Strony

poniedziałek, 27 marca 2017

Czyżby znowu moralne zwycięstwo?

Felieton Stanisława Michalkiewicza. Jeszcze nie ochłonęliśmy po niedawnym moralnym zwycięstwie, a wygląda na to, że szykuje się kolejne. Ale incipiam. 22 marca zebrała się w Brukseli komisja Parlamentu Europejskiego do spraw praworządności, demokracji i spraw wewnętrznych, którą w sprawie stanu praworządności i demokracji w Polsce oświecał sam Frans Timmermans, formalnie poddany Jego Wysokości Króla Niderlandów, ale zatrudniony na etacie owczarka niemieckiego...


Pan Timmermans zaprezentował parlamentarzystom przygnębiający wizerunek naszego nieszczęśliwego kraju, co podobno zrobiło wielkie wrażenie na jego słuchaczach, zwłaszcza szczerych demokratach i ultrasach ludowej praworządności. Jednak chociaż wizerunek Polski przedstawiony został w możliwie czarnych barwach, to Frans Timmermans zaprezentował wielką powściągliwość i nie zarekomendował wobec Polski żadnych kroków dyscyplinujących. Za tę powściągliwość został przez wielu parlamentarzystów pochwalony, ale rozbierając sobie tę powściągliwość z uwagą nie można nie zauważyć, że – po pierwsze – Parlament Europejski nie ma kompetencji do nakładania sankcji na nieposłuszne kraje członkowskie, bo leży to w kompetencjach Rady Europejskiej, której przewodzi Donald Tusk. Parlament, a konkretnie – parlamentarzyści mogą tylko wygłosić dwuminutowe, gniewne przemówienie, to znaczy – krzyknąć: precz!, albo „niech żyje!” i uzupełnić to jakimiś własnymi słowami, za co dostają całkiem spory szmalec – oczywiście pod warunkiem, że nie używają „języka nienawiści”, bo wtedy „król srogie głosi kary” - czym przekonał się europoseł Janusz Korwin-Mikke. Ale znowu w Radzie Europejskiej w takich sprawach musi panować jednomyślność, przynajmniej w fazie gry wstępnej, a ponieważ frans Timmermans nie bardzo chyba może na to liczyć, to nie pozostaje mu nic innego, jak demonstrowanie powściągliwości. Tak z konieczności czyni cnotę, w czym podobny jest do Króla z powieści Antoniego de Saint-Exupery „Mały Książę”. Król zaprezentował się Małemu Księciu jako władca absolutny i nie znoszący sprzeciwu, więc Mały Książę poprosił go, by zarządził zachód słońca. Król zajrzał do kalendarza i oznajmił: zarządzam zachód słońca na godzinę 19,15 – i zobaczysz, jaki mam posłuch! Jakie tam inne zalety ma Frans Timmermans – tego nie wiem, ale niewątpliwie jest spostrzegawczy – przynajmniej na tyle, że wie, skąd wyrastają mu nogi.

Podobnie trójka byłych prezydentów naszego nieszczęśliwego kraju: Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski. Oprócz tego, że byli prezydentami, łączy ich jeszcze jeden wspólny mianownik: Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski byli zarejestrowani przez SB jako konfidenci, a z kolei Bronisław Komorowski był uważany za faworyta Wojskowych Służb Informacyjnych. Otóż ci byli prezydenci wydali oświadczenie nawołujące rząd, by słuchał się Naszej Złotej Pani, bo w przeciwnym razie Polska będzie „zmarginalizowana”. Przypadkowo ta deklaracja ukazała się tego samego dnia, kiedy Frans Timmermans roztaczał przed posłami w Parlamencie Europejskim ponury obraz stanu demokracji i praworządności w Polsce. Gdyby podejrzenia o inspirowanie byłych prezydentów przez starych kiejkutów nie były niegrzeczne, to trzeba powiedzieć, że nie mogliby wybrać lepszego momentu. W takim razie koordynacja przygotowań do kolejnej kombinacji operacyjnej w naszym nieszczęśliwym kraju wyglądałaby coraz lepiej, co by oznaczało, że i stare kiejkuty też się uczą – ale niestety wiara w teorie spiskowe jest zakazana pod rygorem utraty przyzwoitości, więc musimy wierzyć, że to tylko taki spontan i odlot, niczym w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy „Jurka Owsiaka”. Na tym tle nieprzyjemnym zgrzytem odezwał się incydent z Mieczysławem Wachowskim, który nie tylko przestał kierować sławnym Instytutem Lecha Wałęsy, ale w dodatku okazało się, że wyszlamował go z forsy, zostawiając na koncie – co ujawnił kierujący obecnie pozostałościami Instytutu pan sędzia Jerzy Stępień – całe 107 złotych. Najciekawsza wydaje się jednak informacja, że „nikt” nie wiedział, jakie pieniądze wcześniej przez to konto przepływały, a skoro nawet tego „nikt” nie wie, to pewnie tym bardziej ten „nikt” nie wie, jacy to dobrodzieje dawali na Instytut pieniądze i czego od Kukuńka oczekiwali w zamian.

Ale to tylko na marginesie, bo przecież chodzi o moralne zwycięstwo. Zbliża się ono w związku z 60 rocznicą podpisania Traktatów Rzymskich, dzięki czemu powstał Wspólny Rynek, na który potem różni szatani nałożyli polityczny projekt IV Rzeszy. Z tej okazji ma się w Rzymie odbyć uroczysty „szczyt” Unii Europejskiej, na którym delegacja polska ma znowu pokazać europejsom” nie tylko, jakie z nich palanty, ale stanąć na nieubłaganym gruncie europejskiej jedności, a także – jedności euroatlantyckiej. W związku ze szczytem pani premier Szydło żałośliwym tonem wygłosiła specjalne orędzie do narodu, informując, co i jak. Ten żałośliwy ton wynika, jak przypuszczam, z trudności położenia w jakim znalazła się nie tylko ona, ale całe PiS wobec swoich wyznawców. Z jednej strony pan prezes Kaczyński chciałbym im zaimponować przedstawieniem, jak to pod jego przywództwem Polska „wstaje z kolan” i tak dalej, ale z drugiej strony targa nim jaskółczy niepokój, że jak tylko spróbuje wstać, to nie dostanie forsy, od której nasi Umiłowani Przywódcy uzależnili nie tylko Polskę, ale i samych siebie. Przed taką możliwością ostrzegł panią premier Szydło francuski prezydent Hollande, zauważając, że „wy macie zasady, a my – subwencje”. Wprawdzie pani premier skwitowała to lekceważącą uwagą, że prezydent Hollande ma zaledwie 4 procent poparcia, ale procenty to jedna rzecz, a forsa, to rzecz druga. Ale cóż; wobec wyznawców trzeba trzymać fason („on tu jeden trzyma fason ponad Żydów podłą zgrają i on jeden nie jest mason, chociaż – czego nie gadają?” - powiada poeta), więc pani premier zapowiedziała, że jeśli polskie żądania nie zostaną w Rzymie spełnione, to Polska nie podpisze końcowej deklaracji. Nie wiem czemu, ale przypomina mi to scenę spotkania meksykańskiej cesarzowej Charlotty z cesarzem Napoleonem III. Charlotta chciała namówić Napoleona na interwencję w Meksyku, gdzie powstańcy oprymowali jej męża, cesarza Maksymiliana. Napoleon wykręcał się jak tylko mógł, więc Charlotta użyła ostatecznego w jej mniemaniu argumentu, oświadczając, że jeśli nie będzie interwencji, to oboje z mężem abdykują. - Ależ abdykujcie jak najprędzej! - wyrwało się wtedy Napoleonowi, na co Charlotta najpierw dostała spazmów, potem zaczęła wyrzucać francuskiemu cesarzowi jego niskie pochodzenia, aż wreszcie zwariowała. Takie rzeczy pokazują, że w polityce światowej sprawy tragiczne sąsiadują z komicznymi.

Nie tylko zresztą w polityce. W najweselszym w żydowskiej gazecie dla Polaków dziale religijnym, boży ptaszek Jan Turnau właśnie poinformował mikrocefali, że Jezus Chrystus nie tylko był internacjonałem, ale i „feministą”. Widać, że u pana red. Turnau Jezus Chrystus ma znacznie więcej twarzy, niż rzymski dwulicowy Janus i na każdym etapie potrafi zaprezentować odpowiedni wizerunek. Najwyraźniej redakcyjny Judenrat musiał uznać, ze trzeba zaostrzyć podlizywanie się „kobietom” jako proletariatowi zastępczemu, więc jeśli tylko walka klasowa się zaostrzy, to tylko patrzeć, jak albo sam pan red. Turnau, albo moja faworyta, pani red. Katarzyna Wiśniewska napisze, że Jezus Chrystus była kobietą.

Stanisław Michalkiewicz

Źródło: http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3896

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

komentarze