Strony

piątek, 13 listopada 2015

Bądźmy dumni z Polski, ale nie okłamujmy historii...

Z bloga Roberta Brzozy...
Kochamy się w okłamywaniu historii. Stawiamy na piedestale Józefa Piłsudskiego, Ryszarda Kuklińskiego.
Już dzisiaj nikt nie pamięta, zawartego paktu Piłsudskiego z mordercą Leninem. Gdyby nie ta zdrada, nie byłoby bolszewizmu, Trockiego i Lenina. Dlaczego więc wywyższamy Józefa Piłsudskiego? Komu zależy na kolejnym kłamstwie historii Polski? 11-11-1918 rok to piękne święto. Dzień pieczętujący ostateczną klęskę Niemiec. I z tego bądźby dumni. Z dzielnych Polaków walczących o Polskę.
Jednak Piłsudski nie może być bohaterem narodowym. Nie możemy żyć wiecznie w kłamstwach.
To on jest odpowiedzialny za pakt z Leninem, to on jest odpowiedzialny za przewrót majowy w 1926 roku i odrzucenie od władzy rządu Witosa. Rządu, który niósł wolność, siłę i mądrą ekonomie. Błędem historyków jest wywyższanie Piłsudskiego z braku wiedzy o ekonomii, gospodarce i geopolityce...

Gdyby dzisiaj pojawił się mędrzec i  siłowo pokonał rząd PiS, to byłbyś dumny z takiego obrotu sprawy?
Zapraszam na wywiad z Piotrem Zychowiczem. 
=======================
Podczas wojny polsko-bolszewickiej Polacy dwukrotnie mieli szansę, by zdobyć Moskwę i obalić reżim bolszewików. Aby tak się stało, musieliby jednak podjąć jeden krok – zawrzeć przymierze z „białymi” rosyjskimi generałami. Najpierw z Antonem Denikinem, potem z Piotrem Wranglem. O wydarzeniach, jakie miały miejsce w latach 1919-1920, pisze w swojej najnowszej książce „Pakt Piłsudski-Lenin. Czyli jak Polacy uratowali bolszewizm i zmarnowali szansę na budowę imperium” Piotr Zychowicz.
Józef Piłsudski jednak odrzucił możliwość zawarcia sojuszu z „białymi”. Dlaczego? Co więcej, podjął tajne rozmowy z Włodzimierzem Leninem. Uważał bowiem, że Rosja „czerwona” będzie dla Polski mniej groźna niż „biała”. Czy to był jego największy błąd w historii? A może nie mógł wybrać inaczej?
Z Piotrem Zychowiczem – historykiem, publicystą, redaktorem naczelnym miesięcznika „Historia Do Rzeczy”, ale także autorem książek „Obłęd ‘44” oraz „Pakt Ribbentrop-Beck” rozmawia Rafał Zychal.
Rafał Zychal: „Rzeczpospolita wróciła na swoje miejsce, które na 150 lat odebrała jej Rosja. Było to miejsce hegemona Europy Wschodniej (…). Warszawa szybko zdetronizowała Paryż i stała się kulturalną stolicą Europy” – to fragment z samego początku książki. Piękna wizja, ale czy nie jest zbyt idylliczna? Czy rzeczywiście Polska mogła stać się aż taką potęgą, by przebić Francję? A może to celowe przejaskrawienie, by pokazać, jak wiele straciliśmy?
Piotr Zychowicz: Całkowite zwycięstwo nad bolszewikami w 1920 roku rzeczywiście otworzyłoby przed Polską zawrotne perspektywy. Kiedy mówię o całkowitym zwycięstwie, mam na myśli obalenie reżimu Lenina i wyrwanie bolszewikom całej Europy Wschodniej. Czyli stworzenie potężnej federacji lub unii, obejmującej Estonię, Łotwę, Litwę, Białoruś, Ukrainę i oczywiście Polskę, która byłaby liderem tego bloku. Stworzenie takiego imperium cofnęłoby zegar historii o kilkaset lat, do czasów, kiedy to my rozdawaliśmy karty w tej części kontynentu, a Rosja była od nas znacznie słabsza. W 1920 roku mogliśmy stać się potęgą.
I tą potęgą mogliśmy się stać już w 1919 roku. Wtedy Polska oraz sam Józef Piłsudski, jak pan pisze, byli „o krok od wielkości”. Nasze wojska nacierały na Wschód. I nagle zapadła decyzja o wstrzymaniu walk. Dlaczego? Co sprawiło, że nie zdecydowano się na zadanie ostatecznego ciosu Rosjanom?
Na przełomie lata i jesieni 1919 roku rzeczywiście wytworzyła się sytuacja niebywała. Bolszewicy byli otoczeni ze wszystkich stron i czerwony reżim się załamywał. Na rogatki Piotrogrodu podchodziła biała armia generała Judenicza, na północy walczyła biała armia generała Millera, na wschodzie z czerwonymi bił się admirał Kołczak, a z południa na Moskwę nacierała armia gen. Denikina. Do tego należy dodać niezliczoną ilość buntów chłopskich i lokalnych rebelii. Na Zachodzie rozciągał się zaś długi front polski, na którym do przodu szła potężna armia Piłsudskiego. Lenin był w ciężkiej depresji, był przekonany, że to koniec. Armia Czerwona robiła bokami i nie była już w stanie utrzymać tylu frontów.
Nieoczekiwanie doszło jednak do zdumiewającego zwrotu akcji. Polska armia, na wyraźny rozkaz Piłsudskiego, zatrzymała się i stanęła z bronią u nogi. Front zachodni został zamrożony. Bolszewicy natychmiast ściągnęli z niego wszystkie swoje siły i rzucili przeciwko Denikinowi. Pobili białych, rzutem na taśmę uratowali Moskwę i swój reżim. Bolszewizm został ocalony i niestety stało się tak na skutek decyzji polskiego Naczelnika Państwa.
Aby pokonać bolszewików, nie trzeba było nawet zajmować Moskwy. Wystarczyło ruszyć na jedną, niewielką miejscowość – Mozyrz. Dlaczego to właśnie jej zajęcie mogło przesądzić o losie „czerwonej” Rosji?
Jak wspomniałem, latem i jesienią 1919 roku sytuacja bolszewików była tak rozpaczliwa, że Polska armia mogła przekroczyć bramę smoleńską i ruszyć na Moskwę. Bolszewicy nie byli w stanie powstrzymać takiej ofensywy. Mówił o tym wyraźnie sam Józef Piłsudski. Aby obalić sowiecki reżim rzeczywiście nie trzeba było jednak zapuszczać się aż tak głęboko. Wystarczyło zająć miejscowość Mozyrz, która znajdowała się tuż przed polskimi liniami. W kluczowym momencie kampanii wojska Denikina podeszły od wschodu na jej wschodnie rogatki. Gdyby Polacy ruszyli i połączyli się z białymi, zamknęliby w kotle i wyeliminowali z gry całą sowiecką 12. Armię. W ten sposób pokaźne siły Denikina zostałyby uwolnione i mogły iść z resztą armii na Moskwę. Wtedy bolszewicka stolica padłaby niechybnie. Pisał o tym Denikin, pisali polscy generałowie. Mimo że zdobycie Mozyrza byłoby dla naszej armii bardzo łatwe, nie zrobiliśmy nawet tego.
Sytuacja na froncie wydawała się być oczywista. A mimo to doszło do rozmów i zawarcia nieformalnego paktu polsko-sowieckiego. Dlaczego w ogóle do tego doszło, i to w takim momencie?
To jest sprawa szokująca. Polska od początku 1919 roku znajdowała się w stanie wojny z bolszewikami, którzy nas napadli, próbowali podbić i zsowietyzować. W lipcu 1919 roku linię frontu przekroczył jednak tajny emisariusz Lenina. Był to słynny polski komunista – Julian Marchlewski. Podjęto sekretne negocjacje, które odbyły się w pociągu stojącym na bocznicy stacji w Mikaszewiczach. Marchlewski przekazał wysłannikom Piłsudskiego prośbę Lenina. Chodziło o wstrzymanie dalszej polskiej ofensywy i umożliwienie „czerwonym” rozprawienie się z „białymi”. Piłsudski – o czym w Polsce zupełnie się nie mówi – wyraził zgodę.
Może wpływ na tę decyzję Józefa Piłsudskiego, o wyborze „mniejszego zła”, miała sama postawa „białych”? A może to była po prostu czysta kalkulacja?
Powody były dwa. Po pierwsze Piłsudski całe swoje dorosłe życie walczył z caratem w ramach ruchu rewolucyjnego. Myśl, że mógłby się sprzymierzyć z byłymi carskimi generałami, którzy dowodzili armiami „białych” była dla niego psychologicznie niedopuszczalna. Piłsudski Rosji nienawidził i nie chciał, aby zmartwychwstała. Bolszewicy byli mu bliżsi, byli byłymi towarzyszami w walce z caratem. Drugim powodem była kalkulacja. Piłsudski uważał, że „czerwona” Rosja w przyszłości będzie dla Polski mniej groźna niż Rosja „biała”. Wolał, żeby w Rosji rządzili bolszewicy, bo uważał, że pogrążą oni byłe imperium w chaosie i przez długie dziesięciolecia nie zaatakują Polski. Była to katastrofalna w skutkach pomyłka. Bolszewicy byli bowiem o tysiąckroć groźniejsi niż Rosja. Z Rosją na przestrzeni ostatnich kilkuset lat prowadziliśmy ze dwadzieścia wojen. Raz my paliliśmy Moskwę, raz oni zdobywali Warszawę. O ile jednak Rosjanie byli zagrożeniem dla niepodległości Polski, to bolszewicy byli zagrożeniem dla duszy narodu polskiego. Dysponowali całym aparatem totalnego, ludobójczego terroru, którym dysponuje państwo totalitarne. Mieli łagry, masowe egzekucje i deportacje. Carat w zestawieniu ze Związkiem Sowieckim jawi się jako ultraliberalny, sympatyczny reżim.
To był największy błąd marszałka?
Największym błędem Piłsudskiego było właśnie to, że nie zrozumiał natury bolszewizmu. Nie dostrzegł, że ma do czynienia z wrogiem całej ludzkości i że w tej sytuacji należy odrzucić wszystkie stare konflikty i zjednoczyć się  przeciwko Sowietom. Proszę sobie wyobrazić, że w domu pańskiego sąsiada wybucha pożar. Nawet jeżeli pan tego sąsiada nie znosi, nawet jeżeli miał pan z nim sto procesów o miedzę, to instynkt samozachowawczy nakazuje panu, aby chwycić wiadro i pędzić mu na pomoc. Jeżeli bowiem nie ugasi się pożaru w domu sąsiada, płomienie prędzej czy później przeskoczą na pańską własną strzechę. Tak właśnie stało się w przypadku bolszewizmu. Nie pomagając Rosji i pozwalając na zwycięstwo „czerwonych”, działaliśmy wbrew naszemu instynktowi samozachowawczemu. Piłsudski w 1919 roku nie chciał iść na „czerwoną” Moskwę, w roku 1920 – po uporaniu się z „białymi” – „czerwona” Moskwa przyszła do Warszawy.
Czy nie idealizuje Pan zanadto obrazu „białych” w Rosji? Czy pogodziliby się, mimo porażki, z tak dużymi stratami terytorialnymi? A może walczyliby o posiadane wcześniej tereny z Polską równie zaciekle jak bolszewicy?
Jest odwrotnie – „biali” zawsze byli w naszej historiografii demonizowani. Generał Denikin, w przeciwieństwie do bolszewików, uznawał niepodległość Polski. Tyle że wolał, aby Rzeczpospolita nie sięgała zbyt daleko na wschód. Problem w tym, że nie miał żadnego sposobu, aby wymusić na Polsce niekorzystną dla niej linię graniczną. Granice kreślą bowiem silniejsi, a wówczas silniejsi byliśmy my. Gdyby Polacy poszli na wschód, pobili bolszewików i otworzyli białym drogę do przejęcia władzy, jeszcze przez wiele dziesięcioleci „biali” nie byliby dla nas groźni. Sprzątanie po bolszewikach zajęłoby im mnóstwo czasu. „Czerwoni” wyrżnęli rosyjską szlachtę, burżuazję i oficerów – a więc naturalne podpory „białego” reżimu. Rozbudzili wśród chłopów głód ziemi, zdemolowali całe państwo. Przywrócenie starego porządku to było zadanie na lata.
A jak potoczyłyby się relacje polsko-rosyjskie w latach czterdziestych, pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych? To już wróżenie z fusów. Proszę jednak pamiętać, że Rosja nie miałaby wówczas do czynienia z małą, słabą Polską, tylko z potężną federacją lub unią, obejmującą olbrzymią, żyzną Ukrainę. Wojna z taką federacją to byłaby rzecz wysoce ryzykowna. Nawet jednak, gdyby spełnił się najczarniejszy możliwy scenariusz, czyli gdyby do takiej wojny doszło i byśmy ją przegrali, co uważam za mało prawdopodobne, i tak nasza sytuacja byłaby o niebo lepsza niż w rzeczywistości. Nic gorszego niż rozbiór Polski między Hitlera i Stalina nie mogło nas spotkać.
Jaką rolę w tych kluczowych momentach odegrały kraje zachodnie, zwłaszcza Ententy. Czy ich postawa wpłynęła jakoś na polskie władze i ich decyzje?
Piłsudski uznał, że bolszewicy będą mniejszym złem niż „biali” również dlatego, iż „londyńska giełda nie znajdzie wspólnego języka z komisarzami Trockiego”. Czyli, że Wielka Brytania, Francja i Stany Zjednoczone, jako kraje kapitalistyczne, nigdy nie zawrą antypolskiego sojuszu z bolszewikami. Natomiast mogłyby zawrzeć takie porozumienie z „białą” Rosją. Również i ta kalkulacja Piłsudskiego okazała się dramatycznie chybiona. Jak wynika z ostatniej książki prof. Andrzeja Nowaka, brytyjski premier Lloyd George już w 1920 roku gotowy był nas przehandlować Sowietom. Ostatecznie zrobił to zaś Churchill w Jałcie. W 1945 roku londyńska giełda bez problemu znalazła wspólny język z czerwonymi komisarzami.
Mimo niewykorzystanej szansy, Polska dostała drugą. W 1920 roku, po sukcesie w bitwie warszawskiej i niemeńskiej, znów mieliśmy szansę na ostateczne pokonanie bolszewickiej Rosji. Dlaczego i tym razem Piłsudski nie zdecydował się na dobicie wroga? Przecież jeszcze kilka tygodni wcześniej Polska była o krok od klęski.
Mówi się, że historia nigdy nie daje drugiej szansy. Tym razem było inaczej. W wyniku bitwy niemeńskiej, która miała miejsce pod koniec września 1920 roku, armia Tuchaczewskiego została starta w proch. Polskie wojsko w dalszym marszu na wschód nie napotykało już oporu. 15 października wyzwoliliśmy Mińsk, droga na Moskwę znowu stała przed nami otworem. Na południu, po rajdzie kawaleryjskim na Korosteń, Polacy znowu stanęli przed szansą na zdobycie Kijowa. Mimo że wyzwolenie całej Polski i odzyskanie granicy z 1772 roku było w zasięgu ręki, nieoczekiwanie zawarto w Rydze polsko-sowieckie zawieszenie broni. Zawarto je zupełnie niepotrzebnie, bo bolszewicy leżeli na deskach i można ich było dobić. Bolszewizm został w ten sposób uratowany po raz drugi. Moim zdaniem stało się tak dlatego, że Piłsudski pozostał wierny swojemu dogmatowi – że „czerwona” Rosja będzie dla Polski mniej groźna niż „biała”. Dalszy marsz na wschód oznaczałby otwarcie drogi do zwycięstwa w wojnie domowej rosyjskich patriotów. W międzyczasie bowiem na południu Rosji odrodziła się „biała” armia, dowodzona tym razem przez gen. Piotra Wrangla. Wrangel wyciągał rękę do Polski, proponował sojusz przeciwko „czerwonym”. Piłsudski tę rękę odtrącił, tak jak rok wcześniej odrzucił dramatyczne prośby o pomoc Denikina.
Może kluczowym powodem, który sprawił, że taka decyzja nie zapadła, był wewnętrzny spór o kształt odradzającej się Polski?
Zawieszenie broni z bolszewikami zawarli posłowie sejmowi, wśród których dominującą rolę odgrywał endek Stanisław Grabski. Starał się on zrealizować pomysł „Polski dla Polaków”, dlatego chciał za wszelką cenę powstrzymać dalszą ofensywę naszych wojsk na wschód. Tak, aby w przyszłej Rzeczypospolitej nie znalazło się zbyt dużo nie-Polaków. Była to koncepcja fatalna i uważam Grabskiego za wielkiego szkodnika. Niemniej Piłsudski nie zrobił nic, aby powstrzymać to zawieszenie broni. Gdy zostało zawarte – potulnie je uznał.
A może, spekulując, wydarzenia potoczyłyby się inaczej, gdyby Piłsudski wcześniej zdecydował się na przejęcie siłą pełni władzy niż w maju 1926 roku?
Aleksader Ładoś, sekretarz polskiej delegacji wysłanej na rozmowy pokojowe z bolszewikami w Rydze, mówił po latach, że Piłsudski, aby zerwać zawieszenie broni, musiałby zrobić pucz. Skoro tak, trzeba było robić ten nieszczęsny pucz. Nie w roku 1926 tylko w 1920. Tak naprawdę jednak Józef Piłsudski nie musiał sięgać po tak drastyczne środki. W październiku 1920 roku był u szczytu powodzenia. Był Naczelnikiem Państwa i Naczelnym Wodzem opromienionym zwycięstwem pod Warszawą. Mógł powstrzymać to fatalne zawieszenie broni. Moim zdaniem Piłsudski nie chciał jednak już wówczas realizować swojego wielkiego programu federacyjnego. Zrezygnował z niego, gdy wojska bolszewickie w sierpniu 1920 roku podeszły pod Warszawę. To był dla niego szok.
Nie szczędzi pan słów krytyki Piłsudskiemu. Ale jeszcze ostrzej pisze pan o Dmowskim. Czy to największy, cichy, ale negatywny bohater tamtych wydarzeń? Jak duży był jego wpływ na to, co rozgrywało się na wschodzie w latach 1919-20?
Do Piłsudskiego mam wielki szacunek. Uważam jednak, w przeciwieństwie do wielu Polaków, którzy do postaci historycznych podchodzą na kolanach, że każdy człowiek ma swoje blaski i cienie. Potrafi podejmować fenomenalne decyzje, a czasami popełnić błąd. Tak było z Naczelnikiem Państwa w roku 1920. Piłsudski jest niekwestionowanym bohaterem Polski, gdyby jednak obalił bolszewizm – zostałby bohaterem świata. Podobnie jest z moją oceną Romana Dmowskiego. Mam do tego polityka wielki szacunek za jego zmysł realizmu, którego późnym owocem były choćby Narodowe Siły Zbrojne. Koncepcję Dmowskiego z 1919 roku, która wyrażała się w jego słowach: „skróćmy tę Polskę trochę” – uważam jednak za szkodliwą. To właśnie on wymyślił nową, mała, etniczną i plemienną Polskę, która zastąpiła imperialną Rzeczpospolitą. Paradoksem historii jest to, że Piłsudski zrealizował program swojego wielkiego adwersarza Dmowskiego. Było to dla niego wielkim dramatem.
Wróćmy do traktatu ryskiego. Opisuje go pan jako „dzień hańby” i „czwarty rozbiór Polski”. Jest on zapomniany, a fakty dotyczące tego porozumienia są szokujące. Dlaczego tak jest? Czy przykrywa go mit zwycięstwa pod Warszawą?
Pewnie tak. Warto jednak pamiętać, że wojna polsko-bolszewicka nie zakończyła się zwycięstwem pod Warszawą, tylko właśnie Traktatem Ryskim podpisanym w marcu 1921 roku. Można powiedzieć, że wygraliśmy bitwę, a przegraliśmy wojnę. Był to bowiem dla nas traktat klęskowy. W Rydze oddaliśmy bolszewikom 300 tysięcy kilometrów kwadratowych terytorium Rzeczypospolitej i – o zgrozo! – półtora miliona Polaków. To rzecz niespotykana w dziejach: nasi negocjatorzy w Rydze wzięli mniej terytorium niż gotowi im byli oddać bolszewicy! Można było do Polski przyłączyć wschodnią Białoruś z Mińskiem, można było ratować Kamieniec Podolski, Żytomierz. Grabski świadomie zrezygnował z tych części Rzeczypospolitej, uznając, że jest tam zbyt mało Polaków, co zresztą było nieprawdą.
Co taka decyzja oznaczała dla ponad miliona Polaków, którzy pozostali na ziemiach opuszczonych przez żołnierzy już po podpisaniu traktatu ryskiego? Dlaczego władze nie chciały o nich odpowiednio zadbać?
To była dla tych ludzi katastrofa. „Czerwoni” natychmiast przystąpili do ich wyrzynania. Furia i nienawiść bolszewików – którzy zostali pobici pod Warszawą – skupiła się na naszych nieszczęsnych rodakach ze wschodu. Masowe egzekucje, deportacje na Syberię i do Kazachstanu, konfiskaty i tortury. Całkowite zniszczenie kościoła katolickiego. W 1932 roku w trakcie Wielkiego Głodu „czerwoni” zamordowali około 60 tysięcy Polaków z sowieckiej Ukrainy. W latach 1937–1938 zgładzili ponad zaś 200 tysięcy Polaków w ramach Operacji Polskiej NKWD. A więc 10 razy więcej niż w trakcie zbrodni katyńskiej! Był to pierwszy akt ludobójstwa popełniony na narodzie polskim. Gdy czyta się relacje Polaków ocalałych z tej rzezi, coś ściska człowieka za gardło. „My byśmy zrozumieli, że Polska nas porzuciła na pastwę bolszewickich siepaczy – mówili ci ludzie – gdyby Polska wojnę z bolszewikami przegrała. Ale przecież Polska wygrała. Jak to możliwe, że zostaliśmy porzuceni?” To był wielki dramat.
Czy wydarzenia z roku 1919 i 1920 to, pana zdaniem, największa szansa zmarnowana przez Polskę?
Polska, jak mówiłem na wstępie, zaprzepaściła więcej dziejowych szans. Nie wykorzystaliśmy zwycięstwa pod Grunwaldem czy zdobycia Kremla w roku 1610. Inaczej można było rozegrać wojnę polsko-rosyjską w latach 1830 – 1831. Znalazłoby się jeszcze kilka takich wydarzeń.
Dlaczego więc tak chętnie odwołujemy się do sukcesu bitwy warszawskiej, choć, nie wykorzystaliśmy szansy, jaką ona stworzyła?
To bardzo dobrze, że odwołujemy się do sukcesu bitwy warszawskiej. Było to bowiem zwycięstwo wspaniałe. W Warszawie powinien stanąć Łuk Triumfalny upamiętniający tę bitwę. Najlepiej w miejscu, gdzie obecnie stoi Pałac Kultury im. Stalina. Jest dla mnie rzeczą niezrozumiałą, że młode pokolenie wychowuje się w kulcie klęski, jaką było Powstanie Warszawskie, a nie w kulcie sukcesu, jakim była Bitwa Warszawska. Nie zmienia to jednak tego, że wielkie zwycięstwo naszych żołnierzy osiągnięte pod Warszawą zostało zmarnowane w Rydze przez polityków.
Pytanie, czy nawet po sukcesie i pokonaniu bolszewickiej Rosji, Polska byłaby na tyle wydolnym organizmem, by kontrolować tak rozległe obszary i nie stracić ich przy pierwszej możliwej okazji? Zwłaszcza że lata dwudzieste nie były najłatwiejszym czasem w Europie, i na świecie. A było to dopiero odradzające się państwo. I czy oparłaby się dążeniom niepodległościowym Ukraińców czy Białorusinów?
Akurat z Białorusinami nie byłoby większego problemu. Była to bowiem nacja nastawiona do Rzeczypospolitej przychylnie. Nacjonalizm białoruski dopiero raczkował, olbrzymia część tego narodu była – i jest – nastawiona obojętnie wobec haseł niepodległościowych. Z Białorusinami ułożylibyśmy się więc bez większego problemu. Nieco trudniej mogło być z ukraińskimi nacjonalistami. Oni w 1920 roku również nie byli jednak zbyt mocni. Nadal wielu ludzi na Ukrainie uważało się za Rusinów i patrzyło co najmniej podejrzliwie na idee głoszone przez Semena Petlurę. Sto lat temu stworzenie uzależnionej od Polski Ukrainy czy Rusi było jeszcze osiągalne. Endecy starali się do tego nie dopuścić, bo uważali, że taka Ukraina prędzej czy później wpadnie w objęcia Niemiec. Moim zdaniem było to mało prawdopodobne. A nawet gdyby do tego doszło, to wtedy my moglibyśmy się sprzymierzyć przeciwko Ukrainie z Rosją. Zawsze mielibyśmy jakieś pole do manewru.
W interesie Polski jest bowiem to, żeby na wschodzie znajdowały się dwa, ścierające się ze sobą organizmy państwowe – Rosja i Ukraina. A nie jedno moskiewskie imperium. Podpisanie Traktatu Ryskiego z bolszewikami, w którym oddaliśmy Leninowi pół Białorusi i Ukrainę, było odroczonym w czasie samobójstwem. Sowieci wzmocnili się przez 20 lat i kiedy ponownie do nas przyszli – jak pisał Józef Mackiewicz – „drugi cud na Wisłą już się nie wydarzył”. Konsekwencją ocalenia bolszewizmu w 1920 roku była agresja 17 września, deportacje setek tysięcy Polaków na wschód, zbrodnia katyńska, Obława Augustowska, utrata Wilna i Lwowa, PRL, ubecja, Bierut i Jaruzelski. Tego wszystkiego mogłoby nie być, gdyby Józef Piłsudski podjął w 1920 roku inną decyzję.
Od premiery książki minęło już trochę czasu. Czy opinie, jakie do pana docierają, są pozytywne, czy dominują głosy, że kolejny raz prezentuje pan fantastyczny scenariusz, który nie miał żadnych szans na realizację i do tego szarga „narodowe świętości”?
Nie, odbiór jest fantastyczny. Może dlatego, że Polacy z wielkim sentymentem myślą o czasach kiedy Rzeczpospolita rozciągała się od morza do morza. Jaki Polak – wychowany na „Trylogii” Sienkiewicza – nie marzy o powrocie do tych czasów, o powrocie na dzikie stepy Ukrainy, na bagna Polesia i jeziora Wielkiego Księstwa Litewskiego? Myśl o tym, że w 1920 roku stanęliśmy przed taką szansą niezwykle działa na wyobraźnię. Oczywiście szkoda, że szansa ta została zmarnowana. Cała historia Polski od kilkuset lat to jednak cały ciąg zaprzepaszczonych możliwości.
A co było bezpośrednią inspiracją do jej napisania książki? Czytając ją, można łatwo się zorientować, jakie zdanie ma pan o komunizmie. I, bardzo delikatnie mówiąc, nie szczędzi mu pan ostrych słów. Czy książka jest jakąś formą prywatnej rozprawy z tą ideologią?
Inspiracją była wielka powieść Józefa Mackiewicza „Lewa Wolna”. Wybitny polski pisarz jako pierwszy przedstawił w niej szokujące, nieznane kulisy rozgrywki Polska – biała Rosja – bolszewicy. „Pakt Piłsudski-Lenin” nie jest moją „prywatną rozprawą z komunizmem”. Mój antykomunizm nie wypływa bowiem z pobudek osobistych. Nie wypływa nawet z pobudek polskich. On wypływa z pobudek ludzkich. Jestem bowiem przekonany, że komunizm był wrogiem całej ludzkości. Żaden inny system nie wyrządził rasie ludzkiej tak straszliwej krzywdy.
Książka „Pakt Piłsudski-Lenin. Czyli jak Polacy uratowali bolszewizm i zmarnowali szansę na budowę imperium” ukazała się nakładem Domu Wydawniczego Rebis. Swoją premierę miała w sierpniu 2015 roku.

Źródło : http://wiadomosci.robertbrzoza.pl/historia-polski/badzmy-dumni-z-polski-ale-nie-oklamujmy-historii/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

komentarze