Umarł Jan Kulczyk, narodził się John Key?
Dla
wnikliwego obserwatora historii nowoczesnej Polski, a zwłaszcza
historii tzw transformacji ustrojowej tudzież upadku komuny na
cztery łapy nie jest trudno zanalizować o co chodzi dokładnie na
tzw scenie politycznej. Jak zwał tak zwał... scena jest i to
polityczna...ktoś by określił trafnie cyrkiem, ale jest jedno ale.
Każdy cyrk ma swój program, a zwierzęta nie są puszczane na
żywioł.
Na
arenie polskiego, politycznego cyrku, jak słusznie zauważył
Stanisław Michalkiewicz toczą zażartą walkę trzy stronnictwa :
ruskie, pruskie, a ostatnio coraz zacieklej stronnictwo
amerykańsko-żydowskie.
O
ile stronnictwo ruskie od dawna jest w ostrej defensywie, a pruskie
traci coraz bardziej poparcie polskich szabesgojów, to
stronnictwo amerykańsko-żydowskie faktycznie ostro przymierza się
do rządzenia Polską.
Co
z tego ma wynikać ? Ano to, że ci co myślą, że Polska będzie
wolna, a "jesień będzie nasza", niech wezmą dwa głębokie
oddechy, albo usiądą z drinkiem w fotelu, a ci co nie piją, niech
wyleją kubeł wody na rozgrzany czerep ( tą frazę dedykuję
wszystkim pisowskim fanatykom, tym z naszych blogów, tym z
niepoprawnych, a także mojemu szwagrowi, do którego nie
dociera, że PiS to jest właśnie strona stronnictwa
amerykańsko-żydowskiego, któremu nie zależy, aby Polacy
byli wolni, a wprost przeciwnie).
Umarł
Król tzw "biznesu" w Polsce... Jan Kulczyk. Król
Życia, najbogatszy człowiek w Polsce. Czy umarł, czy się
transformował ? To bardzo dobre pytanie, które powinien sobie
zadać każdy Polak.
Król,
który nagle znajduje się w podrzędnym szpitalu wiedeńskim
umiera na zawał...tak, zator, skrzep, który oderwany powoduje
zawał serca. Nie by-passy, nie prostata, którą forsują
zdezorientowane media, tylko zwykły zawał w zwykłym szpitalu.
Nie
może być...facet, który jest Królem Życia, a który
kładł duży nacisk na bezpieczeństwo i na pewno nie szczędził
kasy na ochronę siebie i rodziny nagle znajduje się w
najparszywszym miejscu, które kończy jego kres...
A
może inaczej...niech to wygląda jak fabuła z filmu z Jamesem
Bondem. John Key popija sobie drinka na Karaibach...nieeee, to za
proste. Popija drinka spoglądając z nostalgią na Costa Peru jako
ciemnowłosy Tupaca Amaru , tymczasem w Allgemeinen Krankenhaus (AKH)
w Wiedniu umiera na zawał pobliski kloszard o jasnej karnacji,
nieogolony i z lekko zapuszczonymi włosami...
Jako
pupil stronnictwa rusko-pruskiego John Key nie ma czego szukać w
dystrykcie amerykańsko-żydowskim...zbijając wielki majątek,
dzięki stronnictwu ruskiemu oczekuje programu ochrony świadków,
bo w zasadzie wie, że nagrania z szabesgojami ze stronictwa
prusko-ruskiego zostaną wykorzystane przez stronnictwo
amerykańsko-żydowskie, a to oznacza publiczny lincz, ku uciesze
gawiedzi w dosłownym tego słowa znaczeniu...
Majątek
zostaje...potomek Sebastian jest bardzo dobry, jeśli chodzi o
pociągnięcie interesów Key-Holding...przecież ma Carte
Blanche...stronnictwo ruskie nie straci wiele, choćby miało
dostarczać osmiorniczki i kawior na Costa Peru, choćby motorówką...
John
Key wytrącił przed jesienią atrybut z ręki stronnictwu
amerykańsko-żydowskiemu...czym zawalczy stronnictwo
amerykańsko-żydowskie, aby nie zniechęcić za bardzo sympatyków
PiS-u ? Być może klucz tkwi w panu Antonim, który jest
twardy jak stal i nikt mu nie podskoczy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
komentarze