręczyć po egzemplarzu książki o zawierzeniu: „Zostaw to Jezusowi”. Tłumy żegnających go i modlących się zań żałobników, wypełniające duży kościół, a następnie niejedną cmentarną aleję w Tomaszowie Mazowieckim; wzruszające mowy, łzy najgłębszego żalu i słowa najwyższego uznania, liczne świadectwa osobistych cnót i publicznych dokonań zmarłego – gdyby nie ból najbliższych, można by powiedzieć, że to był pogrzeb najpiękniejszy, jaki można sobie wyobrazić. Ale przecież nie sposób mówić o „spełnionym życiu” w wypadku człowieka, który dopiero teraz mógłby oddać ojczyźnie największe usługi, dopiero teraz wkraczał w najlepszy, potencjalnie najbardziej owocny okres swego życia na ścieżce służby publicznej.
Osobiście nie mając honoru bliższej znajomości, zapamiętałem śp. Wójcikowskiego jako ujmującego skromnością i rzeczowością mówcę, poznanego przed laty, bodaj na jednym z pikników Unii Polityki Realnej, gdzie gościłem z pokazem filmu dokumentalnego, a śp. Wójcikowski był wyjątkowo kompetentnym prelegentem. Mówił o niegodziwości i nierentowności przymusowych ubezpieczeń społecznych, wrażenie robiła jego flegma i dowcip, jakimi kontrapunktował hiobowe wieści o nieuniknionym bankructwie systemu. Wówczas – a było to już blisko 10 lat temu – tak merytoryczne kwestionowanie etatystycznych dogmatów, a tym samym kwestionowanie ustrojowego status quo post-PRL-u, nie miało prawa obywatelstwa w głównym nurcie polityki i środków masowej dezinformacji w post-PRL-u.
Dlatego ze szczególną sympatią – w poczuciu wspólnoty ideowej, ciesząc się z sukcesu autentycznego wolnościowca, przyjąłem pojawienie się jego charakterystycznej sylwetki na trybunie sejmowej, po udanej dlań kampanii wyborczej 2015 r. Tych ostatnich kilkunastu miesięcy nie zmarnował – jego wystąpienia wpisały się w najlepsze polskie tradycje „głosów wolnych, wolność ubezpieczających”. Ucieszyłem się, kiedy przyjął zaproszenie do wygłoszenia prelekcji na Drugim Zlocie Pobudki – organizacji, której program pracy organicznej (Kościół – szkoła – strzelnica – mennica) doskonale rymuje się wszak z jego ideowymi deklaracjami: za wolnością, za własnością, za życiem, za wiarą. Na zaproszenie Pobudki śp. Rafał Wójcikowski wygłosił zatem bodaj ostatnie swoje wystąpienie – z retorycznym pytaniem w tytule: „Czy potrzebna jest nam klasa średnia?”. Całość wystąpienia usłyszeć może Szanowny Czytelnik pod adresem: https://www.youtube.com/watch?v=FSD_UoCT8qo.
Zanim nas opuścił, wziął jeszcze udział w części dyskusyjnej spotkania i wtedy właśnie padły zdania, które z dzisiejszej perspektywy nabierają szczególnej, po prostu złowieszczej wymowy: https://www.youtube.com/watch?v=WF6lcVPOGn0 – a które wkrótce po jego tragicznej śmierci podchwycone zostały przez niezależne media i internautów, całkiem otwarcie już zadających pytanie: „Czy poseł Wójcikowski spotkał ciężarówkę ze żwirem?”. By samemu nie wychodzić tu na sensata, zacytuję publikację tak zwykle pełnego rezerwy (by nie rzec kunktatorstwa) medium, jakim jest dziennik „Rzeczpospolita”:
W pewnym momencie padły bardzo interesujące słowa z ust posła Wójcikowskiego, który przyznał, że odnosił finansowe sukcesy, inwestując na giełdzie. – Swój majątek zarobiłem na Giełdzie Papierów Wartościowych. Dopóki nie przekroczyłem pewnej określonej wartości aktywów, to nikt się mną nie interesował i mogłem spokojnie robić to, co robiłem – powiedział parlamentarzysta. – Po przekroczeniu pewnej kwoty i moim zainteresowaniu się spółkami pewnych smutnych panów, to się aż nadto zaczęli interesować – dodał.
Dalej relacjonujący sprawę dziennikarz „Rzeczpospolitej” Marcin Dobski tak pisze: „Dopytywany przez współuczestników spotkania o szczegóły, poseł Wójcikowski nie chciał powiedzieć, o jakie nazwy spółek i jakie nazwiska chodzi. Ale z wypowiedzi jednoznacznie wynika, że mu grożono”.
Zanim jednak pytania o rzeczywisty przebieg zdarzeń i przyczynę zgonu przebiły się do mediów głównego nurtu, pionierskie ustalenia i analizy pojawiły się najpierw w sieci. Internauci, analizując dostępną w sieci dokumentację zdjęciową, dochodzili do przekonania, że podana do wiadomości wersja o uderzeniu auta posła Wójcikowskiego w barierki przydrożne nie może być prawdziwa, chociażby dlatego, że nie jest spójna z widocznymi uszkodzeniami karoserii.
Scenariusz taki jako nieprawdopodobne political fiction i teorię spiskową z góry odrzucą oczywiście wszyscy ci, którzy do dziś przekonani są, że do tak tragicznych wypadków dochodzi jeśli nie przez przypadek, to wyłącznie wskutek „błędu pilota”. Zakładam jednak, że Szanowni Czytelnicy „Polski Niepodległej” nie są tak dziecięco naiwni, by sądzić, że takie rzeczy w normalnym świecie się nie zdarzają.
Oficjalnej wersji „wypadku drogowego”, jakiemu rzekomo przez własną nieostrożność ulec miał śp. Rafał Wójcikowski, nie sposób zatem uznać dziś za ostateczną i dowiedzioną. Im dłuższa robi się lista znaków zapytania, zagadkowych szczegółów i zastanawiających okoliczności tej tragedii, tym bardziej podejrzenie skrytobójczego zamachu staje się zasadne. W każdym razie żaden rzetelny policjant nie może go z góry odrzucać, nie zbadawszy bodaj tych tylko wątków, których wcale nie trzeba głęboko ani daleko szukać: np. anonimowych pogróżek wysuwanych w związku z transakcjami giełdowymi czy też obecności na miejscu zdarzenia osób trzecich, w tym również należących do świata polityki. Wyjaśnienie przedwczesnej śmierci śp. Wójcikowskiego będzie jednym z ostatecznych probierzy rzeczywistej kondycji naszego państwa i szczerości intencji rządów dobrej zmiany. Czy wciąż żyjemy w „republice okrągłego stołu”, w której „nieznani sprawcy” i „seryjni samobójcy” działają nie tylko całkowicie bezkarni, ale nawet nie są niepokojeni rutynową linią śledztwa? Czy Czwarta Rzeczpospolita wykaże się tu równie krótką pamięcią i nieostrym spojrzeniem, jak Trzecia w sprawach śp. Waleriana Pańki czy śp. Filipa Adwenta?
Może zresztą wątki zaangażowania giełdowego ani żadne inne dotychczasowe zaangażowanie posła Wójcikowskiego niczego nie wyjaśnią. Bo przecież wcale nie musi chodzić o sprawy z przeszłości, może poseł Wójcikowski uznany został za istotną przeszkodę jakichś przyszłych planów? W jakich komisjach sejmowych udzielał się, a w jakich miał zamiar zasiadać? Jakie projekty przechodzić by musiały przez jego ręce? A może sam nie był świadom doniosłości i właściwego znaczenia wiedzy, której stał się depozytariuszem? Może nawet zginął nieświadom, co go właściwie trafiło? Może jego śmierć miała być dobitnym komunikatem „dyscyplinującym” innych? A może padł ofiarą arytmetyki sejmowej? Wszak podobno nosił się z zamiarem wystąpienia z Klubu Parlamentarnego Kukiz ’15. Podobno niektórzy członkowie jego rodziny dawali w ostatnich tygodniach wyraz przekonaniu o współodpowiedzialności kierownictwa tego klubu za los śp. Wójcikowskiego. Mam nadzieję, że ani policja, ani Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego żadnego z tych „prawdopodobieństw” nie ignorują.
Że zdarzenia z 19 stycznia na szosie S8 pod Wędrogowem nie można z czystym sumieniem odkładać ad akta jako zwykłego wypadku spowodowanego przez zaspanego kierowcę, takim przeświadczeniem mnie osobiście natchnął paradoksalnie nie kto inny, a europoseł Janusz Korwin-Mikke, który ledwie parę godzin po fakcie, zapaliwszy znicz na poboczu drogi, uznał za stosowne pilnie przekonywać swych czytelników, że nie stało się nic podejrzanego.
– Nie ma tutaj żadnej tajemnicy, jeszcze nie do końca obudzony (wyjechał z Tomaszowa Mazowieckiego) zawadził o słupki barierki środkowej, obróciło go w poprzek – i, niestety, wpadło na niego inne auto – stwierdzał autorytatywnie JKM, jakby sam przy tym wszystkim był.
Jednak najpoważniejszy znak zapytania w całej tak tragicznej historii w moim przekonaniu związany jest z osobą kluczowego świadka ostatnich chwil życia śp. Rafała Wójcikowskiego. Chodzi o niejakiego Pawła Bednarza – postać spopularyzowaną w mediach kilka miesięcy wcześniej w związku z incydentem w kuluarach sejmowych. Mianowicie jesienią ubiegłego roku pan Bednarz, prezes Fundacji Dobrego Pasterza z Sosnowca, został gwiazdą tygodnia w Warszawie – kiedy to fachowym rzutem dżudo zneutralizował szefa biura prasowego partii rządzącej. Jego osobę energicznie celebrowały wówczas media opozycyjne. I oto teraz okazuje się, że to ten sam Paweł Bednarz usiłował reanimować Wójcikowskiego, a następnie z bliska obserwował nieudaną akcję pogotowia na miejscu wypadku. Wiemy o tym, bo to on właśnie na falach „Radia kierowców” tę akcję mocno skrytykował. – Stracili cenne cztery minuty – ocenił, powołując się przy tym na swoje doświadczenie ratownicze. Czy są w Polsce śledczy i prokuratorzy, którzy zechcą podjąć wątek nadzwyczajnego „szczęścia” pana Bednarza do niezwykłych przygód?
Tak czy inaczej sprawą tą powinien zająć się Sejm RP – we własnym, najlepiej pojętym interesie wszystkich pań i panów posłów. Zwłaszcza koleżanki i koledzy klubowi są to winni śp. Rafałowi Wójcikowskiemu. Nie wierzę, by w cichości ducha nie zastanawiali się, kto z nich może być następny.
Źródło: http://polskaniepodlegla.pl/opinie/item/10475-tylko-u-nas-grzegorz-braun-ideowcy-nie-gina-w-wypadkach-kraksowych-nie-wierze-w-przypadki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
komentarze