Jak co roku, choć w tym roku mega wybitnie szacowne Cepry z całej Polski styrani życiem i pracą u jakiegoś niemca, hindusa, czy innego francuza będą przeżywać tzw. sylwester...
Oczywiście nie mylić z Sylwestrem Stalone...
To dokładnie tak, jak chińczyki...pracują cały rok na cały zegar, aby później zasłużenie przeżywać „chiński rok”...góral spod Gubałówki określiłby to leżeniem „do góry rzycią” przez cały miesiąc...oczywiście nasze rodzime lemingi mają tylko czasami dwa dni, na gulgnięcie igristoje za 6,60 zeta...stop, korekta... 5,49 zeta w tesku i „szczelenie petardom” w niebo...na wzór pewnego gościa w czerwonych gaciach, który po zebraniu co roku zawsze zdwojonej ilości keszu, aby ratować enefzety przed niepotrzebnym wydawaniem zrabowanych na lemingach grosiach...”szczela” petardy i nazywa je „światełkami do nieba” ...ktoś powie, przecież robi gud dżob, pełna zgoda...przede wszystkim sobie...gdyż dobrodzieje zawsze lubią jak się koło nich dobrze dzieje.
Zostawmy czerwone gacie i ich zawartość...powróćmy do igristoje...niektórzy, aby dorównać jewropejskim standardom zakupią to samo igristoje, tylko w innej butelce, zapłacą czterokrotność i czterokrotnie se podpompują swoje ego... kupując dorato-je, błyśnie, że nie jest dziad i klasę ma...
Leming, to gatunek stadny, więc „szczelenie petardom” chce zainicjować tylko w stadzie, gdzie po wypiciu igristoje wykorzystuje butelkę (bezzwrotną o zgrozo) jako ładownicę do katiusz w celu “szczelania” do nieba i definitywnego pokazania Staremu Rokowi gestu Kozakiewicza...co góral spod Gubałówki określiby „kopnięciem w rzyć” Starego Roku...
Ale żeby obrzęd „Kopnięcia w rzyć Starego Roku” się dopełnił poprzedza go cała procedura. Przede wszystkim leming musi się określić gdzie chce dołączyć do stada...czy chce „iść na rynek”, czy „jechać w góry”, czy przesiedzieć w domu przed gadającym, płaskim pudełkiem, przez lemingów zwanym telewizorem...
Oczywiście najprostszą opcją jest iść „na rynek”...zaproszeni celebryci rypną koncert lajf...z plejbeka, można se poskakać, zobaczyć najnowsze szaty celebrytów (a nuż jakiejś celebrytce wysunie się kawałek sutka, lub pokaże kawałek części ciała, które onegdaj lubił poklepywać klepacz damskich tyłów Siwiec, tego kawałka części ciała, co by góral spod Gubałówki nazwał „rzycią”...oczywiście wszystko ku uciesze gawiedzi... potem darmowy zegar odliczy minutę do północy...”szczał” z korka, parę łyków ze szklanek...potem "szczał" petardy... i bajdurzenie do piątej nad ranem...celowo pomijam ofiary „szczałów” z urwanymi palcami ...gdyż to są niespodziewane ciosy finansowe dla enefzetu...
Aaaa... prawdziwym wyzwaniem dla żegnacza Starego Roku, a zarazem witacza Nowego Roku jest wyjazd w góry...
...koniecznie trzeba wsiąść do “maj kar” i pojechać do najbliższego Auszołoma, lub Lidla w celu zakupu płynów ustrojowych, które na pewno nie dopuszczą do odwodnienia organizmu...jak to mówią leming nie wielbłąd ...napić się musi...zapasy muszą być obfite, gdyby w ten dzień brakło napitku...na nierozważnego nieszczęśnika spadłaby całoroczna Klątwa Suchego Pyska, a to gorsze niż plagi egipskie i plagi tuskie razem do kupy wzięte.
Ale to dopiero początek wyprawy leminga żegnaczowitacza...pozostaje droga zakorkowana na iment, zapiekły leming trasę musi pokonać w czasie czterokrotnie lub pięciokrotnie dłuższym, niż normalnie...ha, to nic, przecież po drodze tyle atrakcji...można wypić kulturalnie “łaild bin kafe” na stacji bipi i wykurzyć elema, foksa, albo innego spajka...oczywiście wszystko w wersji lajt...dla kurzaczy dbających o zdrowie przewidziane cieniutkie fajeczki zwane babskimi, albo fajkami pedałkami...zawartość wszystkiego w nich jest ponoć równa zeru.:)
Zakąsić też cosik można ...po drodze makdonaldy, można wciągnąć nosem fiszmaka, albo wieśmaka, popić sprajtem, albo mirindą, tudzież innym sewenapem...do wyboru kejefsi, można zapakować na ruszt wiaderko skrzydełek z kuraka za dwie dychy...wartość skrzydełek 3 zeta, wiaderka pewnie z 5...to wszystko koniecznie zakropić redbulem, tajgerem, albo innym monsterenerdży..coby dotrwać do północy i nie podpierać powiek zapałkami.
Dobrze, że radia w autach grają...muzyczka fajna leci, zdawało by się, że leci kawałek “hepi, hepi pipoł”...czas się nie dłuży i miło płynie...
Co bardziej zniecierpliwiony leming gulga już od Krakowa, ażeby gdy już dojedzie do stolicy Tatr “wysypać” się z auta na góralski deptak...wtedy poziom harnasia, czy tyskiego jest wysoce skondensowany, że krew przybiera kolor słomkowo-żółty, a przy byle pretekście pieni się i “wywala” dekiel. Po drodze można zakąsić jakiego syrka, który nieśmie się oscypkiem zwać, gdyż nieszczęśnik-sprzedawca włóczony po sądach z urzędu będzie, gdyby pochopnie tak syrek nazwoł oscypkiem...dla leminga to wsio rawno, byle był wędzony, albo bioły i skrzypioł pod zębami...kupują, a jakże... góral spod Gubałówki nie może się nadziwić, ile to do tyj “rzyci” cepry w ten dzień mogą napakować...no sakramyncko przepastnie pakują...co oczywiście bardzo górolom pasuje, a jakze, hej.
Gdy już zbliża się ten kulminacyjny moment, radości nie ma końca...jes, jes, jes...dreją się w niebogłosy (jak pewien Kazio panie kochanku), jakby widzieli słońce peru i zbawienie zielonej wyspy...życzenia uściski skakania, tańce... niektórzy po łyku igristoje mają wzloty, niektórzy upadki...generalnie euforia, tak jakby co najmniej w tym roku następnym nie trza było iść do roboty, a kesz będzie się lał strumieniami...stop klatka...
Szok... leming budzi się w aucie...droga powrotna pięć godzin w korkach, łeb chce rozpieprzyć w drobny mak...smaku nima, pić się chce, rura pali, czacha dymi...piweczka łyki jak balsam, ale żołądek nie puszcza...w radyjku leci "nie ma, nie ma wody na pustyni"...
Wszystkim lemingom życzę hepy nju jer. Spytacie pewnie co zrobi góral spod Gubałówki ? Pójdzie posprzątać śmieci i znów porachować dutki, które w tym roku posypią się większym strumieniem... skrobiąc się prawą ręką po lewym pośladku zwanym potocznie...“rzycią”...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
komentarze