I dlatego nie dziwie się, że pan Pikuła twierdzi, że prokurator Piotrowicz mu nie pomagał, a prokurator Piotrowicz uważa, że wręcz przeciwnie, że robił wszystko co możliwe by pana Pikułę uchronić przed samym sobą czyli aparatem represji stanu wojennego. Różne perspektywy – różne oceny.
Ponieważ – jak wiemy wielu działaczy PiS– nie miało do czynienia z aparatem przemocy PRL, więc te dwa punkty widzenia mogą się im także mylić. Wszystko zależy kto jak definiuje pojęcie pomocy. Podaje konkretny przykład. Aresztują mnie. Wiozą najpierw na Mostów, gdzie wrzucają do celi z mordercami, którzy – mówią mi to od razu „nienawidzą Solidarności”. Rano, po nieprzespanej nocy, wiozą mnie na Rakowiecką. Ląduję w celi z A. Gwiazdą. Ledwo się z nim przywitałem – klawisz, kobieta – wyjątkowa wredna – prowadzi mnie na przesłuchanie. Słucham zarzutów – oskarżenie o przygotowywanie aktów terrorystycznych. Kapitan Ryś uspakaja mnie, to taka formalność. Padają pytania. Milczę i tak dzień w dzień po kilka godzin, ale przecież mogli mnie przesłuchiwać godzin 12, powiedział mi kapitan Ryś, gdy go spotkałem w kawiarni przed odlotem do Paryża. A przesłuchiwali tylko 5 czyli mi pomagali. Kapitan Ryś był dumny z siebie, że sabotował rozkazy przełożonych.
Wróćmy jednak do przesłuchań. Po trzech dniach mojego milczenia, kapitan Ryś mówi: „przecież ma pan dziewczynę i matkę, które tęsknią do pana – nie chce pan z nimi porozmawiać, proszę telefonuje” i kapitan Ryś wykręca mój numer telefonu. Po chwili słyszę głos matki „halo, kto mówi” „pani Aleksandro moje nazwisko nic pani nie powie, przekazuje słuchawkę synowi”, słyszę głos matki: „Piotrku, Boże co ja mam robić” – kapitan Ryś patrzy na mnie i pyta: „nie chce pan z matka porozmawiać?”. I odkłada słuchawkę. I teraz pytanie do czytelników i do naszych bohaterów narodowych A. Macierewicza i innych posłów PiS. Czy w ten sposób kapitan Ryś mi pomagał, czy wręcz przeciwnie chciał mnie psychicznie zdemobilizować czyli wykończyć? Wszystko zależy od punktu siedzenia. Dwa lata później kapitan Ryś, gdy dosiadł się do mnie – za moją zgodą – w kawiarni, stwierdził z całym przekonaniem, że w ten sposób chciał mi pomóc.
W trzecim miesiącu przesłuchań, zmiana taktyki oficerów śledczych. Prowadzą mnie do innego pokoju, za stołem nie siedzi kapitan Ryś, tylko cywil, który się nie przedstawia; gdy wchodzę, patrzy na mnie i nagle podbiega do dużej żelaznej szafy i wywraca ją na podłogę. Z otwartych półek wysypuje się stos podziemnych pism, a oficer podskakuje do mnie i łapiąc mnie za ramiona krzyczy: „do kurwy nędzy kto to drukował i pisał, jak nie ty, kto chuju żałosny”. Milczę, a on nachyla się szepce mi do ucha: „kretynie podziemie to interes, masz poligrafię możemy razem drukować książki – zarobimy dupku, zarobimy – czy myślisz, że nie widzę, że to kurestwo się wali?”. Milczę. Oficer odwraca się do okna i mówi spokojnie: „Pan ojciec wyskoczył przez okno, chce pan też wyskoczyć”. Milczę, mój ojciec rzeczywiście popełnił samobójstwo. Oficer uśmiecha się. Czuje po raz pierwszy pot cieknący mi po plecach.
Odprowadzają mnie do celi. Andrzej Gwiazda – patrzy na mnie i pyta: „wszystko w porządku?”. Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo drzwi od celi z trzaskiem się otwierają i klawisz – kobieta, krzyczy wskazując mnie wyciągniętą ręką: „Przesłuchanie”. Wychodzę na korytarz. Prowadzą mnie znów gdzie indziej. Wchodzę po żelaznych schodach na ostatnie piętro, gdzie korytarz wyłożony jest czerwonym dywanem. Podprowadzają mnie do drzwi obitych brązowa skórą, otwierają je i wpychają mnie do środka pustego pokoju. Stoję nieruchomo i czuje coraz większy uścisk w dołku. Ze strachu. Potwornego strachu. Pokój jest w kształcie rombu. Na środku stoi drewniany stół z dwoma krzesłami. Po prawej stronie trzy okna, szeroko otwarte i bez krat: „Pana ojciec wyskoczył przez okno, chce pan też wyskoczyć”, przemyka mi przez głowę i lęk mnie paraliżuje.
Słyszę za plecami chrząknięcie. Odwracam się – widzę faceta ubranego w beżowy garnitur, który uśmiecha się i nawet przedstawia – pułkownik jakoś tam. Zaczyna się rozmowa, ale najpierw siadamy za stołem i pułkownik patrząc na otwarte okna, stwierdza cicho: „ja też bym się bał” i następnie zaczyna swoją intelektualną przemowę, z której jest najwyraźniej dumny. Padają żelazne argumenty: „irracjonalizm narodu polskiego, my was ratujemy przed Sybirem itd.”. Słucham zdumiony, bo jak mógł ten fachowiec, popełnić taki błąd i streszczać mi argumentacje D. Passenta, przecież jako redaktor naczelny „Wiadomości Dnia” razem z M. Gugulskim polemizowaliśmy z publicystą „Polityki” w listopadzie 1981 roku (lub raczej on z nami polemizował) i znałem te argumenty na pamięć. Mój pułkownik nie odrobił lekcji i widząc mój lekko ironiczny uśmiech, zdenerwował się i stwierdził: „wie pan w więzieniu mogą różne rzeczy się wydarzyć, może pan być przewieziony gdzie indziej i po drodze karetka może mieć wypadek w wyniku którego może pan zginąć, albo może pan wypaść przez okno, zna pan historie PRL to wie pan, że takie rzeczy się zdarzały.”. Milczę i pytam czy mógłby mnie poczęstować papierosem Widzę w jego oczach nienawiść. Wstaje i wychodzi z pokoju. Siedzę znowu sam i patrzę na otwarte okna bez krat. Po kilku minutach wyprowadzają mnie. Po dwóch godzinach wypuszczają na wolność. Kapitan Ryś w porównaniu z pułkownikiem w beżowym garniturze był naprawdę moim dobroczyńcą.
Piotr Piętak
Źródło: http://mediologia.pl.neon24.pl/post/135645,spowiedz-dedykuje-poslom-pis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
komentarze