Andrzej Gąsiorowski: chcemy odzyskać wszystkie udziały, to będzie reaktywacja Art-B [WYWIAD]
Janusz Schwertner, Dziennikarz i Redaktor Prowadzący Onet Wiadomości
Daniel Olczykowski, Dziennikarz Onetu
– Czy wracam do gry? Tak naprawdę ja już wróciłem. Bywam w Polsce, działam. Mam wiele spraw do zamknięcia – mówi w rozmowie z Onetem współwłaściciel Art-B, Andrzej Gąsiorowski. Opowiada też o zwrocie wielkich pieniędzy z Izraela do Polski oraz o planach związanych z rozwojem w kraju branży kosmicznej. Ujawnia również, jaki ma stosunek do obecnego obozu władzy.
"Chcemy odzyskać wszystkie udziały, to będzie reaktywacja Art-B".
"Dopiero po nowelizacji prawa, a później po zmianie rządzącej opcji politycznej, prokuratura zaczęła przyglądać się moim argumentom"
"Obecny obóz nie ma nic wspólnego z genezą sprawy Art-B, natomiast poprzedni miał i to się czuło"
W 1991 roku Andrzej Gąsiorowski i Bogusław Bagsik wyjechali z Polski do Izraela. Trzy miesiące później wystawiono za nimi międzynarodowy list gończy. Nakaz aresztowania Gąsiorowskiego uchylono w 2013 roku, a rok później został on uwolniony od zarzutu zaboru majątku publicznego wielkiej wartości. Dziś biznesmen walczy o rozliczenie majątku Art-B. Jak twierdzi, dzięki jego staraniom NBP odzyskało właśnie 190 mln złotych na mocy ugody w procesie przeciwko izraelskiej spółce PAZ.
W rozmowie z Onetem opowiada o swoim powrocie. Przyznaje, że w jego sytuacji niedawna zmiana obozu władzy to dobra wiadomość. – Po latach zrozumiałem, że to środowisko obecnej PO oraz służb resortowych współuczestniczyło w rozbiorze Art-B. Wszystko zaczęło od premiera Bieleckiego i Lecha Wałęsy, potem szło przez ekipę Tuska i ten opór materii był tak straszny, że doszedłem do ściany – mówi Gąsiorowski.
Janusz Schwertner/Daniel Olczykowski: Wraca pan do gry?
Andrzej Gąsiorowski: Już wróciłem. Bywam w Polsce, działam. Mam wiele spraw do zamknięcia. A oprócz tego wiele nowych projektów i medialnych produkcji do zrealizowania.
Prowadzi pan u nas interesy?
I to sporo. Działam na rzecz integracji w Parlamentarnej Komisji Knesetu ds. stosunków regionalnych Izraela z Polską, współpracuję z izraelskim ministerstwem nauki i technologii oraz ministerstwem turystyki. Angażuję się też w integrację polskich parków naukowo-badawczych z izraelskim sektorem start-upowym.
Podobno chce pan stworzyć w Polsce fundację.
Chodzi o inicjatywę "Poland 21c" (Polska XXI wieku – przyp. red)., która będzie miała na celu globalną promocję naszego kraju i poprawę jego wizerunku. Wcześniej w Izraelu organizowałem wielkie filmowe produkcje o Polsce transmitowane w 180 krajach na świecie.
W Polsce jest pan kojarzony głównie ze sprawą Art-B. Nie tak łatwo będzie się pozbyć tego piętna.
Ciągle się o tym przekonuję. Niedawno Port Lotniczy w Lublinie poprosił mnie o zorganizowanie promocji regionu lubelskiego w Izraelu, celem skutecznego zainteresowania kilkudziesięciu tysięcy potencjalnych turystów z Izraela podróżą w ten region. Pomogłem w organizacji wielkiej konferencji w Tel Awiwie. Z lubelskiego na koszt Portów Lotniczych przyleciało ponad stu uczestników. Mnie udało się zaprosić ponad pięćset osób – liderów organizacji, członków rządu, samorządów miejskich, przedstawicieli biznesu, środowisk akademickich. Polskie media zrobiły z tego aferę, że niby jest to "jednodniowe szkolenie", które miało kosztować 1,5 mln zł. Nagle histeria narodowa, bo Gąsiorowski się pojawił! Te publiczne ataki nikomu nie pomagają. W skutecznym biznesie nikt nie lubi mieć dyskomfortu.
Pozostaje więc chyba kierowanie z tylnego siedzenia?
Być może taka jest proza życia, że jak raz zostało się słusznie lub niesłusznie skazanym, to potem już nie ma się prawa zrobić niczego dobrego. A występować anonimowo? Po co? Dziś ważni są liderzy, trzeba dawać swoje nazwisko. Nie mam zamiaru poddać się bez walki. Będę walczył z tymi, którzy niesprawiedliwie mnie atakują.
W jaki sposób?
Zamierzam pozywać za używanie sformułowania "afera Art-B". Dość tego! Każde stwierdzenie typu "związany z aferą" będzie kończyć się u prokuratora, w procesach o odszkodowania. Wiele gazet już się o tym przekonało. Przez lata tolerowałem ich bezkarność, ale więcej sobie tego nie życzę.
Na początku lat dziewięćdziesiątych wyjechał pan do Izraela i uniknął procesu w Polsce. Po dwóch dekadach zarzuty się przedawniły. Czuje się pan rozliczony z wymiarem sprawiedliwości?
Nie chodzi tu o przedawnienie. Zostałem uniewinniony! W 2014 roku sprawa się zakończyła. Zostałem uwolniony od głównego zarzutu, czyli zaboru majątku publicznego wielkiej wartości. Prawomocnym wyrokiem sądu został umorzony główny zarzut dotyczący stosowania tzw. oscylatora. Tak więc nie przedawnienie, lecz uniewinnienie. Jakoś nie było to medialne, zauważyliście panowie? Cóż, jak ktoś dostanie Nobla, to jest krótka wzmianka, a jak ktoś zdradzi żonę, to od razu cała strona. Ale właśnie to jest teraz dla mnie najważniejsze. To było główne odium, którego już nie ma.
A teraz o co pan walczy?
O zwrot udziałów Art-B, rozliczenie likwidacji firmy, być może także o ewentualne odszkodowania i zakończenie tego etapu w życiu. Z tym oczywiście wiążą się olbrzymie kwoty.
Gąsiorowski: ponad 270 milionów złotych powinno powrócić do Polski
*
NBP dotąd nie potwierdził nam tej informacji, ale podobno właśnie udało się odzyskać fortunę z izraelskiej spółki PAZ?
Tak, chodzi o 67 mln dolarów, czyli ok. 270 mln złotych.
Jak to się stało, że z Bogusławem Bagsikiem przejęliście połowę izraelskiego koncernu naftowego?
W 1991 zrobiliśmy jeden z największych interesów w tamtych czasach. Zostało zakupione 50 proc. udziałów firmy PAZ, która kontrolowała 46 proc. izraelskiego rynku energii. Zdenerwowaliśmy tym wielu polityków. Po wybuchu sprawy Art-B z Bagsikiem złożyliśmy na ręce prezydenta Lecha Wałęsy pisemną propozycję, że jeżeli są jakiekolwiek roszczenia wobec nas czy też firmy Art-B, to proponujemy pokryć je zyskami z PAZ-u. W grę naprawdę wchodziły ogromne pieniądze, które zwróciłyby się z nawiązką. Stało się inaczej: zmuszono nas do odsprzedaży naszych akcji znacznie poniżej ceny kupna: za ok. 80 mln dolarów.
W połowie lat 90. zawarł pan z Narodowym Bankiem Polskim umowę i odtąd dzielił się pół na pół wspólnie odzyskanym majątkiem firmy Art-B. NBP uznał, że pozbycie się akcji PAZ-u będzie najkorzystniejszym rozwiązaniem?
Niestety tak. A my mieliśmy inny plan: nie sprzedać, a przekazać akcje w zabezpieczenie bezpośrednio NBP-owi, by z zysków spłacać jakiekolwiek nasze ewentualne zadłużenie. A w tamtym czasie naliczano Art-B karne odsetki w wysokości 120 proc. rocznie.
Dlaczego ten plan się nie powiódł?
Nie pozwolono nam na to. Chwilę później okazało się, że Liebermanowie, czyli właściciele PAZ-u, podali zaniżoną wartość firmy, twierdząc, że 50 proc. akcji to nie więcej niż 75 mln dolarów. I to na podstawie tych deklaracji NBP nie przyjął naszej oferty. Zalecono odsprzedaż 50 proc. firmy Liebermanom za 75 milionów dolarów. Nie dokonano żadnego audytu. Ja od początku miałem świadomość, że doszło tu do fałszerstwa, być może korupcji. Dostarczyłem dowody i udowadniałem, że w ten sposób ogromne sumy tracimy my, Art-B, BHK, NBP, a przede wszystkim Skarb Państwa.
Ile wówczas była warta spółka PAZ?
Wtedy około 500 mln dolarów, dzisiaj ponad miliard dolarów.
W końcu właścicielom spółki wytoczyliście proces.
Zainicjowałem postępowanie sądowe prowadzone przez Art-B w Izraelu w sprawie odszkodowania za udowodnione poniesione straty dla Polski z tej transakcji w wysokości 16,5 mln dolarów oraz żądania zwrotu 50 proc. akcji. Sprawa toczyła się 20 lat i dwa lata temu doszło do ugody. Właściciele PAZ-u, Liebermanowie, zgodzili się ugodowo zapłacić 67 mln dolarów. Ich prawnicy musieli ocenić, że stopień ryzyka utraty udziałów i pieniędzy był tak duży, że trzeba przedstawić propozycję nie do odrzucenia. Wynik jest taki, że ponad 270 milionów złotych powinno powrócić do Polski. Z tej sumy skarb państwa pobierze 19 milionów złotych podatku.
I tyle wróciło?
Niestety trochę mniej, bo z tej sumy likwidator Art-B wypłacił izraelskim prawnikom ponad 80 milionów złotych. Czyli przez ostatnie 18 lat nieznana nikomu kancelaria prawna w Izraelu otrzymywała w przeliczeniu 20 tys. złotych za każdy dzień lub 2,5 tys. złotych za każdą godzinę pracy. I to za sprawę, która mogła być załatwiona ugodowo już na samym początku. Totalny absurd! Zgłosiłem ten fakt do prokuratury.
W jaki sposób likwidator mógł wypłacać te pieniądze? Przecież ostateczna kwota odszkodowania nie była ustalona, nie było nawet wiadomo, że wygracie proces.
Na podstawie fatalnej umowy prowizyjnej pomiędzy likwidatorem Art-B a jego izraelskim pełnomocnikiem zawartej dwadzieścia lat wcześniej.
"Mam przekonanie, że łatwiej mi teraz walczyć o swoje"
*
Wielki powrót Art-B jest możliwy?
Chcemy odzyskać wszystkie udziały, to będzie reaktywacja Art-B. Należy spowodować, żeby zespół ekspertów jednoznacznie ocenił, jaki jest aktualny bilans wzajemnych rozliczeń pomiędzy Art-B, BHK, i NBP. Dziś w wyniku likwidacji Art-B uzyskano prawie 800 milionów złotych. Zobowiązania Art-B do BHK i NBP w dniu wyjazdu wynosiły 400 milionów złotych. Na pewno nie będzie tak, że likwidacja firmy dyskretnie się zakończy, cała sprawa rozmyje się we mgle i rozliczenia rzędu kilku miliardów dolarów oraz uwłaszczania się na majątku Art-B i BHK nie będą ruszane przez nikogo.
A co później?
Czas pokaże. Mam jeszcze potencjał zrobić w życiu coś nieprzeciętnego. Tylko już nie traktory, opony czy oscylator. Teraz to będą media, show-biznes, medycyna, technologie. Na bazie partnerstwa z wielkimi funduszami. Może warto coś połączyć? Izrael jest krajem z fenomenalnym nadmiarem wytwarzanej technologii, erupcją twórczości w każdej możliwej dziedzinie. Być może warto przenieść część istniejących technologii na inny grunt, zrobić fuzję wdrażania wielu nowatorskich projektów w Polsce, połączyć je z nowymi rynkami zbytu, dokonując ekspansji eksportu na Azję np. przez Singapur.
O Singapurze często wspomina wicepremier Mateusz Morawiecki.
Singapur jest doskonałym przykładem, a my powinniśmy spoglądać na modele, które są najbardziej inspirujące. Pięćdziesiąt lat temu były tam tylko slumsy, nie było nic. Dziś to trzeci najbogatszy kraj świata. Od samego początku istnienia był w praktyce jednym wielkim utajnionym izraelski start-upem w każdym możliwym zakresie. Później swoją żelazną konsekwencją i programem nieustannego szukania lepszych rozwiązań osiągnął olbrzymi sukces. Uważam, że Polskę tym bardziej na to stać.
O tym Singapurze pan osobiście rozmawiał z Morawieckim?
Powiedzmy, że wiem, skąd u niego takie porównania. (uśmiech)
Rozmawialiście kiedykolwiek ze sobą?
Nie, nigdy się z nim nie spotkałem. Ja do polityki się nie pcham. Za to od lat działam w regionalnych programach gospodarczych. W Izraelu zasiadam w wielu rządowych i pararządowych komisjach, realizuję projekty na Dalekim Wschodzie, w Azji, Ameryce Południowej, Afryce, w dziedzinie technologii, mediów, medycyny, komunikacji, systemów bezpieczeństwa oraz wielu innych.
Gdyby polski rząd robił wielkie interesy z Izraelem, to pan chciałby w tym uczestniczyć?
Zawsze jestem otwarty. To naturalne, mam dwie ojczyzny, dobrze znam realia panujące w Izraelu i być może mógłbym się przydać. Byłbym na pewno w stanie zrobić coś wartościowego. Na ile to możliwe, będę do dyspozycji.
Nie pytamy przypadkowo. Elementem tzw. planu Morawieckiego jest rozwój branży kosmicznej. To temat panu bliski.
W Izraelu i Azji od lat działam w wielu projektach technologicznych związanych z branżą kosmiczną. Ostatnio w Polsce zaintrygował mnie zaprezentowany przez łódzkich przedstawicieli młodego pokolenia projekt ShootCapsule, czyli stworzenia oraz umieszczenia pierwszego serwera danych w przestrzeni kosmicznej. Pierwszym celem byłaby powierzchnia Księżyca.
Będzie pan pracował przy tym projekcie?
Z tym zespołem planuję organizację międzynarodowej konferencji o tematyce kosmicznej "$pace 2017 – make money, not war.", która odbędzie się na początku czerwca. Wezmą w niej udział wszystkie agencje kosmiczne na świecie jak NASA, ESA czy Roskosmos. A także szereg prywatnych przedsiębiorstw.
I co dalej?
Planujemy, by rezultatem tej konferencji był projekt "Ground Control", który będzie jedną z największych w Europie kuźni talentów. Będziemy chcieli wspierać polskich wizjonerów, nie tylko merytorycznie, ale również poprzez zapewnienie im miejsc pracy czy w pozyskiwaniu finansowania. Staram się, by dofinansować te projekty również z odzyskanych środków Art-B.
A czy sama zmiana obozu władzy w Polsce to dla pana dobra wiadomość?
Mam przekonanie, że łatwiej mi teraz walczyć o swoje. Po latach zrozumiałem, że to środowisko obecnej PO oraz służb resortowych współuczestniczyło w rozbiorze Art-B. Wszystko zaczęło się od premiera Bieleckiego i Lecha Wałęsy, potem szło przez następne rządy, ten opór materii był tak straszny, że doszedłem do ściany. Przez 23 lata robiłem wszystko, by dostać list żelazny, przyjechać z Izraela do Polski i odpowiadać z wolnej stopy, współuczestniczyć w zakończeniu postępowania przeciwko mnie. Nie dało się. Dopiero przy nowelizacji prawa, a ostatnio przy zmianie rządzącej opcji politycznej, prokuratura przygląda się moim argumentom i przyjmuje rozwiązania, na które wcześniej nie mogłem liczyć.
Zaraz, zaraz. To przecież za rządów PO–PSL skończyły się pana sprawy. I to wtedy wrócił pan do Polski.
PO–PSL nie miało nic wspólnego z ich zakończeniem. Moje sprawy rozstrzygnął i zakończył sąd. Natomiast prawdą jest, że kwestie związane z naszymi skargami na likwidatora do prokuratury ruszają dopiero teraz. Zresztą likwidator Art-B – Jerzy Cyran – był komunistycznym wicewojewodą Katowic, który w stanie wojennym był współodpowiedzialny za masakrę górników w Kopalni Wujek. Za swoją "pracę" nad likwidacją Art-B od 24 lat do dziś otrzymuje wielomilionowe wynagrodzenie. Operacyjnie z ramienia UOP-u rozpracowaniem Art-B i jej unicestwieniem zajmowali się gen. Wiktor Fonfara, płk Adam Dębiec oraz płk Jan Lesiak – wysocy funkcjonariusze SB w latach rządów komunistycznych. Tak więc mamy tu moralnie zupełnie inną sytuację.
Interweniowaliście w tej sprawie u ministra sprawiedliwości?
Nie. Natomiast dokonaliśmy zgłoszenia we właściwej miejscowo prokuraturze i wystąpiliśmy do ministra sprawiedliwości, a właściwie do Prokuratora Generalnego, o objęcie śledztwa nadzorem wobec faktu, że sprawa jest wielowątkowa, a od 1990 roku angażowały się w to osoby z pierwszych stron gazet, w tym czołowi politycy.
PiS rządziło też w latach 2005–2007. Wtedy nie próbował pan załatwić tej sprawy?
Ja nigdy żadnej sprawy nie załatwiałem. Z jakichś przyczyn politycy najwyższej rangi deklarowali publicznie w mediach chęć zniszczenia podmiotu gospodarczego, spółki z o.o. To był jedyny aspekt, który można rozpatrywać w kategoriach ewentualnie politycznych. Reszta to sprawy czysto gospodarcze. Do dziś nie została wyjaśniona na przykład kwestia udziału NBP w sprawach Art-B, bo przecież NBP nigdy nie był stroną jakiegokolwiek sporu o cokolwiek z Art-B. Jedynym naszym kontrahentem, który mógłby być wierzycielem, była prywatna spółka akcyjna BHK S.A. Koniec kropka.
Powiedział pan jednak, że teraz łatwiej walczyć o swoje.
Byłem pod mylnym wrażeniem, że to właśnie PiS, czyli wcześniej Porozumienie Centrum, zaatakowało nas na początku lat 90. Dopiero po przyjeździe do Polski w 2014 roku odkryłem prawdziwe kulisy i zrozumiałem, że było inaczej. Przez ponad 23 lata byłem utrzymywany w nieświadomości. Odkryłem, że konsekwentnie były realizowane mechanizmy jednoczesnego rozgrywania Art-B, PC i tuszowania w ten sposób sprawy FOZZ. Teraz sytuacja jest o tyle bardziej sprzyjająca, że obecny obóz nie ma nic wspólnego z genezą sprawy Art-B, natomiast poprzedni miał. I to się czuło.
Co i kogo ma pan dokładnie na myśli? Liderem tego środowiska był Donald Tusk, który nigdy nie miał nic wspólnego ze sprawą Art-B.
Były premier Bielecki powiedział kiedyś słowa, które dzisiaj rozumiem w ich dosłownym znaczeniu: Art-B nie rozwinęło się tylko dlatego, że myśmy rządzili. To my go najpierw operacyjnie, a potem wszelkimi innym środkami prawnymi zlikwidowaliśmy. Wtedy to się wszystko zaczęło.
Z dostępnych materiałów wynika, że sprawą operacyjnego rozpracowania Art-B na polecenie ówczesnego szefa UOP-u i MSW – Andrzeja Milczanowskiego zajęli się wspomniani gen. Fonfara i płk. Dębiec. Ten drugi prowadził równolegle sprawę FOZZ-u. Jestem przekonany, że cały czas konsekwentnie przykrywano Art-B tę sprawę.
Dlaczego pan tak uważa?
Po prostu uznano, że to o nas ma być głośno. Chodziło o to, żeby FOZZ sądzić, ale nie osądzić. Aby nas łapać, ale nie złapać. W czasie, gdy Andrzej Milczanowski był szefem UOP, powołał Zespół Inspekcyjno-Operacyjny Lesiaka. Ten zajmował się sprawą Art-B i FOZZ oraz Porozumieniem Centrum.
Ma pan na to jakieś dowody?
Tak. Wiele upublicznionych już dokumentów. Wydarzenia związane z FOZZ zachodzą w korelacji z nagonką na naszą firmę. Popatrzmy na daty, to wychodzi symetrycznie, co do dnia. Coś się dzieje w FOZZ, coś się dzieje w Art-B. Jakaś decyzja jest w sprawie FOZZ, są ruchy w sprawie Art-B. Perfekcyjnie symetryczny układ. Nie sprawa Art-B wpływała na FOZZ, tylko sprawa FOZZ wpływała na Art-B.
I o to wszystko ma pan pretensje do Platformy?
Przez cały czas trwania rządów SLD oraz PO ciążyło na mnie i na Bagsiku odium zapoczątkowane uruchomionymi za czasów rządów KLD oraz prezydentury Lecha Wałęsy procedurami operacyjnymi, a później działaniami prawnymi. Od samego początku przez dwa dziesięciolecia konsekwentnie podsycano intensywny przekaz medialny o wykreowanej na użytek publiczny "aferze Art-B" oraz legendy o "grabieży mienia publicznego wielkiej wartości" za pomocą "oscylatora". W całym tym procederze nigdy aktywnie nie uczestniczyli politycy PC czy później PiS.
Zostawmy historię i ocenę działalności Art-B. Z tego, co pan mówi, wynika, że słynny Andrzej Gąsiorowski chce dziś wrócić do wielkich interesów.
Nie mam poczucia, żebym kiedykolwiek wypadł z gry. Od dwóch dziesięcioleci jestem zapracowanym człowiekiem. W Izraelu jestem współtwórcą międzynarodowych grup medialnych, producentem megakoncertów i programów telewizyjnych transmitowanych w ponad 180 państwach na świecie. I to mi dziś sprawia największą satysfakcję. A wielki biznes? Sprawa Art-B przygotowała mnie do wejścia w świat wielkiego kapitału. Od tamtego momentu każdy następny projekt jest po prostu nowym wyzwaniem, które wiem, że warto podjąć.
Ma pan coś jeszcze do udowodnienia?
Dla mnie największą karą dla osób, które niszczyły moje życie, będzie mój sukces. Założyłem sobie, że to, co straciłem, odzyskam razy dziesięć. Albo i więcej. Mam wspaniałą, stabilną rodzinę, która trwała wiernie przy mnie od samego początku do dziś, przez te wszystkie dziesięciolecia. To jest dla mnie największa wartość.
Wierzy pan, że uda się odzyskać dziesięć razy więcej?
Matka Karola Marksa powiedziała: Karol: ty nie pisz "Kapitału". Ty rób kapitał. No i on pisał, a ja robię.
Źródło: http://wrzodakz.neon24.pl/post/137007,kaczynski-rzadzi-art-b-wraca-na-salony
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
komentarze