Myślę,
że ten wywiad powinien przeczytać każdy, zwłaszcza powinni go
przeczytać ci, którzy w islamski najeździe na Europę nie
widzą nic niebezpiecznego...
Z
Orianą Fallaci, pisarką i dziennikarką, rozmawia Andrzej Majewski
SJ
– Autorzy
zamachów terrorystycznych w Londynie byli muzułmanami, ale
urodzonymi już w Wielkiej Brytanii i mającymi brytyjskie
obywatelstwo. Można zatem uważać ich za Europejczyków. Czy
istotnie wierzy Pani, że dla obrony naszego kontynentu i cywilizacji
zachodniej należałoby w jakiś sposób usunąć wszystkich
muzułmanów z Europy?
– Przede
wszystkim: oni wcale nie są Europejczykami.
Nie
wolno ich uważać za Europejczyków, przynajmniej w takim
znaczeniu, w jakim nas nie można by traktować jako muzułmanów,
gdybyśmy mieszkali w Maroku, Arabii Saudyjskiej czy Pakistanie,
będąc tam zameldowani czy mając tamtejsze obywatelstwo.
Obywatelstwo
nie ma nic wspólnego z narodowością. By stać się
Anglikiem, Francuzem, Niemcem, Hiszpanem, Włochem czy Polakiem, to
znaczy stać się integralną częścią pewnych dziejów i
pewnej kultury, trzeba czegoś więcej niż tylko kawałka papieru,
na którym napisano: obywatel angielski, francuski, niemiecki,
hiszpański, włoski czy polski. Moim zdaniem, nawet ci, którzy
mają obywatelstwo, są tylko i jedynie gośćmi, a w zasadzie
uprzywilejowanymi najeźdźcami.
Przecież,
czym innym jest wydalanie terrorystów czy kandydatów na
terrorystów, nielegalnych uchodźców, włóczęgów,
którzy okradają innych czy handlują narkotykami, tym
bardziej imamów wzywających do świętej wojny i
podżegających swoich wiernych, by nas masakrowali, a czym innym
bezzasadne wypędzanie całej wspólnoty religijnej.
Banicja
stanowiła karę, którą już w XIX w. Europa stosowała
łagodnie i to jedynie w odniesieniu do kilku osób. W naszych
czasach na banicję skazuje się głównie zdetronizowanych
władców i ich rodziny.
Innymi
słowy, nakaz wydalenia nie przystaje już do naszej cywilizacji, do
naszej etyki, do naszej kultury, ale pomysł przekształcenia nas,
ofiar, paradoksalnie, w tyranów, prześladowanych w
prześladowców jest dla mnie nie do pojęcia. Przypomina mi to
historię 300 tys. Żydów, których w 1492 r. wygnano z
Hiszpanii oraz pogromy, których ofiarami byli Żydzi w całej
swej historii.
Gdyby
muzułmanie zechcieli wyemigrować spontanicznie, nie płakałabym,
naturalnie. Nawet zapaliłabym w tej intencji Matce Boskiej świecę.
Sugerowałam już to w opublikowanym niedawno w „Corriere della
Sera” artykule „Wróg, którego traktujemy jak
przyjaciela”: „Skoro jesteśmy tacy okropni, tacy źli, tacy
godni pogardy i tacy grzeszni, skoro tak nas nienawidzicie, tak nami
gardzicie, dlaczego nie wrócicie do swoich domów?”
Ale
oni się przed tym bronią wszelkimi sposobami. Nawet im to do głowy
nie przyjdzie. Ale nawet gdyby zaczęli o tym myśleć, jak to
zrealizować? Może podobnie jak Mojżesz, który zabrał ze
sobą z Egiptu Żydów i przeprowadził ich przez Morze
Czerwone?
Jest
ich już zbyt wielu! Jak wynika z ostatnich danych, jedynie na
terenie samej Unii Europejskiej żyje ich co najmniej 25 mln. Dodając
następnie tych, którzy mieszkają poza granicami Unii i na
terenach byłego Związku Radzieckiego, dochodzi się do około 60
mln.
To
tutaj jest ich Ziemia Obiecana – zrozumiałe? Szacunek, tolerancja.
Opieka społeczna, wolności pod dostatkiem. Związki zawodowe,
szynka, ta tak bardzo przez nich pogardzana szynka. Wino i piwo, to
godne pogardy wino i godne pogardy piwo, dżinsy. Przyzwolenie na
wszelkie przejawy arogancji, których się nie karze, ani nie
wyhamowuje, ani nawet nie gani. Do tego jeszcze zgoda na wyrzucanie
krucyfiksów przez okno. Ich protektorzy, to znaczy
kolaboranci, zawsze gotowi są bronić ich na łamach gazet i
uniemożliwiać sądom wydalenie.
Drogi
Ojcze Andrzeju. By nakłonić ich do powrotu do domu, jest już za
późno. Powinniśmy byli, powinniście byli, zażądać od
nich tego 20 lat temu, a więc wtedy gdy mówiłam: „Czyż
nie rozumiecie, że chodzi tu o z góry dobrze wykalkulowaną
inwazję, że jeśli nie powstrzymamy ich natychmiast, nie wyzwolimy
się od nich już nigdy?”
A
tymczasem, w imię litości i wielokulturowości, cywilizacji i
modernizmu, a zwłaszcza na skutek cynicznych porozumień
euro-arabskich, o których piszę w mojej książce „Siła
Rozumu”, pozwoliliśmy im do nas wejść.
Gorzej!
Bo gdy odkryliśmy, że nas już nie bawi bycie proletariuszami,
zbieranie pomidorów, tłoczenie się w fabrykach, sprzątanie
naszych domów i czyszczenie butów, wezwaliśmy ich:
„Chodźcie, kochani! Chodźcie! Bardzo was potrzebujemy!”
I
oni przyszli. Setkami. Tysiącami za jednym zamachem. Mężczyźni
silni, gładko ogoleni, kobiety w ciąży, dzieci. A za nimi rodzice,
dziadkowie, bracia, siostry, kuzyni i kuzynki. A my co? Mówimy
trudno, gdy zamiast pracowitych ludzi, chcących na nowo ułożyć
sobie życie, mamy często tułaczy, obwoźnych sprzedawców
nieużytecznych rzeczy, handlarzy narkotyków i przyszłych
terrorystów. Albo terrorystów już przeszkolonych czy
mających odbyć takie szkolenie.
I
cóż, mówimy: trudno, choć już w chwili zejścia na
ląd, kosztują nas górę pieniędzy. Wikt i zakwaterowanie,
szkoły, szpitale, comiesięczny zasiłek. Mówimy: trudno, gdy
stawiają, gdzie chcą, meczety. Trudno, gdy zawłaszczają całe
dzielnice, a nawet całe miasta. Trudno, gdy zamiast odrobiny
wdzięczności i lojalności domagają się prawa wyborczego, które,
oczywiście, jest im hojnie przyznawane przez lewicowych posłów,
wbrew konstytucji. I trudno, gdy w celu obrony Wolności, musimy
wyrzec się niektórych z naszych wolności. Trudno wreszcie,
gdy Europa staje się, więcej, już się stała, Eurabią.
Ojcze
Andrzeju, ja nie wiem, co dzieje się teraz w Polsce, ale w
pozostałych częściach Europy, poczynając od mojego kraju, nie
wydarza się nic z tego, co miało miejsce trzy wieki temu pod
Wiedniem. To znaczy, gdy 600-tysięczna armia osmańska Kara Mustafy
oblegała Wiedeń, miasto uważane za ostatni bastion chrześcijaństwa,
a polski król Jan III Sobieski razem z innymi Europejczykami
(z wyjątkiem Francji), z okrzykiem: „Rycerze! w imię naszej Pani
Częstochowskiej, do boju!” odepchnął ich. Nie, nie!
Dzisiaj
natomiast dzieje się to, co miało już miejsce ponad 3 tys. lat
temu pod Troją, gdy mieszkańcy otwarli bramy miasta i wprowadzili
do swego domu Ulissesowego konia. I za moment z jego wnętrzności
wypada Ulisses, ze swoimi „komandosami”.
Achajowie
zniszczyli wszystko, co dało się zniszczyć, wyrżnęli tych,
których dało się wyrżnąć, następnie podłożyli ogień i
dawajże grabić, co się tylko dało. Na boga! Od lat, niczym
Kasandra, lekceważona i wyszydzana, do znudzenia nie przestaję
powtarzać: „Troja płonie! Troja płonie!”
Dzisiaj,
doprawy, każde nasze miasto, każda wieś płonie! Masakra z 7 lipca
w Londynie nie jest niczym innym, jak tylko najnowszym przykładem
tego stanu rzeczy, którego ślepi i głusi, i oszuści, nie
chcą przyjąć do wiadomości.
– Jak,
Pani zdaniem, w tej sytuacji powinien zachować się papież Benedykt
XVI, który stoi na czele Kościoła katolickiego, ale też
reprezentuje religię głoszącą pokój, dobroć i unikanie
przemocy?
– Proszę
posłuchać. W artykule: „Wróg, którego traktujemy
jak przyjaciela”, w pewnym momencie zwracam się bezpośrednio do
Ratzingera… Oh! przepraszam! do papieża Benedykta XVI. Wie Ojciec,
ja go zawsze nazywam Ratzinger, i tyle. Nawet jeśli nie był on
nigdy moim profesorem, a już tym bardziej szkolnym kolegą.
Zwracam
się więc do niego, zarzucając mu to samo, co i Wojtyle. Oh!
przepraszam! Papieżowi Janowi Pawłowi II. Chodzi o Dialog z
Islamem. I mówię mu: „Wasza Świątobliwość! Zwraca się
do Ciebie osoba, która darzy Cię wielkim podziwem, która
Ciebie lubi i zgadza się z Tobą w wielu sprawach. Osoba, która
z tego powodu jest wyszydzana i zyskała sobie przydomek
ateistki-dewotki, laika-świętoszka, liberała-klerykała. Osoba,
która także rozumie politykę i jej uwarunkowania. Osoba,
która zdaje sobie sprawę z dramatu przywództwa, jak
również związanych z nim kompromisów. Osoba, która
szanuje niezłomność wiary. Ale, bez względu na to wszystko,
następujące pytanie i tak muszę zadać: Czyżbyś naprawdę
wierzył, że muzułmanie zgodzą się na dialog z chrześcijanami,
więcej, z innymi religiami czy z ateistami, jak w moim przypadku?
Czyżbyś naprawdę wierzył, że są w stanie się zmienić,
opamiętać, zaprzestać podkładania bomb?”
Dzisiaj
chcę dodać: terroryzm islamski nie jest zjawiskiem odosobnionym,
zjawiskiem niezależnym. Nie jest niegodziwością ograniczającą
się do niewiele znaczącej mniejszości w obrębie islamu (Dobra mi
to mniejszość nic nieznacząca! Oblicza się, że w Europie jest
ponad 40 tys. terrorystów gotowych w każdej chwili ruszyć do
akcji. A nie zapominajmy, że za każdym z nich stoi konkretna
organizacja, sieć doskonałych kontaktów i ocean pieniędzy.
Ergo, tę liczbę 40 tys. należałoby pomnożyć przynajmniej
pięcio- a nawet dziesięciokrotnie, co, podsumowując, daje 200 albo
nawet 400 tys.).
Terroryzm
islamski jest jedynie ucieleśnieniem, przejawem strategii stosowanej
już od czasu Chomeiniego, co więcej, od czasu podpisania cynicznych
porozumieć euro-arabskich. Chodzi o urzeczywistnienie globalnej
ofensywy zwanej Revival Islam – Odrodzenie Islamu, o „odrodzenie”,
które po raz kolejny ma na celu zniszczenie Zachodu, jego
kultury, jego zasad, jego wartości, jego wolności i jego
demokracji. Jego Chrześcijaństwa i jego Laicyzmu (Tak, tak! Również
jego laicyzmu. Może przede wszystkim laicyzmu. Czyżbyście jeszcze
dotąd nie dostrzegli, że w tej sytuacji runie także laicyzm?).
W
sumie chodzi o odrodzenie, którego wyrazem są nie tylko
dokonywane rzezie, ale także wielowiekowy ekspansjonizm islamu, o
ekspansjonizm, który do czasów Odsieczy Wiedeńskiej
realizowało wojsko i flota sułtańska, konno i na wielbłądach, na
statkach pirackich, a który obecnie realizują roje
emigrantów, zdecydowanych narzucić nam swoją religię, swoje
zwyczaje, swój despotyzm, swoją rozrodczość. A wszystko to,
wykorzystując naszą bezczynność, naszą słabość, naszą
uczciwość. Gorzej, nasz strach.
Ech!
Papież Ratzinger, przepraszam, papież Benedykt XVI, wie o tym
lepiej ode mnie. Wystarczy poczytać jego książki, poznać to, co
pisze na temat Europy, zrozumieć jego apel, jaki kieruje do Europy,
aby pojąć, że wie o tym lepiej ode mnie. Lepiej od nas wszystkich!
Problem tkwi w tym, że znajduje się on w bardzo trudnym położeniu,
być może w najtrudniejszej sytuacji, z jaką może mieć do
czynienia współczesny przywódca. Trudnym z
teologicznego i filozoficznego punktu widzenia. Trudnym po ludzku i z
perspektywy politycznej. Stoi on przecież na czele Kościoła, który
opiera swoją wiarę na miłości i przebaczeniu.
W
terminologii ekumenicznej głosi się „kochaj bliźniego swego”,
a więc również twego wroga, „jak siebie samego”.
Tymczasem kieruje on ogromną wspólnotą, która w
stosunku do islamu, również jeśli chodzi o hierarchię, jest
podzielona, to znaczy okopana na przeciwnych sobie stanowiskach.
Proszę
pomyśleć o Caritas, która pomaga nielegalnym emigrantom, a
nawet ich ukrywa. Proszę pomyśleć o kombonianach; w białych
habitach przyozdobionych tęczowymi szarfami rozdają im symboliczne
pozwolenia na pobyt. Proszę też pomyśleć o księżach, którzy
w swoich kościołach pozwalają imamom stawać przy ołtarzu i
asystować przy zawieraniu mieszanych małżeństw i krzyczeć:
„Allah-akbar, Allah-akbar”. Na przykład w Turynie.
I
wreszcie fakt, że jest on bezpośrednim następcą papieża Wojtyły,
który pierwszy zaczął mówić o Dialogu. Tego papieża,
który wobec komunizmu i Związku Radzieckiego kierował się
zasadą twardej ręki, a do islamu podchodził w jedwabnych
rękawiczkach. Który zapraszał imamów do Asyżu, który
przyjmował w Watykanie ex-terrorystę i magnata terrorystów
Jassera Arafata. I który nigdy bezpośrednio nie grzmiał
przeciwko Bin Ladenowi. (Ojcze Andrzeju, przykro mi o tym mówić
Ojcu, który jest Polakiem i który ten wywiad
przeprowadza z myślą o Polakach. Dobrze wiem, jak bardzo papież
Wojtyła czczony jest w Polsce. I nie ma w tym nic niestosownego,
gdyż Wojtyła był wielkim człowiekiem, wielkim przywódcą.
Niemniej, moim zdaniem, w tym przypadku, popełnił błąd.)
Ratzinger
był mocno z Wojtyłą związany. Dla tej więzi, jak wiadomo,
wyrzekł się nawet pragnienia zamieszkania na starość w swojej
Bawarii i powrotu do umiłowanego zajęcia, nauczania. Poza tym
kochał go i zasięgał jego rady. Czy można zatem wymagać, by w
jednej chwili zmienił kierunek swojej drogi, zakwestionował sen o
dialogu?
A
jednak ja ufam Ratzingerowi, Benedyktowi XVI. Jest to człowiek zbyt
inteligentny, by nie zdawał sobie sprawy z tego, iż Odrodzenie
Islamu, jeśli dorośnie do takich rozmiarów, jak w epoce
imperium osmańskiego, przybierze charakter nowego nazizmu. Papież
Ratzinger jest zbyt inteligentny, by nie wiedzieć, że podejmowanie
dialogu, czy też łudzenie się możliwością tegoż z nowym
nazizmem, oznacza ten sam błąd, jaki Wielka Brytania Chamberlaina i
Francja Daladiera popełniły w 1938 r.
Łudząc
się, co do możliwości pertraktacji z Hitlerem, Francja i Wielka
Brytania podpisały Układ Monachijski, aby już w rok później
widzieć Polskę zajętą przez nazistów.
Doprawdy,
Benedykt XVI jest człowiekiem rozsądnym. Proszę popatrzeć, w jaki
sposób podejmuje on nierozwiązywalną kwestę pogodzenia
Wiary i Rozumu, oraz doskonale wie, że laicyzm w swojej ocenie
Islamu spóźnił się na pociąg. Że ludzie o poglądach
laickich – nie czynem ale słowem – spóźnili się już na
spotkanie, jakie wyznaczyła im Historia. Że przede wszystkim ludzie
Lewicy stanęli po stronie wroga, nieprzyjaciela, który bez
żadnego respektu wobec nich, bezczelnie ich wykorzystuje, chcąc
rozprzestrzenić na cały świat swój Koran i swój
reżim teokratyczny. Że ludzie o poglądach laickich, spóźniwszy
się na spotkania wyznaczone im przez Historię, wykopali przepaść.
Stworzyli pustkę, która domaga się wypełnienia. A ja myślę,
że wcześniej czy później (lepiej wcześniej niż później),
Benedykt XVI ją wypełni. Jego twarz jest dobra, jego uśmiech jest
nieśmiały, ale jego spojrzenie jest stanowcze. Bardzo pewne.
To
wszystko nie oznacza wzywania do krucjaty, wojny religijnej, o co
złośliwi imbecyle oskarżają mnie na łamach ich prasy. Nie
oznacza to, że zaprzedałam się Watykanowi, zdradziłam laicyzm (w
moim przypadku, Ojcze Andrzeju, jest on mocny – nie dla korzyści).
Słowem,
nie oznacza to oddania się na służbę papieżowi, zachęcania go,
by podtrzymywał rolę Jana Sobieskiego wołającego: „Rycerze! w
imię naszej Pani Częstochowskiej, do boju!” Nie oznacza to, bym
żądała od papieża nałożenia zbroi tak drogiej jego poprzednikom
z epoki Renesansu, by sięgał po szablę i ścinał głowy tych,
którzy sięgają po nasze głowy. Tym bardziej już nie
oznacza, bym popychała go do horroru, jakim są pogromy.
Chodzi
mi jedynie o uświadomienie ludziom niezłomnej wiary, że samoobrona
jest usprawiedliwioną obroną. Że nie jest grzechem. Że gdy
zachodzi taka potrzeba, to także człowiek święty ma prawo
podnieść głos i zachować się jak Jezus Chrystus, który w
Świątyni traci cierpliwość, wywraca stragany przekupniów,
może nawet rąbie kogoś w nos.
Dla
mnie oznacza to konieczność znalezienia właściwego sojusznika.
Dla mnie ateistki-chrześcijanki (dewotki – nie, ale chrześcijanki
– tak) Chrześcijaństwo nie jest jedynie najwyższych lotów
filozofią, inspirującą myślą, korzeniem, od którego nie
mogę, nie powinnam i nie chcę się odrywać.
Dzisiaj
chrześcijaństwo jest sojusznikiem. Przyjacielem, towarzyszem drogi.
W konsekwencji jest nim również ten, który
chrześcijaństwo interpretuje autorytatywnie, który je
reprezentuje. Ergo, w moim przypadku nie chodzi przecież o pomylenie
diabła z wodą święconą, sacrum z profanum. Tu chodzi o kwestię
racjonalności. O samoobronę i o racjonalność.
Wie
Ojciec, w ostatnim czasie sprawił mi wielką radość wywiad,
którego „Corriere della Sera” udzielił bardzo
inteligentny bp Rino Fisichella, rektor Uniwersytetu Laterańskiego.
Chodziło
w tym wywiadzie o to, że odkąd czytam Ratzingera i odkąd on został
Benedyktem XVI, ja mniej dotkliwie odczuwam swoje osamotnienie.
Wywiad ukazał się w „Corriere” pod ujmującym tytułem
„Ratzinger i Oriana – spotkanie dwóch wolnych myśli”.
Jest to więcej niż wywiad, to sentencja, maksyma. „Czy nie dziwi
księdza biskupa (pytał prowadzący wywiad) ta zgodność kobiety,
która określa się jako »ateistka«, z papieżem?”
A Fisichella, przepraszam, bp Fisichella, odpowiada: „Wcale mnie to
nie dziwi! Co więcej, utwierdza mnie w przekonaniu o możliwości
prawdziwego spotkania na danej wszystkim ludziom płaszczyźnie
Rozumu.
»Siła
Rozumu« to zarówno słynny tytuł książki Fallaci, jak
również wyrażenie, które pojawia się w pismach
teologa Ratzingera, obecne jest także w encyklice »Fides et
Ratio« Jana Pawła II”. A kiedy prowadzący wywiad zapytał
go, w czym tkwi tajemnica takiego porozumienia na płaszczyźnie
Rozumu, biskup odpowiedział: „W przypadku Fallaci i papieża,
których łączy osąd kryzysu Europy i Zachodu, sekret tkwi w
wolności. Wiemy, jak bardzo ta Fallaci ceni sobie niezależność w
formułowaniu sądów, co być może stanowi tę jej cechę,
która przede wszystkim pozwoliła jej tworzyć historię
dziennikarstwa i narracji. A równocześnie dobrze wiemy, jak
bardzo teolog Ratzinger był zawsze wolny wobec jakichkolwiek idei,
bez zbytniej troski o polityczną poprawność”.
Wreszcie,
odpowiadając na pytanie, co sądzi na temat żartu Fallaci, a
mianowicie, że „skoro pewna ateistka i pewien papież twierdzą to
samo, to znaczy, że musi w tym być coś z prawdy”, Fisichella
odpowiada: „Sądzę, że jeśli rzeczywiście się myśli, już
samo to prowadzi do spotkania. Sądzę, że jeśli przekracza się
różne formy relatywizmu, do którego jesteśmy
przyzwyczajeni, jeśli wychodzi się poza schematy i błahe myśli,
dociera się do głębokiej jedności. Również gdy startujemy
z różnych miejsc”.
Święte
słowa, nic dodać, nic ująć! Słowa, nad którymi wielu
powinno się choć trochę zastanowić. (Nie chcę mówić, ile
czasu ja poświeciłam cudownej wskazówce, jakiej niewierzącym
udziela Ratzinger: „Postępujcie tak, jakby Bóg istniał”.
Przynajmniej choć trochę.)
– Pani
Oriano, co Pani sądzi o prowadzonej obecnie w Iraku przez Stany
Zjednoczone wojnie antyterrorystycznej?
– Ojcze
Andrzeju, niech Ojciec posłucha. Na miesiąc przed wybuchem wojny w
Iraku napisałam do „Wall Street Journal” i do „Corriere della
Sera” artykuł zatytułowany: „Wściekłość, Duma i
Wątpliwość”.
Chodzi
o artykuł, w którym obok wielu rzeczy, z powodu których
wystawiono mnie na pośmiewisko, nawet więcej, ukrzyżowano, mówiłam
mniej więcej tak: „A jeśli Irak stanie się drugim Wietnamem? A
jeśli z klęski Saddama Husajna narodzi się Islamska Republika
Iraku, tzn. kopia Islamskiej Republiki Iranu Chomeiniego?
Wolności
i demokracji nie da się komuś podarować jak dwóch tabliczek
czekolady, a już szczególnie w kraju, w społeczeństwie,
gdzie te pojęcia nie mają żadnego znaczenia. Wolność trzeba
zdobywać. I aby ją zdobyć, trzeba wiedzieć, czym ona jest. Trzeba
ją zrozumieć, trzeba jej chcieć! Oczywiście, tak samo jest z
demokracją. Może się mylę, ale ja pozwoliłabym Irakijczykom, by
się kisili we własnym sosie”.
Czy
się pomyliłam? Obawiam się, że nie. W porządku, odczuwam
zadowolenie, widząc upadek Saddama Husajna i jego bandy. Zgoda,
odczuwam satysfakcję, a czasem nawet dostrzegam kroplę pomieszanej
z rozczarowaniem, ale jednak nadziei, gdy dowiaduję się, że, nawet
nie zdając sobie sprawy z tego, czym jest demokracja, tylu
Irakijczyków i tyle Irakijek poszło głosować.
Ale
widząc cenę, jaką oni i my płacimy, ile ludzkich istnień tracą
obydwie strony, nadal sądzę, że lepiej byłoby zostawić ich, by
kisili się we własnym sosie. Stany Zjednoczone tak wdepnęły w
Irak, jak wcześniej wdepnęły w Wietnam. W tym bagnie nowotwór
antyamerykanizmu stał się nawet bardziej trujący, a więc bardziej
niebezpieczny, niż fałszywy pacyfizm, którym tęczowcy, jak
sztandarem, wywijają tylko po jednej stronie. Żeby to zrozumieć,
wystarczy przywołać taki oto oburzający przykład.
Przy
okazji każdej rzezi małych Irakijczyków, tłoczących się
wokół marines rozdających im cukierki, złośliwi imbecyle
piszą, że „Amerykanie tworzą z dzieci żywe tarcze”. Jakby
tego było mało, Iran Chomeiniego pokazał się światu, grożąc mu
reaktorami nuklearnymi i wybierając na prezydenta podejrzane
indywiduum, który w Teheranie stał na czele niecnego porwania
z ambasady zakładników amerykańskich. I tak widmo powstania,
przy pomocy Iranu, Islamskiej Republiki Iraku zagraża nam coraz
bardziej.
To
powiedziawszy, przyjąwszy, że klamka już zapadła, twierdzę, że
utożsamianie wojny w Iraku z terroryzmem jest błędem, co więcej,
jest oszustwem utrzymującym głupich w błędzie.
Na
boga! 11 września 2001 r. Wojny w Iraku jeszcze nie było. Nie było
jeszcze także wojny w Afganistanie. Tak więc wojna, którą
11 września oficjalnie wypowiedział nam Osama Bin Laden, już się
toczyła. Od dziesiątków lat, urządzając masakry, synowie
Allaha nękali Europę i Amerykę, i Izrael.
Zapewne
pamięta Ojciec podobne wydarzenia, jakie we Włoszech wycierpieliśmy
za sprawą Habbashów i Arafatów? Tak, dobrze rozumiem
do czego zmierza Ojca pytanie. Zmierza do problemu wycofania wojsk z
Iraku. Ojcze Andrzeju, a więc odpowiadam: Terroryzm islamski nie
ustanie ani nie ulegnie osłabieniu, jeśli pójdziemy w ślady
nieodpowiedzialnego i nieznośnego Zapatero. Przeciwnie. Za każdym
razem, gdy zostaje wycofany jakiś kontyngent wojska, Europa daje
dowód swojej słabości, nieśmiałości, strachu.
A
poza tym, pozostawiając nieszczęsnych Irakijczyków w
szponach Al-Kaidy i Iranu, opuszczając ich, sami, własnymi rękoma
kopiemy sobie coraz głębszy grób. Aby wyjść stamtąd, i
jakoś spróbować wypić to piwo, które zostało już
nawarzone, potrzeba czasu i mózgu.
– Pani
zdaniem, określanie islamu mianem religii pokoju i twierdzenie, że
Koran uczy miłosierdzia, jest głupotą. Dlaczego Pani tak sądzi?
– Ponieważ,
abstrahując od czternastu wieków Historii, wieków, w
których islam nie robił nic innego, jak tylko wywoływał
wojny, podbijał, ujarzmiał i masakrował, mówi o tym sam
Koran. To Koran, a nie moja ciotka, nazywa nie-muzułmanów
„niewiernymi psami”. To Koran, nie moja ciotka, skarży się na
nich, że śmierdzą jak małpy i wielbłądy. To Koran, nie moja
ciotka, zachęca swoich wyznawców, by ich eliminowali.
Okaleczali,
kamienowali, ścinali, albo przynajmniej ujarzmiali. I tak, jeśli w
Arabii Saudyjskiej pozwolisz, że cię złapią z krzyżykiem na
szyi, świętym obrazkiem w kieszeni czy Biblią w domu, w najlepszym
przypadku skończysz w więzieniu, jeśli nie na cmentarzu. Jeśli w
Sudanie jesteś ubogim Afrykańczykiem czy Afrykanką, który
modli się do Matki Bożej, to zakuwają twoje ręce i nogi w dyby, i
stajesz się niewolnikiem.
Zechciejcież
wreszcie wbić sobie do głowy tę prostą, niedwuznaczną, bezsporną
prawdę! Wszystko to, co muzułmanie wyrządzają nam i sobie, jest
wymagane lub sugerowane przez Koran. Dżihad, inaczej święta wojna.
Przemoc, odrzucanie demokracji i wolności. Porażające zniewolenie
kobiet. Kult Śmierci, pogarda dla Życia.
I
proszę mi nie odpowiadać, tak jak robią to cwaniacy zakładający
istnienie Islamu Umiarkowanego, że Koran ma różne wersje.
Proszę go przeczytać od deski do deski. W każdej wersji jego
istota jest ta sama. I gdzież w tym wszystkim jest ukryta religia
pokoju? Gdzież ukryte jest miłosierdzie Allaha?
Ja
nie pojmuję względów, z jakim wy, katolicy, odnosicie się
do Koranu. Nie rozumiem szacunku, jaki okazujecie Mahometowi.
Przecież Chrystus i Mahomet, to nie dwaj koledzy, którzy
ucztują sobie w Raju albo Dżannie. Nie pojmuję tego waszego
wybiegu, tego upartego mówienia o Jedynym Bogu.
W
niedzielę 17 lipca, w jednym z kościółków we
włoskiej prowincji Varese proboszcz poprosił jedno z muzułmańskich
dzieci, by pomodliło się do Allaha, a następnie zakończył mszę
groźnym wezwaniem do wiernych: „Zapamiętajcie dobrze, kto nie
chce nazywać Ojcem także Allaha, ten nie jest godnym odmawiać
Ojcze nasz”. Ależ, jak to?! Czy naprawdę mamy zamiar bawić się
w ciuciubabkę?
Allah
nie ma przecież nic wspólnego z Bogiem Chrześcijan. Nic a
nic. Nie jest on ani Bogiem dobrym, ani Bogiem Ojcem. Jest to bóg
zły, bóg władca. Istot ludzkich nie traktuje jak swoje
dzieci. Traktuje je jak poddanych, jak niewolników. I nie uczy
je miłości. Uczy nienawiści. Nie uczy szacunku, uczy pogardy. Nie
uczy bycia wolnymi. Uczy posłuszeństwa.
By
zdać sobie z tego sprawę, wystarczy przeczytać sury o
niewiernych-psach. Na przykład te cztery, na podstawie których
– we wstrętnej książeczce napisanej przez muzułmanina
(naturalizowanego Włocha), a który wyrzuca krzyże przez okna
i nazywa Kościół katolicki „przestępczą organizacją”
i nikt go za to nie ciągnie do sądu – w tej książeczce podżega
się muzułmanów, aby mnie ukarać, co znaczy wyeliminować.
Nie, nie!
Naszym
pierwszym wrogiem nie jest Bin Laden. Nie jest Zarkawi. Nie są
terroryści, ani inni podrzynacze gardeł. Naszym pierwszym wrogiem
jest ta Księga. Księga, która ich zatruła.
Oto
dlaczego utrzymuję, że dialog z islamem jest niemożliwy i dlaczego
odrzucam bajki o Islamie Umiarkowanym. O Islamie, który czasem
łaskawie potępia zamachy, ale do tego potępienia zawsze dodaje
jakieś „ale”, jakieś „jednakże”.
Oto
dlaczego współżycie z wrogiem, którego traktujemy jak
przyjaciela, jest chimerą, a słowo „integracja” kłamstwem. Oto
dlaczego łudzenie się co do możliwości dialogu z nimi, znaczy
tyle, co podpisanie Układu Monachijskiego z Hitlerem, oznacza
powtórzenie błędu Chamberlaina i Daladiera. Oto dlaczego
stale mówię o nazizmie islamskim i przywołuję Churchilla,
który mawiał: „Przelejemy łzy i krew”. Oto dlaczego
utrzymuję, że ich nazizm to nie kwestia rasowa, etniczna, to
kwestia religijna.
Istotnie,
z prawnego punktu widzenia, wielu z nich jest rzeczywiście naszymi
współobywatelami. Urodzili się w Wielkiej Brytanii, we
Francji, we Włoszech, w Hiszpanii, w Niemczech, w Holandii, w Polsce
itd. Indywidua, które wzrastały jako Anglicy, Francuzi,
Włosi, Hiszpanie, Niemcy, Holendrzy, Polacy itd.
Młodzi,
którzy uczyli się, bądź uczą, w naszych szkołach,
studiowali na naszych uniwersytetach, którzy dobrze mówią
naszymi językami, którzy grają w piłkę nożną i krykieta,
uczęszczają do dyskotek i chodzą na siłownie. Którzy
nierzadko piją wino, piwo i wódkę. Którzy wydają się
naprawdę zintegrowani z naszym społeczeństwem. Wydają się być
tacy przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nawet nie noszą bród.
Tymczasem
jednak traktują swoje kobiety (a także i nasze) tak, jak je
traktują. Obrzucają nas nienawistnymi słowami i spojrzeniami, i
ledwie postawią nogę w meczecie, na nowo zapuszczają brody.
Słuchają imama nawołującego do dżihadu, studiują, to znaczy,
uczą się na pamięć Koranu i paf! Stają się kandydatami na
terrorystów, potem uczniami terrorystów, potem
walczącymi terrorystami. Natomiast ci, którzy się nimi nie
stają, to znaczy tzw. umiarkowani, mruczą pod nosem swoje
dwuznaczne „jeśli” i „ale”, i „jednakże”.
Ojcze
Andrzeju, statystyki budzą we mnie niechęć. Jednak trzeba brać je
pod uwagę. Ze śledztwa przeprowadzonego przez „Daily Telegraph”
po zamachach w Londynie wynika, że 24% muzułmanów
angielskich odnosi się z sympatią do uczuć i motywów
leżących u podstaw zamachów z 7 lipca; 46% umiarkowanych
rozumie „dlaczego ci ogoleni zachowują się w ten sposób”;
32% utrzymuje, „że muzułmanie powinni położyć kres
dekadenckiej cywilizacji Zachodu”; 14% wyznaje, „że nie poczuwa
się do obowiązku powiadomienia policji o tym, że jest
przygotowywany zamach, a jeszcze mniej gdy imam podżega do Świętej
Wojny”.
Jakby
tego było mało, z raportu rządowego „The Next London Bambing”
wynika, że w Wielkiej Brytanii jest 16 tys. muzułmanów
zaangażowanych w działalność terrorystyczną, a połowa z
ankietowanej muzułmańskiej młodzieży mówi, „że jest
gotowa użyć przemocy do zlikwidowania naszego niemoralnego
społeczeństwa”.
Mówiąc
wprost, bez odnoszenia się do statystyki, wystarczy pamiętać o
tym, co wynika z aresztowania Hamdi Issaaca, terrorysty z
obywatelstwem angielskim, narodowości etiopskiej lub erytrejskiej,
zatrzymanego w Rzymie, gdzie mieszkał przez 5 lat z liczną rodziną,
i gdzie jego bracia, mający ważne pozwolenie na pobyt, skończyli
razem z nim w więzieniu za wystawianie fałszywych paszportów
dla terrorystów.
Czy
wie Ojciec, że ten Issaac przybył do Włoch (z fałszywym
paszportem somalijskim) jako uchodźca polityczny? Że mieszkał on w
Londynie przez 6 lat na koszt państwa brytyjskiego, od którego
otrzymywał zasiłki również na mieszkanie? Że dano mu
obywatelstwo brytyjskie bez zmrużenia oka, nie zauważając, że
jego nazwisko jest fałszywe? Że razem z trzema innymi (również
naturalizowanymi obywatelami brytyjskimi, pobierającymi zasiłek
rządowy) i razem ze swoim bossem Muktarem Hibrahimem Muktarem
(również naturalizowanym obywatelem brytyjskim, także
pobierającym zasiłek rządowy) gromadził on materiały wybuchowe,
zabawiając się dodawaniem do nich gwoździ, śrub, żyletek, w celu
spowodowania większego zła? („Ależ on nie chciał nikogo zabić,
były to tylko działania demonstracyjne”, powiedziała urocza
adwokatka, wyznaczona przez państwo włoskie. Ta sama, która
dała się sfotografować wydekoltowana niby Lollobrigida z wyłażącym
na wierzch stanikiem.)
Ojcze
Andrzeju, pewnie z niesmakiem słucha Ojciec tych wywodów?
Prawda? Wzdryga się Ojciec przed dostrzeżeniem w naszych gościach
nowej Hitlerjugend, zapatrzonej w swoją „Mein Kampf”. Prawda? I
uważa Ojciec za przesadę to, iż ja widzę w nich zagrożenie dla
Zachodu i reszty ludzkości.
A
więc przypominam, że za nazizmem w Niemczech i w Europie nie stał
cały naród niemiecki, ale wcale niemała mniejszość
nieszczęśników, którzy wpatrywali się w proroka
Adolfa Hitlera, tak jak młodzi muzułmanie wpatrują się w proroka
Mahometa.
A
jeśli Ojciec myśli, że niesprawiedliwe jest z mojej strony
obwinianie jednej z religii, więcej, jednej z ksiąg, proszę
pomyśleć o chłopcu amerykańskim, którego marines
zaaresztowali razem z Talibami w czasie wojny w Afganistanie. Chodzi,
powtarzam, o Amerykanina. Kalifornijczyka. O białoskóre
niewiniątko, tak białe jak śnieg, jak laicko-chrześcijańska
edukacja. Nie o Marokańczyka, Tunezyjczyka, Saudyjczyka,
Senegalczyka, Somalijczyka czy Erytrejczyka, kogoś o ciemnej
karnacji. Któregoś dnia postawił on nogę w meczecie i
odkrył: „Mamuś, tatuś, chcę studiować Koran”. I wyjechał do
Pakistanu, wyuczył się tego Koranu na pamięć, pozwolił imamom,
by zrobili mu pranie mózgu i ostatecznie wylądował wśród
Talibów w Kabulu.
Ojcze
Andrzeju, to jest właśnie moja odpowiedź na twoje ostatnie,
dlaczego. I dobrze wiem, że mówiąc to, ryzykuję pójście
do więzienia za prawo do wyrażania opinii, maskowane oskarżeniem o
przestępstwo obrazy Islamu. Dobrze wiem, że wraz z więzieniem
ryzykuję życie, to znaczy jeszcze mocniej rzucam wyzwanie tym, z
nowej Hitlerjugend, którzy chcą mnie zamordować.
Wiem
dobrze, że również my na pewno nie jesteśmy święci, że w
naszej historii także nawarzyliśmy niezłego piwa. Ale, dzisiaj nie
my jesteśmy zagrożeniem. Są nim oni. Jest ich księga. A widząc,
że nikt o tym nie mówi, i widząc, że ktoś musi to
powiedzieć, mówię to ja. Na tym kończę, pozdrawiam
Polaków, którzy dzięki tłumaczeniu tego wywiadu mogli
nam towarzyszyć. Pozdrawiam Ojca i dziękuję za wysłuchanie mnie.
tłum.
Andrzej Majewski SJ
ANDRZEJ
MAJEWSKI SJ, ur. 1961 r., dziennikarz, kierownik Sekcji Polskiej
Radia Watykańskiego, dyrektor Europejskiego Centrum Komunikacji i
Kultury w Warszawie, obecnie kierownik Redakcji Programów
Katolickich TVP. Mieszka w Warszawie.
Autorka
udzieliła tego wywiadu specjalnie dla „Przeglądu Powszechnego”
i TVP.
Wywiad
ukazał się w Przeglądzie Powszechnym nr 9 (1009) 2005, s. 28-42.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
komentarze