Przeciętny Amerykanin nie ceni najbardziej wolności, ani honoru, obca mu jest również troska o przyszłość białej rasy. Najważniejszy jest dla niego czek z comiesięczną wypłatą. Wprawdzie sarkał i narzekał, gdy dwadzieścia lat temu System zaczął wysyłać przymusowo jego dzieci do szkół dla Czarnych, ale siedział cicho, bo pozostawiono mu samochód sportowy i motorówkę. Gdy pięć lat temu odebrano mu broń, znów zaczął psioczyć, ale siedział cicho, bo pozostawiono mu kolorowy telewizor i rożen w ogródku. Dziś narzeka, gdy Czarni gwałcą mu żonę, a System wymaga okazywania karty tożsamości przy zakupach w sklepie spożywczym albo w pralni, ma jednak czym napełnić brzuch, siedzi więc cicho. Każdą myśl, jaka lęgnie się w jego mózgownicy, każdy jego pogląd i zapatrywanie podsuwa mu telewizja. Chce za wszelką cenę pozostać osobnikiem “pozytywnie przystosowanym” i robić oraz myśleć to, czego oczekuje od niego System. Krótko mówiąc, przeciętny Amerykanin stał się indywiduum, w jakie od ponad 50 lat usiłuje zamienić go System; “człowiekiem masowym”, członkiem ogromnego proletariatu poddanego skutecznemu praniu mózgów, zwierzęciem stadnym, prawdziwym stuprocentowym demokratą...
Taki jest niestety przeciętny biały Amerykanin. Można nad tym ubolewać, jednak fakt pozostaje faktem. Próbowaliśmy wzbudzić w naszych rodakach heroicznego ducha idealizmu, którego w nich doszczętnie wytępiono. W 99 procentach Amerykanów ducha tego zabił zalew żydowsko-materialistycznej propagandy, w której tkwią zanurzeni niemal aż do śmierci.
Jeśli zaś chodzi o ów pozostały jeden procent, ludzie do niego należący są z wielu powodów mało dla nas przydatni. Niektórzy oczywiście są przekorni z natury i nie chcą prowadzić działań w strukturach naszej Organizacji czy też jakiejkolwiek innej grupy; mogą oni tylko “chadzać własnymi ścieżkami”, co zresztą pewna ich liczba czyni. Inni wyznają po prostu odmienne poglądy albo też, odkąd zostaliśmy zmuszeni do zejścia dom podziemia, nie potrafią nawiązać z nami kontaktu. Moglibyśmy ostatecznie zwerbować większość osób należących do tej ostatniej kategorii, nie mamy jednak na to czasu. Mniej więcej pół roku temu Organizacja zaczęła po raz pierwszy traktować Amerykanów realistycznie, czyli jak stado bydła. Ponieważ nasze odwoływanie się do idealizmu nie odniosło i nadal nie odnosi żadnych skutków, postanowiliśmy użyć instrumentów, których działanie boleśnie odczują: strachu i głodu. Ogołocimy ich stoły z pożywienia i opróżnimy im lodówki. Wytrącimy Systemowi jego główne narzędzie służące do trzymania ich w ryzach. A gdy wygłodnieją, sprawimy, że zaczną się nas bać bardziej niż Systemu. Potraktujemy ich dokładnie tak, jak na to zasługują. Sam nie wiem, dlaczego zwlekaliśmy z tym tak długo. Przykład powinniśmy czerpać z trwających dziesięciolecia wojen partyzanckich w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej. Partyzanci zawsze odnosili zwycięstwa, jeśli ludzie odczuwali przed nimi śmiertelną bojaźń, nigdy zaś wówczas gdy ich kochali. Torturując publicznie lokalnych przywódców, którzy się im sprzeciwiali, lub dokonując brutalnych masakr ludności całych wiosek odmawiających dostarczania im prowiantu, wzbudzali w sąsiednich osiedlach takie przerażenie, że każdy obawiał się później odmówić im czegokolwiek.
My, Amerykanie, patrzyliśmy na to wszystko, ale niczego się nie nauczyliśmy. Uważamy (słusznie) wszystkich tych kolorowych za zwierzęta, toteż nie zaskoczyło nas ich postępowanie. Uznaliśmy jednak (popełniając błąd) siebie za coś lepszego i szlachetniejszego od tamtej dziczy. Owszem, niegdyś byliśmy lepsi i szlachetniejsi – teraz my, Organizacja, walczymy o to, żeby tamte czasy powróciły – obecnie jednak staliśmy się zwykłym stadem bydła, którym manipuluje, odwołując się do naszych najniższych instynktów, banda szczwanych obcych. Oto nasze ostateczne upodlenie: przestaliśmy już nienawidzić naszych ciemiężycieli, poniechaliśmy też walki z nimi. Pozostał nam tylko strach i usiłowanie wkupienia się w ich łaski. No i doskonale. Za to duchowe podporządkowanie Żydom zapłacimy bólem i cierpieniem. Zaprzestaliśmy marnowania sił i środków, organizując zamachy terrorystyczne na niewielką skalę. Obecnie naszą domeną stały się ataki na cele gospodarcze: elektrownie, składy paliwa, struktury transportowe, zakłady przetwórstwa i produkcji żywności, ważne obiekty przemysłowe. Nie liczymy na natychmiastowe doprowadzenie do załamania amerykańskiej gospodarki, która już i tak od dawna znajduje się w stanie rozkładu. Zamierzamy za to wywołać pewną liczbę lokalnych i przejściowych kryzysów, które doprowadzą stopniowo do społecznego efektu kumulacyjnego.
Już teraz uświadomiliśmy pokaźnej grupie Amerykanów, że nie będą w nieskończoność siedzieć bezpiecznie i wygodnie przed telewizorami, śledząc przebieg naszej wojny z Systemem. W Houston setki tysięcy ludzi zostało pozbawionych elektryczności przez blisko dwa miesiące września. Jedzenie w ich lodówkach i zamrażarkach szybko zepsuło się, podobnie jak nietrwałe produkty w supermarketach. Nim wojsko zdołało zorganizować odpowiednią liczbę punktów rozdawnictwa żywności obsługujących wszystkich mieszkańców miasta i okolic, wybuchły dwukrotnie potężne zamieszki. Za pierwszym razem oddziały federalne zastrzeliły 26 osób z tłumu usiłującego zdobyć szturmem rządowe składy żywnościowe. Potem Organizacja zainspirowała kolejne zamieszki, rozpowszechniając pogłoski, że racje pożywienia wydawane ludziom przez służby federalne zostały zatrute jadem kiełbasianym. Sytuacja w Houston jeszcze nie powróciła do normy; w poszczególnych dzielnicach miasta nadal wyłącza się codziennie prąd na sześć godzin, co stanowi dużą dolegliwość dla mieszkańców. Wysadzając w powietrze dwa wielkie zakłady przemysłowe w Wilmington, wysłaliśmy na bezrobocie połową tego miasta. Po zniszczeniu elektrowni pod Providence połowa obszaru Nowej Anglii została pozbawiona światła. Fabryka urządzeń elektronicznych w Racine wprawdzie nie należała do największych, była jednak jedynym dostarczycielem pewnych kluczowych detali dla innych wytwórców na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Puszczając ją z dymem, spowodowaliśmy zamknięcie dwudziestu innych zakładów przemysłowych.
Działania te nie wywarły dotychczas znaczącego wpływu na amerykańską gospodarkę, ale jeśli będziemy je kontynuować, doprowadzimy i do tego. Przekonała nas o tym reakcja społeczeństwa na te poczynania. Ogólnie rzecz biorąc, była ona dla nas nieprzyjazna. W Houston tłum odbił z policyjnego aresztu dwóch mężczyzn, zatrzymanych w związku z jedną z akcji bombowych, i rozszarpał ich na strzępy. Na szczęście nie należeli do Organizacji; byli to po prostu dwaj nieszczęśnicy, którzy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w niewłaściwym czasie. Naturalnie konserwatyści wzmogli swoje gęganie, zarzucając nam niweczenie wszelkich szans na poprawę sytuacji, poprzez “prowokowanie” rządu naszymi działaniami. Jeśli jednak mówią “poprawa sytuacji”, mają rzecz jasna na myśli ustabilizowanie gospodarki oraz kolejne ustępstwa na rzecz Czarnych. Wszystko zaś po to, żeby naród mógł w spokoju i wygodzie kontynuować konsumpcję w wielorasowym otoczeniu.
Ale my nauczyliśmy się już dawno liczyć nie wrogów, lecz przyjaciół, a liczba tych ostatnich wzrasta. Henry powiedział mi, że poczynając od zeszłego lata, nasz stan osobowy powiększyliśmy o połowę. Najwidoczniej nowa strategia Organizacji wyrwała z letargu wielu dotychczasowych widzów – niektórzy z nich przeszli na naszą stronę, inni zaś na stronę przeciwnika. Ludzie o dalekowzrocznym spojrzeniu zaczynają już pojmować, że nie “przesiedzą” tej wojny. Zmuszamy ich do wyjścia na pierwszą linię, gdzie muszą wybrać jeden z dwóch obozów i uczestniczyć w walce, bez względu na to, czy tego chcą, czy nie.
Ale my nauczyliśmy się już dawno liczyć nie wrogów, lecz przyjaciół, a liczba tych ostatnich wzrasta. Henry powiedział mi, że poczynając od zeszłego lata, nasz stan osobowy powiększyliśmy o połowę. Najwidoczniej nowa strategia Organizacji wyrwała z letargu wielu dotychczasowych widzów – niektórzy z nich przeszli na naszą stronę, inni zaś na stronę przeciwnika. Ludzie o dalekowzrocznym spojrzeniu zaczynają już pojmować, że nie “przesiedzą” tej wojny. Zmuszamy ich do wyjścia na pierwszą linię, gdzie muszą wybrać jeden z dwóch obozów i uczestniczyć w walce, bez względu na to, czy tego chcą, czy nie.
Tekst jest fragmentem powieści Williama Luthera Pierce napisanej pod pseudonimem Andrew Macdonald „Dzienniki Turnera”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
komentarze