Materiał wstrząsający, zmuszający do refleksji nawet najbardziej zagorzałych zwolenników zbliżenia z "banderią".
..."Ukraińscy parlamentarzyści wystosowali roszczenia
terytorialne, podczas oficjalnej wizyty polskich uczonych w Kijowie, w
okrągłą rocznicę banderowskiego ludobójstwa.
O zwerbalizowanych roszczeniach, możliwym zagrożeniu nowym
ludobójstwem nieświadomego społeczeństwa polskiego, prowadzonych z
inicjatywy IPN polsko-ukraińskich pracach badawczych, politycznym
kneblowaniu prawdy o niewygodnych zbrodniach i utrudnianiu pracy polskim
historykom mówi Aleksandrowi Szychtowi prof. Waldemar Rezmer, kierownik
Zakładu Historii Wojskowej, były dziekan Uniwersytetu im. Mikołaja
Kopernika w Toruniu i przewodniczący polskiej grupy dwustronnego
polsko-ukraińskiego zespołu historyków...
Panie profesorze, jest pan
przewodniczącym polskiego zespołu historyków powstałego z inicjatywy
prezesa IPN, który to zespół ma uczestniczyć wraz z historykami
ukraińskimi w kontynuacji seminariów „Polska-Ukraina; trudne pytania”.
Warto w związku z powyższym przypomnieć najpierw przyczyny przerwania
seminariów. Ostatnie XIII, które obaj pamiętamy odbyło się we Lwowie w
2008 roku.
– Kiedy w 1996 roku z inicjatywy Światowego Związku Żołnierzy Armii
Krajowej, a ściślej kierownictwa Środowiska 27 Wołyńskiej Dywizji
Piechoty Armii Krajowej pojawiła się idea wspomnianych seminariów
zdawano sobie doskonale sprawę, że historia jest lustrem współczesności.
Dla żołnierzy wspomnianej wołyńskiej dywizji już wtedy było oczywiste,
że jeśli chcemy dobrych relacji między narodami, to powinniśmy
nawiązywać do tego co jest dobre, a potępiać to, co jest złe, to co
dzieli. Niestety, oni akurat wiedzieli doskonale, iż z Ukraińcami
przeszłość bardziej nas dzieliła – i wciąż dzieli, niż łączy.
W relacjach polsko-ukraińskich jest wiele ciemnych, mrocznych kart,
za którymi stoją ogromne emocje. Potrafią one wywołać o wiele większe
napięcia oraz mocniej obciążać stosunki między narodami niż kontrowersje
o innym charakterze. Trudno sobie wyobrazić normalne dobrosąsiedzkie
stosunki z Rosją, bez definitywnego rozwiązania problemu zbrodni
katyńskiej. Nie znam osoby, która by zaprzeczyła, że okoliczności tej
zbrodni muszą być całkowicie wyjaśnione, a sprawcy zidentyfikowani i
ukarani. Zdajemy sobie oczywiście sprawę, że upływ lat zrobił swoje,
dziś sprawców tej zbrodni nikt nie zaprowadzi na sądową ławę. Ale można
ich osądzić moralnie, postawić przed trybunałem historii, aby zostali
zapamiętani jako kaci polskich jeńców z 1939 roku.
[Ile razy można wyjaśniać okoliczności zbrodni katyńskiej? Ile
razy Rosjanie muszą przepraszać za zbrodnie żydobolszewii, żeby
zadowolić pojebanych polskich patridiotów? – admin]
W stosunkach polsko-ukraińskich takim problemem jest ludobójstwo
dokonane na polskiej ludności Wołynia, Małopolski Wschodniej oraz
powiatów południowo-wschodniej części dzisiejszej Polski. Organizatorzy i
uczestnicy wspomnianego seminarium „Polska-Ukraina” od samego początku
musieli zmagać się z przeszkodami czynionymi pod hasłem „nie drażnić
Ukraińców”, „nie utrudniać im budowy niezależnego i suwerennego
państwa”, „nie burzyć strategicznego polsko-ukraińskiego sojuszu”. W tej
sytuacji seminarium „Polska-Ukraina”, które dążyło do poznania prawdy o
zbrodni dokonanej na polskiej kresowej ludności, stało w kontrze do
realizowanej polityki historycznej. Brak zainteresowania dalszymi jego
pracami, a tym samym wsparcia ze strony władz i mediów oraz coraz
większe trudności logistyczne zmusiły organizatorów do przerwania w 2008
r. polsko-ukraińskiego dialogu historyków.
Skoro mówimy o Ludobójstwie Wołyńsko-Małopolskim to trzeba
stwierdzić, że tak na Ukrainie jak i w Polsce ten proces w porównaniu do
Polski i Rosji, eufemistycznie mówiąc jest bardzo mało zaawansowany.
Społeczeństwo polskie wie nieporównywalnie mniej, a ukraińskie niemal
nic. Ba, na Ukrainie trwa odwrotny proces.
– Na tym właśnie polega problem, że w Polsce przez kilka
dziesięcioleci o zbrodni tej milczano, uprawiając historyczny
relatywizm. Były więc zbrodnie, o których mówiono dużo i głośno, i były
zbrodnie, nad którymi zaciągano kurtynę milczenia. W PRL-u mówiono i
pisano o zbrodniach niemieckich, fragmentarycznie wspominano także o
zbrodniach UPA, ale tylko o tych które miały miejsce na obszarze PRL-u.
Ze względów politycznych milczano natomiast o hekatombie polskiej
ludności kresów wschodnich w okresie II wojny światowej. Po zmianach
geopolitycznych w Europie Środkowo-Wschodniej, które nastąpiły na
początku lat 90-tych, można było sądzić, iż wreszcie nastąpi uczciwe
rozliczenie polsko-ukraińskiej historii. Tak się jednak nie stało.
Zadecydowały o tym wspomniane wcześniej kwestie polityczne – niepodległą
Ukrainę ogłoszono strategicznym partnerem Rzeczypospolitej.
Pamiętam artykuł Pawła Dybicza pt. „To było ludobójstwo” opublikowany
w lipcu 2012 r. w „Przeglądzie”, w którym autor napisał, że gdyby
zbrodni wołyńskiej dokonali Sowieci, to pomnik ofiar byłby w każdym
mieście i miasteczku, tablice pamięci wisiałyby w różnych miejscach –
sakralnych i użyteczności publicznej, a twórcy zapełniali półki
literackimi i dokumentalnymi opisami wydarzeń. Natomiast w odniesieniu
do zbrodni OUN-UPA popełnionych na kresach wschodnich II
Rzeczypospolitej żądano od historyków, aby wyciągając wnioski z
przeszłości prowadzili „realistyczną” politykę naukową, uwzględniającą
żywotne interesy państwa polskiego i ukraińskiego.
Dokładnie takie same argumenty padały w okresie PRL, kiedy
twierdzono, że podejmowanie problematyki kresowej może zaszkodzić
stosunkom polsko-radzieckim, a to będzie na rękę rewizjonistom
zachodnioniemieckim i imperialistom amerykańskim. Znacząca i wpływowa
część polskiej elity politycznej, m.in. krąg osób związanych z paryską
„Kulturą” i środowiskiem „Tygodnika Powszechnego” starała się usilnie
doprowadzić do pojednania polsko-ukraińskiego. W tych kręgach uważano,
że podejmowanie drażliwych tematów nie służy rozwijaniu partnerskich
kontaktów między obu państwami, może tylko je popsuć. Było to błędne
założenie, którego negatywne skutki ujawniają się dziś z całą mocą. Nie
może być mowy o żadnym dialogu i nie nastąpi trwałe pojednanie, bez
zbudowania solidnych fundamentów dla tego dialogu i pojednania. Tym
postumentem może być tylko rzetelne przedstawienie przyczyn, przebiegu i
skutków zbrodni popełnionej na kresach. Zidentyfikowanie jej
inicjatorów i wykonawców z OUN-UPA.
W sowieckiej Rosji wielu członków tych organizacji stracono lub
wysłano do łagrów z powodu zbrodni dokonanych na Żydach, oporu
stawianego władzy sowieckiej, przynależności do OUN, służby w szeregach
UPA, kolaboracji z Niemcami i służby w formacjach zbrojnych przez nich
formowanych. Ale ludobójstwo Polaków, którego byli sprawcami, nie było
przedmiotem większego zainteresowania władz sowieckich, chociaż i takie
przypadki się zdarzały.
Za PRL jeśli ktoś przypominał o polskim Lwowie, był
porównywany do Niemców wyciągających agresywnie rękę po polski Wrocław i
działał po to by psuć przyjaźń polsko-radziecką. Dziś jeśli ktoś
pamięta o tym, że Lwów to bastion przede wszystkim historycznej
polskości oraz polskiej tożsamości – psuje ponoć przyjaźń
polsko-ukraińską i musi zrozumieć żal biednych Niemców, którzy stracili
Wrocław. Retoryka analogiczna, wbrew historii II wojny światowej, różnym
postawom i rolom społeczeństw stawiano między Polakami a Niemcami, a
także ich stratami terytorialnymi znak równości.
– I także dlatego ta sprawa, o której mówimy, w okresie PRL nie miała
prawa zaistnieć. W okresie PRL skupiano się wyłącznie na powojennej
fazie stosunków polsko-ukraińskich rozgrywających się na obszarze
dzisiejszej Polski. Niestety oczekiwania po przeobrażeniach politycznych
w Polsce – na zmianę także w tej kwestii, nie spełniły się, ponieważ
stała się ona dla wielu środowisk, nie tyle problemem historycznym, co
znów problemem politycznym. Jest to tym bardziej zadziwiające, ponieważ
szło to na przekór głoszonego wtedy oficjalnie hasła „zostawmy historię
historykom”. Z kolegami, z którymi pracowaliśmy na seminariach
historycznych „Polska-Ukraina: trudne pytania”, bardzo mocno się z tym
zetknęliśmy. Żądano od nas abyśmy byli nie tylko profesjonalistami w
swojej dyscyplinie naukowej, osobami, które rzetelnie odtwarzają obraz
przeszłości, ale równocześnie kazano nam być „realpolitykami”. Warto
podkreślić, że żądanie takie było przedstawiane nie tylko w Polsce, lecz
także i na Ukrainie.
Formułowano pod naszym adresem absurdalne zarzuty, które pojawiają
się znowu dzisiaj. Możemy znaleźć je nawet na niektórych prawicowych
portalach. Są osoby, które uważają, że jakikolwiek dialog z Ukraińcami o
Wołyniu to zdrada polskich narodowych interesów. A ci, którzy tą
historyczną, naukową rozmowę próbują podjąć są agentami Putina, Rosji, a
ich działania przynoszą polityczne i propagandowe korzyści tylko
Moskwie. Znowu podkreśla się, że na temat „dramatu polsko-ukraińskiego
na Wołyniu powiedziano już niemal wszystko” (sic!). Nie ma więc potrzeby
podejmowania jakiejkolwiek rozmowy. Dokładnie te same argumenty
przedstawiano już w latach 90-tych i na początku XXI wieku. Różnica
polega tylko na tym, że wtedy pochodziły z przeciwstawnych kręgów i
ośrodków politycznych.
Pierwszy, reprezentowany przez Adama Michnika, uważał, że „pamiętając
własne krzywdy, osądźmy własne winy” […] podstawowy nakaz polskiego i
ukraińskiego interesu narodowego [to] troska o suwerenność państwa i ład
demokratyczny w tym państwie. Konflikty polsko-ukraińskie mogą
przynieść wyłącznie szkodę”. Wniosek: należy wyciszać sprawę ludobójstwa
Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Drugi stoi na stanowisku,
że w istniejącej sytuacji, należy tylko wyegzekwować od władz i
ukraińskiego społeczeństwa oficjalne potępienie zbrodni dokonanej na
Polakach przez nacjonalistów. Żadne naukowe przedsięwzięcia o
charakterze historycznym nie są potrzebne.
Ponieważ konsekwentnie nie zgadzaliśmy się na obsadzenie nas w takiej
roli, w pewnym momencie dalsze funkcjonowanie seminariów stało się
niemożliwe. Trudności, które przed nami piętrzono okazały się zbyt
wielkie. Miały one nie tylko charakter merytoryczny (z tym byśmy sobie
przypuszczalnie poradzili), ale organizacyjny, finansowy i edytorski.
Pan profesor w zasadzie uprzedził moje pytanie, bo chciałem
przypomnieć sytuację z XIII seminarium w 2008 roku, której byłem
naocznym świadkiem. Takie oskarżenie padło pod adresem całej polskiej
delegacji historyków. Zareagował Pan wtedy bardzo stanowczo.
– Wtedy oskarżenie to padło pod moim adresem i członków polskiego
zespołu historyków. Sformułował je bardzo młody ukraiński historyk ze
Lwowa, pracownik Narodowej Akademii Nauk Ukrainy, autor panegirycznych
prac poświęconych 14 dywizji Waffen SS „Galizien” („Hałyczyna”), który
przekonywał zebranych, że seminarium jest organizowane w interesie
rosyjskim. A ponieważ akurat w tym samym czasie wyjeżdżałem do archiwów w
Moskwie, zasugerowano, jakbym jeździł do Rosji po instrukcje odnośnie
prowadzenia obrad i tematyki realizowanej na seminarium Polska-Ukraina.
Ten humorystyczny argument jest wyjątkowo poręczny, nie wymaga bowiem
żadnych dowodów.
Co ciekawe, całkiem niedawno, dniach 8 – 10 października 2015 roku,
czyli miesiąc temu we Wrocławiu odbyła się także inna konferencja
„Polska polityka wschodnia 2015”. Jest to stała, coroczna konferencja
podsumowująca polską politykę wschodnią i formułująca na przyszłość
rekomendacje dla polskich ośrodków decyzyjnych odnośnie polityki
zagranicznej. Patronat nad tą konferencją sprawuje Ministerstwo Spraw
Zagranicznych. W ramach tej konferencji był blok pod nazwą „Historia a
współczesność”. Pojawił się na nim znowu problem zbrodni dokonanych
przez OUN-UPA. Niestety, w podsumowaniu – po dyskusji – „eksperci”
stwierdzili, że teraz nie jest dobry czas żeby mówić o spornych
kwestiach historycznych, gdyż: „kiedy płonie dom, trzeba zająć się
ratowaniem dobytku”. Czyli co? Znowu nie mamy tymi problemami zajmować
się, bo na Ukrainie jest trudna sytuacja polityczna, kryzys gospodarczy,
a w Donbasie toczy się wojna?
Odnoszę wrażenie panie profesorze, że ten dom płonie od 1991 roku, odkąd powstał…
– Chodzi mi o to, że wyżej przedstawiony wniosek (i – jak rozumiem –
wytyczne dla władz polskich) sformułowali nie jacyś drugorzędni
publicyści, lub marni doktoranci historii, ale osoby mające wpływ na
wytyczanie kierunków polskiej polityki zagranicznej i polityki
historycznej. Pan i ja wiemy, że mamy różnych „ekspertów”, „fachowców”,
„specjalistów”, którzy są w stanie zabrać głos na każdy temat.
Szczególnie wielki urodzaj „ekspertów” jest w nauce historycznej,
powszechne jest bowiem przekonanie, że na historii wszyscy się znają.
Tak było, i nie widać żeby coś tu się zmieniło. Martwi mnie co innego.
We Wrocławiu obradowała konferencja zorganizowana pod patronatem naszego
MSZ. Można więc zakładać, że sformułowany tam końcowy wniosek by
historia nie demolowała relacji polsko-ukraińskich będzie drogowskazem
dla naszych politycznych decydentów. Gdyby to nastąpiło, to nie widzę
szans na rzetelny polsko-ukraiński dialog historyczny.
Panie profesorze, niektórzy młodzi ukraińscy historycy na
XIII seminarium, podjęli próbę rewizji części ustaleń, które były
wynikiem prac wcześniejszych seminariów. Chodziło im o podważenie tych
zapisów, które im nie pasowały, a to z kolei wpłynęło na polskich
organizatorów ze ŚZŻAK, dla których sens kontynuacji spotkań stanął pod
znakiem zapytania.
– I to było niepokojące, gdyż groziło cofnięciem się w osiągniętych
rezultatach. Wtedy jednak myślałem, że jest to tylko incydent. Dziś
wiem, że jest to świadome i systematycznie prowadzona kampania.
Uczestniczą w niej nie tylko młodzi ukraińscy historycy. Ich zresztą
mógłbym usprawiedliwić, gdyż mają – co naturalne – braki w znajomości
źródeł i poważnej literatury naukowej. Mają także ograniczony dostęp do
polskich archiwaliów i naszych publikacji. Ku swemu ogromnemu i
niemiłemu zaskoczeniu obserwuję, że w tym procederze zaczynają brać
udział osoby, które uważałem za poważnych historyków. Którzy wcześniej
bardzo kompetentnie, bez emocji podchodzili do skomplikowanych i
tragicznych kart historii polsko-ukraińskiej. Martwi mnie, iż zaczynają
oni ulegać naciskom tych, którzy za wszelką cenę chcę skorygować XX
wieczną historię centralnej Europy.
Szuka się różnych sposobów, aby stworzyć nowy obraz UPA, a następnie
go utrwalić. Np. ostatnio niektórzy historycy ukraińscy propagują tezę,
że to co się zdarzyło na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach II
wojny światowej, to była spontaniczna reakcja chłopów ukraińskich,
którzy wyrównywali rachunek krzywd z polskimi panami. Według nich
mieliśmy do czynienia z XX wieczną rabacją – powstaniem chłopskim,
skierowanym przeciwko polskim panom. Nie potrafią jednak rzeczowo
wyjaśnić, dlaczego zamordowano dziesiątki tysięcy zwykłych chłopów,
często sąsiadów. Dlaczego ginęły chłopskie rodziny wielodzietne,
niekiedy bardzo biedne. Porównywanie masowych mordów na Wołyniu i w
Małopolsce Wschodniej z rabacją galicyjską z 1846 r., podczas której
chłopi ruszyli na pańskie dwory, nie ma żadnych podstaw.
Wśród historyków ukraińskich zauważyć można także tendencję do
maszerowania ścieżką historyczną stworzoną przez doktora Wołodymyra
Wiatrowycza, który twierdzi, że masowe zbrodnie na Wołyniu i w
Małopolsce Wschodniej, były efektem II wojny polsko-ukraińskiej. Takie
bowiem tezy zawarł w swojej książce pt. „Druga wojna polsko-ukraińska
1942-1947, ukr. Друга польсько-українська війна. 1942–1947 (Druha
polśko-ukrajinśka wijna 1942-1947), która miała już trzy wydania.
Ostatnie, polskie wydanie, w 2013 r. Tezy dr. Wiatrowycza są teraz
„twórczo” rozwijane. Ostatnio usłyszałem, że II wojna polsko-ukraińska
rozpoczęła się w 1939 r. Na pytanie o uzasadnienie tej daty, nie
uzyskałem satysfakcjonującej odpowiedzi.
Uważam, że dla merytorycznego dyskursu polsko-ukraińskiego obecnie
największym zagrożeniem jest porzucanie przez ukraińskich historyków
profesjonalnego spojrzenia i rzetelnego warsztatu historycznego,
przejmowanie przez nich a priori wyidealizowanego wizerunku OUN i UPA.
Kiedyś potrafili rozróżnić, to „co by się chciało”, od tego „co było”.
Zastanawiam się, co się stało, że wielu z nich ma dziś „trudności” z
krytyką źródeł. Przecież dobrze wiedzą, iż nie można zaczarować
rzeczywistości, ani dokonać zbyt karkołomnych i ahistorycznych
interpretacji. Prędzej czy później kończy się to bowiem naukową
kompromitacją. Profesjonalny historyk wie na czym polega krytyka źródła.
Skoro pan profesor mówił o tych zmieniających się i
zaskakujących postawach ukraińskich historyków, to skorzystam i
przytoczę tu zbiór faktów, który może mieć znaczenie: przewodniczący
ukraińskiego parlamentu inicjuje uczczenie urodzin kata powstania
warszawskiego Petra Diaczenki, ukraiński parlament uczcił minutą ciszy
ludobójcę Szuchewycza, Petro Poroszenko cytuje publicznie Doncowa,
twórcę zbrodniczej ideologii OUN-UPA, premier Jaceniuk ciepło wyraża się
o tej organizacji. Nie wspominając o ustawie, która umożliwia karanie
zwykłych Ukraińców za mówienie prawdy a także obywateli polskich.
Przykładów można by mnożyć. I ta sytuacja, nie wiem czy pan profesor się
zgodzi wpływa na swobodę poglądów wyrażanych przez historyków. Przez
pewien okres przecież dialog postępował. Jednak teraz trudno mi w ten
postęp uwierzyć.
– Oczywiście zostaje wytworzona forma nacisku politycznego, zresztą
nie tylko politycznego. Nowa władza zapowiedziała bardzo daleko idącą
transformację szkolnictwa wyższego, instytucji kulturalnych, placówek
naukowych. Przy trudnościach gospodarczych, które Ukraina przeżywa,
gdyby zapowiedzi zaczęto realizować, to zapewne część tych placówek
zostanie przeznaczona do likwidacji, a ich personel zredukowany. W tej
sytuacji, kadra naukowa, dbając o swoją karierę i swoje miejsce pracy
będzie starała się nie narazić politycznie nowej władzy. Niektórzy
zapewne staną się neoficko gorliwi w gloryfikowaniu en block działań OUN
i UPA, inni będą udowadniać swoją zawodową przydatność przedstawiając
mniej lub bardziej wiarygodne argumenty, usprawiedliwiając zbrodnie
nacjonalistów, jeszcze inni będą milczeć, nie chcąc uczestniczyć w
„pseudonaukowych” akcjach. Historycy ukraińscy powinni jednak pamiętać,
że dziejów II wojny światowej nie można dowolnie rysować, nie da się
„kołdry historii” naciągać tylko w jedną nacjonalistyczną stronę.
Niewiarygodne są podejmowane na Ukrainie akcje medialne i
przedsięwzięcia o charakterze historycznym, które mają przekonać, iż
chociaż „po naszej stronie były zbrodnie, to Polacy również powinni się
rozliczyć z własnych zbrodni”. Próbuje się stworzyć w ten sposób
wrażenie, że masowe zabójstwa nie były czymś nadzwyczajnym w czasie II
wojny światowej. Że inni też tak czynili. Ponadto, krótko mówić od
kilkunastu lat na Ukrainie, ale też w Polsce, głównie wśród Ukraińców
mieszkających w naszym kraju, podejmowane są próby poszerzenia grona
winowajców zbrodni wołyńskiej: oprócz Polaków, są to niemieckie władze
okupacyjne i perfidne poczynania Moskwy, które dążyły do wywołania, a
potem eskalacji konfliktu polsko-ukraińskiego. Np. na początku marca
2013 r. w opiniotwórczej polskiej gazecie ukazał się artykuł pod tytułem
„Jak Moskwa rozpętała piekło na Wołyniu”, w którym autor starał się
zrewidować pogląd na genezę „antypolskiej akcji UPA na Wołyniu”. Według
niego na Wołyniu UPA przeprowadziła „antypolską akcję” (zamiennie
„antypolską czystkę”) z inspiracji Sowietów. Tendencje te widać także u
niektórych historyków z zachodnioeuropejskich ośrodków naukowych, którzy
genezę zbrodni popełnionych podczas II wojny światowej na polskich
kresach wschodnich widzą … w odległych wiekach.
Wspomniał pan o sztucznej symetrii.
– Tak. Historycy ukraińscy wciąż przywołują przykłady wsi
ukraińskich, które ucierpiały w wyniku polskich ataków. Podają liczby
zabitych ludzi i spalonych zabudowań. Chodzi o zbudowanie wrażenia, że
Polacy robili to samo, czyli dokonywali aktów ludobójstwa. Wielokrotnie
zwracałem uwagę, że takie stawianie sprawy nie ma sensu. Nie można
stwarzać równoważnika, pomiędzy zaplanowanymi zbrodniami na Polakach,
dokonywanymi w skali masowej, z pojedynczymi przypadkami akcji
odwetowych, podczas których ludność ukraińska ponosiła śmierć. To jest
inna skala zbrodni. Nie można stawiać znaków równości między masowymi
mordami Polaków, a akcjami odwetowymi różnych formacji zbrojnych
Polskiego Państwa Podziemnego oraz samoobroną rozpaczliwie i żywiołowo
organizowaną przez wołyńskich Polaków. Chociaż jest to „droga do nikąd”
tego typu argumentacja wciąż się pojawia.
Kiedy rozmawiali Państwo o tej sławetnej ustawie, która
wzbudziła ogromne protesty i kontrowersje, nie tylko w Polsce i na całym
świecie to druga strona tłumaczyła, że to nie będzie miało wpływu na
badania historyczne. Jawi się to jako kolejna manipulacja, tym razem w
tej kwestii. Największym problemem jest bowiem przekazywanie prawdy
historycznej do społeczeństwa, o to toczy się gra. Można sobie o tych
sprawach w gronie specjalistów podyskutować, ale kwestia przekładania
się tego do społecznej pamięci stanowi osobną sprawę. Tylko wtedy
zbrodnia ludobójstwa ma mniejsze szanse na powtórzenie się. Sama
dyskusja bez tego wydaje się jedynie ruchem, który ma umożliwić grę na
czas.
– Podejmując się przewodniczenia polskiemu zespołowi historyków
podczas prac Forum, dążyłem do tego, żeby jak najszybciej sprecyzować
zasady pracy i upewnić się, czy Forum ma warunki do normalnej
merytorycznej działalności naukowej. Obawy brały się z faktu uchwalenia
20 maja 2015 r. przez ukraińską Wierchowną Radę ustawy „O prawnym
statusie i uczeniu pamięci bojowników za niezależność Ukrainy w XX
wieku”. Mój niepokój był pogłębiony tym, że deklarowana przez prezydenta
Petro Poroszenkę zapowiedź wprowadzenia zmian do tej ustawy, wyrażona
podczas rozmowy telefonicznej z prezydentem RP, Bronisławem Komorowskim
nie została zrealizowana. Dlatego pytałem stronę ukraińską, jak mamy
rozumieć wspomnianą ustawę. Odpowiedź była taka, iż nie koliduje ona z
wolnością badań oraz, że praca Forum nie będzie pod tę ustawę podlegała.
Dla nas, polskich historyków, obywateli Rzeczypospolitej, zawarte w
niej zapisy nie są i nie będą żadną przeszkodą w prowadzeniu rzetelnych
badań. Chodzi mi o artykuł szósty tejże ustawy: „Odpowiedzialność za
naruszenie prawodawstwa o statusie bojowników walki o niezależność
Ukrainy w XX wieku”. Obawiamy się o co innego. Ten zapis może dotknąć
historyków ukraińskich. Bardzo możliwe, że zaobserwowane usztywnienie
ich stanowiska, a nawet wycofywanie się ze wcześniejszych ustaleń
dotyczących OUN-UPA, może być już efektem wspomnianej ustawy. Jest w
niej wyraźnie powiedziane:
„1. Obywatele Ukrainy, obcokrajowcy oraz bezpaństwowcy, którzy
publicznie okazują obraźliwy stosunek do osób, wymienionych w artykule 1
tejże Ustaw, przeszkadzają realizacji praw bojowników za niezależność
Ukrainy w XX wieku ponoszą odpowiedzialność zgodnie z obowiązującym
prawem Ukrainy. 2. Publiczne negowanie faktu legalności walki za
niezależność Ukrainy w XX wieku uznaje się za zniewagę pamięci
bojowników za niezależność Ukrainy w XX wieku, obrazę godności Narodu
ukraińskiego i jest bezprawne”.
Zasadne jest pytanie, czy nasi partnerzy – historycy ukraińscy, nie
będą mieli w głowie zakodowane: „Uważaj co mówisz i piszesz, bo możesz
zostać oskarżony o łamanie ustawy”. Gdyby tak było, to marne są szanse
na merytoryczny naukowy dialog. Doceniam wagę deklaracji prezesa
ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, dr. Wiatrowycza, że wspomniana
„Ustawa” nie wpłynie na tok prac Forum. Chciałbym, aby tak było.
Zatrzymując się na moment przy postaci pana Wiatrowycza z
opiniami nie tylko historyków, ale i polityków, a nawet osób
publicznych, które trudno by podejrzewać o związki ze środowiskami
kresowymi – oni niejednokrotnie jego twórczość określali mianem
ideologicznej, a nie historycznej.
– Nie podejmę się sformułowania oceny dorobku naukowego,
organizacyjnego i działalności politycznej dr. Wiatrowycza. Zwracam
uwagę, iż formalnym przewodniczącym ukraińskiego zespołu historyków w
Forum jest prof. Jurij Szapował, pracownik Instytutu Badań Politycznych i
Etniczno-Narodowych im. I. F. Kurasia Ukraińskiej Akademii Nauk. Pan dr
Wiatrowycz jest tylko członkiem ukraińskiego zespołu. Oczywiście z
racji pełnionego urzędu (prezes ukraińskiego Instytutu Pamięci
Narodowej) jego głos może być odbierany, jako znacznie „donioślejszy”
niż pozostałych ukraińskich członków Forum. Pan Wiatrowycz jest nie
tylko historykiem, ale choćby i z racji piastowanego urzędu również
politykiem. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że zaakceptowanie przez
stronę ukraińską dla prac Forum ram czasowych 1939-1947, to w znacznym
stopniu zasługa dr. Wiatrowycza. Podzielił on nasz pogląd, że nie ma
potrzeby, aby Forum zajmowało się całym XX wiekiem.
Wydaje mi się, iż część ukraińskiej elity politycznej i naukowej
doszła do wniosku, że skończył się czas totalnego przemilczania
niechlubnych kart historii OUN-UPA. Już wiedzą, iż nie powstrzyma się
procesu ujawnienia zbrodni wołyńskiej, zidentyfikowania jej inicjatorów i
wykonawców. Przypomina mi to koniec lat osiemdziesiątych, kiedy w
Moskwie zdano sobie sprawę, że nie można dłużej ukrywać zbrodni
katyńskiej. W marcu 1989 r. minister spraw zagranicznych ZSRR Eduard
Szewardnadze, kierownik Wydziału Międzynarodowego KC KPZR Walentin Falin
i przewodniczący Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego Władimir Kriuczkow
przygotowali notatkę, w której stwierdzili, że „Prawdopodobnie nie uda
się nam uniknąć wyjaśnienia kierownictwu PRL i społeczeństwu polskiemu
tragicznych spraw przeszłości. Czas w tym wypadku nie jest naszym
sojusznikiem. Być może celowe byłoby powiedzieć, jak było w
rzeczywistości i kto konkretnie jest winien temu, co się stało, i na tym
zamknąć sprawę”.
Aby osłabić wydźwięk przyznania się do zbrodni i ochronić moralne
oblicze ZSRR i Rosji, ówczesny prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow polecił
Akademii Nauk ZSRR, Prokuraturze, Ministerstwu Obrony Narodowej i KGB,
aby wspólnie z innymi instytucjami i organizacjami przeprowadziły prace
badawcze celem ujawnienia materiałów archiwalnych, „w których wyniku
poniosła straty Strona Sowiecka. Dane te wykorzystać – jeśli okaże się
to niezbędne – w rozmowach ze Stroną Polską o problematyce „białych
plam”. Bardzo szybko uznano, że do takich celów wyśmienicie nadaje się
kwestia żołnierzy Armii Czerwonej, którzy trafili do polskiej niewoli
podczas wojny 1919-1920. W ten sposób zapoczątkowano sprawę tzw. anty
Katynia, czyli przeciwstawienia zbrodni katyńskiej rzekomej zbrodni
ludobójstwa popełnionego przez Polaków na jeńcach sowieckich w latach
1919-1921. Przypuszczam, że tę samą metodę będzie próbowała zastosować
strona ukraińska w kwestii zbrodni wołyńskiej. Nie wiem, jakie kwestie
zostaną podjęte, który z nich będzie dominował. Ale niektóre już dziś
próbuje wprowadzić się do dyskursu naukowego i propagować w mediach. Np.
ukraińskie ofiary zbrodni partyzantki sowieckiej zaczęto doliczać do
bilansu Ukraińców zabitych w trakcie polskich akcji odwetowych.
Argumentuje się, że w oddziałach sowieckich byli Polacy, więc ma być
zasadne dopisywanie tych ofiar do polskiego rachunku.
Prowadzicie panowie rozmowy historyczne. I w tym samym czasie
społeczeństwo ukraińskie jest częstowane propagandą i tą najdelikatniej
mówiąc subiektywną wizją. A w pewnym momencie kiedy rozmowy będą się
przedłużać, a społeczeństwo ukraińskie zostanie zindoktrynowane, to –
proszę pozwolić, że posłużę się cytatem z „Misia” Barei – rozmówcy mogą
polskim historykom powiedzieć jakiś odpowiednik: „Nie mamy pańskiego
płaszcza i co pan nam zrobi?”.
– Zaraz po zakończeniu kijowskiego Forum, pojawił się zarzut dlaczego
w 2016 r. spotkamy się tylko dwa razy, i dlaczego o 11 lipca 1943 r.
(apogeum ataków na polskie wsie, osady i miasteczka) będziemy rozmawiać
dopiero w październiku 2016 r. Osoby, które takie pretensje stawiają nie
mają zbyt dobrego rozeznania w tzw. kuchni naukowej. Jeżeli chcemy
dobrze przygotować się do tematów, potrzebujemy czasu. Pospiech jest
wskazany tylko przy łapaniu pcheł – jak mawiał nasz były prezydent.
Niecały rok odroczenia dyskusji, to w nauce niewiele. Przypominam, że na
podjęcie tych tematów czekaliśmy ponad 20 lat. Jeśli za kilkanaście
miesięcy będziemy merytorycznie rozmawiać o 11 lipca 1943 roku, będzie
to już ogromnym postępem.
W opublikowanym niedawno wywiadzie profesor Jan Żaryn mówił, że
polska polityka historyczna też może i powinna się zmienić. Całkowicie
tę opinię podzielam. Szybkie procesy w świadomości społecznej zachodzą
bowiem na Ukrainie. Nie zawsze przez nas pożądane. Działającym tam
ośrodkom nastawionym na odtwarzanie historii ruchów niepodległościowych i
nacjonalistycznych, szczególnie OUN–UPA, w ciągu 25 lat udało się
wprowadzić ogromne zmiany w postrzeganiu przez Ukraińców Ukraińskiej
Powstańczej Armii. O ile w latach dziewięćdziesiątych heroizowanie UPA
było charakterystyczne dla zachodnich części Ukrainy, w chwili obecnej
przesunęło się daleko, daleko na wschód, włącznie z Kijowem.
Przez rok jednak może się zdarzyć dużo, ale nie w kwestiach
historycznych, lecz w sytuacji politycznej. To bardzo źle, że tak się
stało z tą heroizacją.
– Tak, ale jest w tym trochę naszej winy. Z przyczyn, o których
wcześniej mówiłem, stanowczo nie reagowaliśmy na budowanie legendy OUN –
UPA jako jedynych bojowników o niepodległą Ukrainę. Mówił o tym także w
wywiadzie profesor Żaryn. Nie było żadnej reakcji na propagowanie
jednostronnej historii OUN-UPA. Wprost przeciwnie, środowiska i
inicjatywy – chociażby seminarium „Polska-Ukraina: trudne pytania”,
dotyczące rozmawiania o skomplikowanych i tragicznych relacjach były
torpedowane. Argumentowano: nie czas na takie rozmowy, Ukraina jest
naszym strategicznym partnerem, nie ma potrzeby, aby podnosić te
problemy, gdyż będzie to w interesie trzeciej, czy czwartej strony.
Teraz zbieramy plon z tego chowania głowy w piasek, z przekonania że
jakoś to się załatwi, że społeczeństwo wpadnie w amnezję i nie będzie o
zbrodniach na kresach pamiętało. Często studentom mówię: nie ma takiej
możliwości. Jeśli zamordowanych Polaków, naszych rodaków, na Wołyniu i w
Małopolsce Wschodniej było pięciokrotnie więcej niż tych, którzy
zginęli z rąk sowieckich w 1940 r., to nie można udawać, że nic się nie
stało. Skala ofiar jest bowiem porażająca. Zdaję sobie sprawę, że w
Katyniu (Miednoje, Bykowni, Piatichatkach, itd.) zginął kwiat polskiej
inteligencji, wielu z nich było ludźmi ustosunkowanymi, posiadającymi
wielkie koligacje rodzinne i towarzyskie. Natomiast na Wołyniu i w
Małopolsce Wschodniej ginęli najczęściej bezimienni chłopi, marnie
wykształceni, nawet niepiśmienni, ginęły dzieci i kobiety. Być może
niektórym się wydawało, że pies z kulawą nogą się o nich nie upomni!
Mylą się! Zwykła, najzwyczajniejsza ludzka przyzwoitość i uczciwość
nakazuje nam to robić.
Dobrze, ale spójrzmy na to inaczej: prowadzimy rozmowy z
ukraińskimi historykami, a są takie opinie, m. in. pana Andrzeja
Żupańskiego, iż nie uporządkowaliśmy naszego własnego podwórka.
Tymczasem na Ukrainie zmienia się tę pamięć w stronę, w którą nie bardzo
byśmy chcieli. I my mamy ambicję, by coś ukraińskim elitom, prowadzącym
de facto odwrotną politykę uświadamiać, a tymczasem na naszym podwórku
nie mamy pewnych spraw załatwionych. Ta pamięć społeczna jest
zaniedbana. Dochodzi nawet do tego, że Ukraińcy, którzy przyjeżdżają tu
na studia zindoktrynowani nacjonalizmem, wchodzą w świadomość swoich
młodych polskich koleżanek i kolegów jak w masło.
– Popełniliśmy masę błędów dotyczących nauczania historii. Jaki jest
wymiar zajęć z historii? Jeśli nie zaczniemy od uporządkowania zajęć w
szkole, a później nie zrobimy porządku na uczelniach wyższych, to nie
zmieni się nic na lepsze. Nasi sąsiedzi zdają sobie wyśmienicie sprawę z
wagi nauczania historii w procesie kształtowania patriotycznych postaw
społeczeństwa. Np. w Rosji nawet na uczelniach technicznych studenci
mają obowiązkowe zajęcia z historii. U nas odwrotnie, historię się
ogranicza do karykaturalnych ram. Smutne owoce zaczyna przynosić system
boloński, którzy tworzy absurdy. Po trzech latach „jakichś” studiów
licencjackich, a następnie tylko dwóch latach na II stopniu kierunku
historia, można otrzymać dyplom z tytułem magistra historii. A jak się
zapobiegliwie zadba o uprawnienia, to można podjąć pracę nauczyciela
historii. Osoba po pięciu latach studiów historycznych (trzy lata
licencjat, dwa magisterium) ma ten sam dyplom.
Edukacja nie kończy się na szkole i uczelni. Rozmawiałem o
tym z profesorem Żarynem. Wiele osób się cieszy, ze powstanie film
„Wołyń”. Tyle, że teraz państwo ukraińskie w miejsce tego jednego filmu
będzie w stanie wyprodukować dziesiątki innych. Oni pierwsi zrobili film
fabularny dotyczący walk o Lwów w 1918 roku (!). Co więcej już lata
temu zrobiono wiele filmów fabularnych przy wsparciu państwa
ukraińskiego jak m.in. „Żelazna sotnia”, która pokazuje m.in. operację
„Wisła”, a polskie podziemie jest tam gorsze niż ludowe WP, obok
rycerskiej UPA oczywiście. Kolejnym z wielu przykładów filmów
fabularnych jest choćby „Niepokonani” o żywocie „św.” Romana
Szuchewycza. Wszystkie po to, by dezinformować ukraińskie społeczeństwo.
Ci ludzie, którzy chcą głoszenia chwały UPA jako bohaterów, mają już
teraz w tej mierze ogromną przewagę.
– To jest sprawa nie tylko filmów, także internet ma ogromny ładunek
informacyjny. Pisanie kolejnych opasłych naukowych tomów jest oczywiście
ważne, bo niesie postęp naukowy, ale nie jest skuteczne w poszerzaniu
wiedzy historycznej i docieraniu z nią do szerokiego odbiorcy. On nawet
do tych dzieł nie sięgnie. Znacznie bardziej jesteśmy w stanie wzbogacać
wiedzę i świadomość historyczną przez media elektroniczne i film.
Problem polega tylko na tym, jakie to są filmy, kto je wyprodukuje,
według jakiego scenariusza. Są filmy, których twórcy powinni być
oskarżeni o obrazę żołnierzy Wojska Polskiego. Nie ma najmniejszego
sensu produkować gniotów, które widz obśmieje. Musimy uważać, żeby nie
dawać argumentów, że kłamiemy, oszukujemy, manipulujemy historią na
ekranie. Inni jakoś sobie z tym radzą, więc przypuszczam, że i u nas
jest to możliwe.
Panie profesorze, historia jak wiemy się nie kończy historia
trwa. Zwykli ludzie żyją dniem dzisiejszym i niekiedy dopiero za
dziesiątki lat są w stanie dostrzec jakieś zmiany oraz fakt, że mogli w
historii partycypować. Otóż, przeciętny zjadacz chleba, myśląc o
historii przyjmuje, iż było minęło, a w odniesieniu do dnia dzisiejszego
– nie nadaje mu wielkiego znaczenia. Pewnie przemiany jego zdaniem już
nie nastąpią, pewne sprawy się nie powtórzą. To jest taka choroba
zwykłego człowieka, a te zmiany często przechodzą pod nosem
niepostrzeżenie, tak czy inaczej ludzie zauważają je późno. Czy my jako
społeczeństwo jesteśmy w stanie dostrzec niebezpieczeństwo wystąpienia
chociażby zbrodni wojennych. Weźmy pod uwagę, że proces dezinformacji
społeczeństwa ukraińskiego zachodzi coraz głębiej, zbrodniarze mają
pomniki. U nas przeniknięcie tych wiadomości do opinii publicznej było
blokowane. Na Ukrainie problem pęcznieje. Pochwała zbrodniarzy wraz z
ich głównymi metodami to dopuszczenie zbrodni, jako rozwiązania, które
jest możliwe. Ma tu znaczenie fakt, że i tak historię oceniają
zwycięzcy. To może wręcz stanowić taki spust do powtórzenia pewnych
strasznych czynów i zbrodni.
– Przez prawie 50 lat, od zakończenia drugiej wojny światowej Europa
żyła w przekonaniu, że dwie straszne wojny światowe, które rozgrywały
się głownie na europejskim teatrze działań wojennych, są wystarczającą
lekcją. Myślano, że jeśli takie kataklizmy mogą mieć miejsce, to jedynie
poza Europą. Nasz kontynent doświadczył bowiem w wystarczającym stopniu
tych wszystkich okrucieństw. I co się stało? Najpierw straszne,
ludobójcze wojny na Bałkanach, później krwawe wydarzenia na Ukrainie, a
ostatnio obserwujemy współczesną „wędrówkę ludów”. Kilka dni temu
niemiecka kanclerz Angela Merkel wyraziła zaniepokojenie sytuacją na
Bałkanach. Jej zdaniem kryzys uchodźców może doprowadzić do kolejnej
wojny. Obawy pani kanclerz są uzasadnione. Jednak w jej ustach brzmią
kuriozalnie, bo to Niemcy swoją polityką „willkommen” doprowadziły do
nowych napięć na Bałkanach. Chorwacja kłóci się z Serbią, Słowenia z
Chorwacją, krytyczna sytuacja jest w Macedonii i Czarnogórze. Spory o
imigrantów między sąsiadami odnawiają stare, jeszcze niezabliźnione po
wojnie rany. Nawet stabilna demokratyczna Szwecja zaczyna zamykać swoje
granice.
Coraz częściej publicznie wieszczy się, że grozi ludzkości III wojna
światowa. Mimo to wielu naszych rodaków żyje w przekonaniu, że to nas
nie dotyczy, to jest daleko. To jest samo uspokajanie się. Nikt nie wie,
jak rozwinie się sytuacja na Ukrainie, nikt dziś nie może przewidzieć,
do jakich wstrząsów społecznych i politycznych doprowadzi trwająca – i
narastająca – wędrówka ludów. Niektórzy już dziś „czarno” widzą
przyszłość. W kwietniu tego roku Janusz Korwin-Mikke w III Programie
Polskiego Radia twierdził, że przez nasze zaangażowanie po stronie
Kijowa grozi nam wojna na Wschodzie. Daj Boże żeby takie wyjątkowo
czarne scenariusze nie zaczęły się realizować. Nie jesteśmy bowiem dziś
na nie przygotowani ani psychicznie, ani organizacyjnie, ani militarnie.
Słyszymy wokół, że historia powinna być wszystkim znana, gdyż historia
to nauczycielka życia. Ale w praktyce z tej znajomości historii niedużo
wynika. Niewiele wniosków wyciągają z niej decydenci. Oni chyba żyją w
świecie, który oparty jest na „chciejstwie”, a nie na twardych realiach.
Oby się nie obudzili – a my razem z nimi – w brutalnej rzeczywistości,
by to co dziś pozornie daleko: wojna, setki tysięcy uchodźców, akty
terroru, czystki etniczne i rasowe, a nawet akty ludobójstwa, do nas nie
zapukały.
Mamy trzy czynniki, których się nikt obok siebie nie
spodziewał. Pierwszy to wzrost islamizmu, ekstremizmu, w zasadzie
ludobójstwa poza Europą wprawdzie, ale bardzo blisko – przez ISIS. To
taka hekatomba odrobinę w stylu UPA, zbrodnie są uwieczniane przez
samych sprawców włącznie z mordowaniem kobiet i dzieci. Teraz wszyscy są
wyposażeni w telefony, czy kamery i mogą to kręcić. Idą przez Europę
imigranci, idą islamiści. Drugi czynnik zupełnie przeciwny z drugiej
strony skali promuje taką lewicowość i dominację wszelkiego rodzaju
pokrewnych ruchów z homoseksualizmem na czele. I jest w końcu trzeci
czynnik równie przeciwny pozostałym dwóm: to odrastający neonazizm w
Europie. Częściowo będący naturalnym efektem kombinacji wypaczeń,
obojętności i bezradności wobec dwóch wymienionych czynników, częściowo
sztucznie żywiony, jak u naszego sąsiada na Ukrainie. A Ukraina jest
najlepszym przykładem, bo tu on praktycznie opanowuje ten kraj, a
neobanderyzm jest odmianą nazizmu, nie wspominając o innych pokrewnych
mu odchyleniach. Nie wspominam o próbie sił między Rosją a USA. Czy nie
sądzi pan profesor, że już te trzy czynniki to jest mieszanka wybuchowa z
dużym prawdopodobieństwem eksplozji?
– To jest bardzo poważna mieszanka wybuchowa. Decydenci powinni
zawsze patrzeć o dwa, trzy, pięć kroków do przodu. A najlepiej, jeśli
chcą zasługiwać na miano mężów stanu, powinni przewidzieć co grozi nam
nie tylko „dzisiaj”, ale co może nastąpić, za rok, za dwa, czy za trzy.
Skutki podejmowanych przez nich decyzji właśnie wtedy będą się
uwidaczniać. Świat jest globalny, to system naczyń połączonych.
Naiwnością jest wmawianie sobie i innym, że istnieje coś takiego, jak
europejska altruistyczna solidarność. Przekonywano nas o europejskiej
wspólnocie, sojuszu, europejskiej solidarności. Medialnie były to
przekazy bardzo budujące. Dziś brutalna rzeczywistość dokonuje ich
weryfikacji. I co się okazało? Każdy po kolei egoistycznie zaczyna dbać o
swoje narodowe interesy. Jedni zmuszają innych do uległości, a inni
zamykają granicę. Kilkanaście dni temu wicekanclerz Niemiec ustalał w
Moskwie warunki budowy gazociągu Nord Stream II z Rosji do Niemiec
omijające kraj UE – Polskę i Ukrainę, o której wsparciu tak bardzo w UE
się dyskutuje. Po jej zbudowaniu, to właśnie Niemcy będą głównym hubem
gazowym rosyjskiego gazu w Europie. Jak w takiej sytuacji poważnie brać
głosy części naszych mediów, w których opowiada się o solidaryzmie, o
wspólnych europejskich interesach. Głoszono nam piękną ideę, piękny sen z
gorszymi, w stosunku do zapewnień. możliwościami realizacji.
A kto się bardziej w tę ideę utopi, ten się wolniej obudzi prawda?
– Polityka to „gra na wielu fortepianach”. Jeśli gramy tylko na
jednym, to za chwilę może się okazać, iż tylko my przy tym fortepianie
siedzimy. Polityka jednowariantowa, to polityka krótkowzroczna, nie
dająca możliwości elastycznego dostosowania się do zmieniających się
okoliczności. To nie jest żadne odkrycie. Żeby być zrozumiałym posłużę
się przykładem. W sierpniu 1942 r. do Winnicy koło Kijowa, do kwatery
Reichsführera SS Heinricha Himmlera, poleciał Walter Schellenberg, szef
wywiadu zagranicznego Głównego Urzędu Bezpieczeństwa III Rzeszy. W tym
czasie III Rzesza stała u szczytu swoich powodzeń militarnych: wojska
niemieckie były pod Stalingradem i na przedpolach Kaukazu, Afrika-Korps
stał w wrót Egiptu a U-Booty siały postrach na Atlantyku. W trakcie
rozmowy Schellenberg zwrócił się do Himmlera: „Czy mogę panu zadać
pytanie? W której szufladzie swojego biurka posiada pan rozwiązanie
alternatywne, jak zakończyć tę wojnę? […] chciałem panu zwrócić uwagę,
że nawet człowiek tak wielki, jak Bismarck, u szczytu swojej potęgi,
dysponował zawsze rozwiązaniem alternatywnym; takie rozwiązanie jest
zawsze możliwe, dopóki można zachować swobodę działania. Dzisiaj możemy
się targować, nasza siła czyni z nas wartościowych partnerów dla naszych
wrogów”.
Jaki z tego płynie wniosek. Otóż taki, że wydarzenia za naszą
wschodnią granicą powinny być bacznie obserwowane, a nasze reakcja
odpowiednia do sytuacji. Oczywistą, oczywistością jest, że w
podejmowanych działaniach za punkt wyjścia należy przyjąć nasz interes
narodowy, a nie naszego partnera. Dlatego też w pierwszym rzędzie należy
sprecyzować, jaki jest nasz narodowy interes wobec Ukrainy? Jaki jest
dotychczasowy bilans korzyści z odgrywania roli ukraińskiego adwokata?
Jakie są oczekiwania Ukrainy w tej kwestii? Może się bowiem okazać, iż
Ukraina traktuje Polską koniunkturalnie: werbalnie deklaruje
strategiczne partnerstwo z Polską, ogłasza gotowość do historycznego
pojednania, a w praktyce niewiele to dla niej znaczy. Wystarczy
przypomnieć ukraińskie embargo na polską wieprzowinę, lub – pozostając
przy kwestiach historycznych – wspomnieć ukraińskie „wygibasy” związane
ze zbrodnią wołyńską. Sporo do przemyśleń dała ostatnio zadziwiająca
zbieżność wystąpienia Prezydenta Bronisława Komorowskiego w ukraińskim
parlamencie, po którym natychmiast – wprost ostentacyjnie – ta sama
Wierchowna Rada przyjęła ustawę gloryfikującą UPA.
Bilansując dotychczasowe efekty polityki, w której pełnimy rolę
gorliwego adwokata Ukrainy łatwo zauważyć, że bilans naszych strat jest
większy niż korzyści. Nie zadbaliśmy bowiem o odpowiednie zabezpieczenie
polskich interesów narodowych, natomiast bezwarunkowe firmowanie
niestabilnej Ukrainy obniżyło naszą pozycję międzynarodową. Mnie
osobiście martwi, iż pojawiła się wrogość wobec Polski także na
wschodniej Ukrainie. Teraz Polska uchodzi tam za państwo, które wspiera
„kijowską juntę banderowców”, a Polacy, za naród hipokrytów: z jednej
strony stanowczo dopominający się o pełne wyjaśnienie zbrodni
katyńskiej, a z drugiej – chorujący na amnezję przy kwestii zbrodni
wołyńskiej.
W bardzo bliskiej już perspektywie na Ukrainie, kraju targanym
wewnętrznymi wstrząsami i podzielonym wojną w Donbasie, mamy ogromną
„szansę” stać się podwójnym wrogiem. Dla części Ukraińców już jesteśmy
sojusznikami banderowców – morderców Polaków, natomiast dla ukraińskich
nacjonalistów wszelkich maści pozostaliśmy odwiecznym wrogiem, który po I
wojnie światowej przyczynił się do klęski ukraińskich aspiracji
niepodległościowych, a dziś wciąż „administruje na etnicznej ukraińskiej
ziemi – na Zakierzoniu”. Ukraińcy bowiem w postrzeganiu świata i
historii zostali spolaryzowani jak nigdy dotąd, a kodem identyfikacyjnym
nie jest niestety poparcie lub sprzeciw wobec demokracji, tylko starcie
dwóch nacjonalizmów – galicyjskiego i noworosyjskiego.
Polska polityka wobec Ukrainy wymaga znacznej korekty. Dziś widać
wyraźnie, iż reprezentacja interesów Kijowa, momentami namolna, mocno
ogranicza nam inne możliwości. Uporczywe forsowanie Ukrainy nie
przysparza nam bowiem sympatii w UE i NATO. W przeciwieństwie do Polski,
państwa „starej” Europy umieją dokonać narodowych bilansów zysków i
strat i egoistycznie zadbać o swoje interesy w czasie ukraińskiego
kryzysu. Nie mają najmniejszych skrupułów przy rozgrywaniu karty
ukraińskiej. Oby polskie społeczeństwo nie doznało szoku na wieść, że za
naszymi plecami możni tego świata zrobili „ukraiński deal”.
Pan profesor użył bardzo obrazowego wyrażenia „oby akty
ludobójstwa, do nas nie zapukały”. Chciałem by pan profesor wyraźnie
podkreślił, że nie dotyczy to tylko islamskich imigrantów, których
możemy oglądać na ekranie telewizora lub komputera, przysłowiowo jedząc
popcorn niczym w kinie, lecz także np. ukraińskich nacjonalistów.
– Chodzi mi o sytuację, w której Ukraina ze względów gospodarczych,
finansowych i wielu innych, czy też pod naciskiem „możnych”
współczesnego świata, dogaduje się z Rosją. Na mniej lub bardziej
satysfakcjonujących ją warunkach,, ale dogaduje się. Dla wielkiej części
Ukraińców, szczególnie tych, którzy ponieśli największe koszta
konfliktu z Rosją oraz dla środowisk nacjonalistycznych, będzie to
trudne do zaakceptowania. Aby rozładować te nastroje i ponownie
scementować społeczeństwo ukraińskie, trzeba będzie wskazać mu nowego
wroga. W Kijowie ktoś może uznać, iż na takiego świetnie nadają się
Polacy. Ukraińscy nacjonaliści przypomną sobie wtedy, że wróg numer
jeden był zdefiniowany już w pierwszej połowie XX wieku i że tym wrogiem
już wtedy byli Polacy? Zacznie się eksponowanie ukraińskich krzywd,
znajdą się tacy, którzy znowu będą twierdzić, że Zakierzonie to
ukraińska ziemia, którą Stalin podarował Polsce. Taki wariant rozwoju
sytuacji trzeba też brać pod uwagę.
Osobiście zetknąłem się z tym, już kilkanaście lat wcześniej. Na
początku 2003 roku, w związku z 60. rocznicą ludobójstwa dokonanego
przez OUN-UPA na Polakach na Wołyniu, Prezydenci Aleksander Kwaśniewski i
Leonid Kuczma podjęli próbę politycznego i historycznego rozwiązania
kwestii zbrodni wołyńskiej. Na zaproszenie przewodniczącego Wierchownej
Rady Wołodymyra Lytwyna do Kijowa pojechała delegacja polskich
historyków, która miała wspólnie z historykami ukraińskimi zaproponować
tekst deklaracji. Przewodniczył naszej delegacji profesor Andrzej
Ajnenkiel, a jej członkami byli profesorowie Włodzimierz Bonusiak,
Michał Klimecki i ja. W początkowej fazie rozmowy były merytoryczne,
całkiem dobrze rokujące. Już wtedy była szansa na załatwienie (a było to
12 lat temu) tych newralgicznych problemów. Niestety, ta szansa została
zaprzepaszczona, ponieważ do ukraińskiej delegacji dołączono polityków,
członków Wierchownej Rady. Zamiast rozmawiać merytorycznie o
tragicznych problemach wspólnej historii, stwierdzili oni wprost: „Wy
Polacy najpierw rozliczcie się z nami z Zakierzonia, obszaru, który
tymczasowo jest pod waszą administracją”. I to mówili parlamentarzyści
ukraińscy. Jak w takiej sytuacji można było dalej rozmawiać. Trzeba było
wracać.
Takie mapy w kontekście MSZ Ukrainy już się pojawiły. Co
najważniejsze u nas zwinięto plakaty biegu niepodległości z mapami,
które nie były rewizjonistyczne, granice II i III RP nałożone, ale z
zaznaczonymi granicami. Zostały one zdjęte w stolicy Polski na żądanie
mera Lwowa, by nie urażać Ukraińców, który toleruje bilboardy z UPA,
plakaty z SS i honorowe uczestnictwo ludzi w mundurach z trupimi
czaszkami na ich pogrzebach weteranów tych formacji i wiele, bardzo
wiele innych. To jest masowe od wielu lat.
– Te same środowiska nacjonalistyczne próbują zatrzeć ślady polskości
na kresach.. Świetnie znamy żenujące „targi” o Cmentarz Orląt
Lwowskich. Kilka lat temu polski IPN chciał zaprezentować we Lwowie
wystawę prezentującą tragiczną historię jego mieszkańców podczas, tzw.
pierwszej sowieckiej okupacji, tj. w latach 1939-1941. Wydawało się, że
wystawa ta spełni polskie i ukraińskie oczekiwania. Skutki obecności
sowieckiej w mieście w jednakowym stopniu dotykały bowiem Polaków,
Ukraińców, Żydów, Ormian i innych nacji. Okazało się, że zastrzeżenia
strony ukraińskiej wzbudziła pierwsza plansza, na której prezentowano
sytuację demograficzną w mieście. Wynikało z niej, że we Lwowie w 1939
r. dominowali Polacy i Żydzi, odsetek Ukraińców był niewielki. Tak był
faktycznie. Mimo to zażądano, by tę planszę, jako kontrowersyjną,
usunięto. Nie wiem jak skończyła się sprawa wspomnianej planszy. Wystawa
bowiem – „Lviv 1939-1941” – była prezentowana w 2010 r. Być może
zrozumiano, iż fakty można interpretować, lepiej lub gorzej, ale nie da
się ich zmienić, ani ukryć.
Dziękuję za rozmowę.
http://www.prawy.pl
Źródło:
https://marucha.wordpress.com/2015/11/14/polska-delegacja-uslyszala-zadania-terytorialne/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
komentarze