...według bł. Katarzyny Emmerich...
Jezus sam ułożył porządek całego pochodu. Apostołom kazał iść przed Sobą parami, oznajmiając im przy tym, że już od teraz i po Jego śmierci muszą być wszędzie przedstawicielami Kościoła. Piotr szedł pierwszy, a za nim ci, którzy później najwięcej mieli zasłużyć się około rozszerzenia Ewangelii. Na ostatku najbliżej Jezusa szli Jan i Jakób Młodszy; wszyscy nieśli w rękach palmowe gałązki.
Kliknij poniżej, aby otworzyć posta...
Gdy dwaj uczniowie, czekający koło Betfage, ujrzeli zbliżający się orszak, wyszli naprzeciw na drogę, prowadząc za sobą oślicę i oślątko. Oślica okryta była derkami, zwieszającymi się aż do ziemi, z pod przykrycia widać było tylko głowę i ogon zwierzęcia. Właściwie nie wiem, która była oślica, a które oślątko, bo oba zwierzęta były jednakowej wielkości. Teraz dopiero przywdział Jezus wspaniałą suknię świąteczną z białej wełny z powłoką, którą dotychczas jeden z uczniów niósł za Nim; następnie przepasał ją szerokim pasem, na którym wypisane były litery. Z szyi zwieszała się szeroka stuła sięgająca kolan; oba jej końce wyhaftowane brązowymi nićmi, podobne były do dwóch tarczek. Uczniowie pomogli Jezusowi wsiąść na poprzeczne siodło oślicy. Eliud i Sylas szli po obu bokach Jezusa, Eremenzear zaś zaraz za Nim; dalej szli najnowsi uczniowie, częścią pozyskani w ostatniej podróży, częścią w ostatnim czasie przyjęci. Cały orszak znowu się uporządkował, niewiasty stanęły także parami i przyłączyły się do pochodu. Najświętsza Panna, która zwykle usuwała się i zawsze była ostatnią, teraz stanęła na ich czele. Wśród śpiewów wyruszył orszak w dalszą drogę. Ludzie w Betfage, którzy już przedtem skupili się około dwóch czekających uczniów, teraz gromadnie przyłączyli się do pochodu. Jezus powtórnie przypomniał uczniom, by uważali, kto będzie rzucał Mu pod nogi szaty, kto łamał gałązki, a kto uczyni i jedno i drugie; ci ostatni — mówił oddadzą Mi cześć później przez poświęcenie siebie samych i bogactw tego świata dla Mnie. Idąc z Betanii do Jerozolimy, miało się Betfage po prawej ręce, więcej od strony Betlejem; obie drogi rozdzielała góra Oliwna. Betfage leżało w dole na gruncie wilgotnym, prawie jakby na moczarze. Była to uboga wioska, składająca się z szeregu chałup, stojących po obu stronach drogi. Dom, przy którym stalą oślica, stał w bok od drogi, na pięknej łące od strony Jerozolimy. Z tej strony droga się wznosiła, a potem z drugiej strony góry opadała w dolinę, ciągnąca się między górą Oliwną a wzgórzami Jerozolimy. Jezus był między Betfage a Betanią; obaj uczniowie czekali za wsią i tu wyprowadzili oślicę na drogę. Eremenzear i Sylas polecili rano kramarzom w Jerozolimie i innym tamtejszym mieszkańcom, by uprzątnęli świątynię, bo Pan przybędzie. Wzięli się oni więc rączo do spełnienia tego polecenia, a także zaczęli gorliwie przystrajać drogę. Powyrywali kamienie w bruku, powsadzali natychmiast drzewa, powiązali je u góry w łuki i poobwieszali różnymi żółtymi owocami, jakoby wielkimi jabłkami. Uczniowie wysłani przez Jezusa do Jerozolimy, mnóstwo obcych, którzy zjechali do miasta na święta (wszystkie drogi roiły się od podróżnych), dalej ci Żydzi, którzy słyszeli ostatnią mowę Jezusa, wszystko zaczęło się tłoczyć do tej części miasta, którędy Jezus miał przechodzić. Między obcymi dosyć było takich, którzy słyszeli już o wskrzeszeniu Łazarza i pragnęli bardzo ujrzeć sprawcę tego cudu, Jezusa. Wtem rozeszła się wieść, że Jezus już się zbliża, więc wszyscy tłumnie ruszyli Panu naprzeciw. Góra Oliwna niższa jest od wzgórza, na którym stoi świątynia. Górę przerzyna głęboki wąwóz i tędy wiedzie droga z Betfage do Jerozolimy. Między stromymi ścianami wąwozu widać w dali leżącą naprzeciw świątynię jerozolimską. Droga cała z Betfage do Jerozolimy jest bardzo miła; po obu stronach rosną drzewa i wszędzie napotyka się piękne ogrody. Wśród rozgłośnych śpiewów zbliżył się orszak, z Apostołami i uczniami, na czele, do miasta; zaraz też wyszły naprzeciw z poza murów zbite tłumy ludu. Równocześnie jednak pojawiła się garstka starych kapłanów w poważnych strojach kościelnych i ci zatrzymali pierwsze szeregi Apostołów, którzy zmieszani nieco, umilkli, a wtedy kapłani wezwali Jezusa do zdania sprawy, co ma znaczyć ten pochód i dlaczego nie umie utrzymać Swych ludzi w karbach i im tych krzyków nie zakaże? Jezus zaś odrzekł: „Gdyby ci milczeli, to kamienie przydrożne zaczęłyby wznosić okrzyki radosne." Otrzymawszy taką odpowiedź, cofnęli się kapłani z powrotem do miasta. Arcykapłani odbyli tymczasem naradę, kazali zwołać wszystkich mężów i krewnych tych niewiast, które wyszły z dziećmi na spotkanie Jezusa, i kazali ich zamknąć w obszernym dziedzińcu, poczym wysłali szpiegów na przesłuchy. Pochód tryumfalny zbliżał się już do miasta. Wielu z tłumu łamało gałęzie drzew, ścieląc nimi drogę, inni zrzucali wierzchnie suknie i rozścielali pod nogi Jezusowi; niektórzy w zapale obnażyli się do prawie pasa, a krzyki i śpiewy radosne rozlegały się dokoła. Dzieci gwałtownie wypadły ze szkół, łącząc swe dziecinne głosy z radosnymi okrzykami tłumów. Droga zasłana była grubo gałązkami, szatami i kobiercami, tworząc niejako jednostajny osobliwy, pulchny dywan, po którym posuwał się orszak pod łuki z zieleni, wystawione między murami. Weronika, idąca z dwojgiem dzieci, rzuciła na drogę swą zasłonę, a także jednemu z dzieci zdjęła jakąś część ubrania. Potem tak ona jak i inne niewiasty przyłączyły się do orszaku św. niewiast, zamykających pochód. Było ich około siedemnaście. Wśród ogólnej radości Jezus gorzko zapłakał; Apostołowie także się rozpłakali, gdy im powiedział, że wielu z tych, którzy teraz tak się radują, wnet z równym zapałem wyszydzą Go, a jeden nawet Go zdradzi. Płakał Jezus, spoglądając na miasto, bo równocześnie czytał w przyszłości, że wkrótce nie zostanie ani śladu z miasta i ze świątyni. Orszak przeszedł już bramę miasta i skierował się ku świątyni, a uniesienie i zapał tłumów wzrastały z każdą chwilą. Zewsząd przyprowadzano i znoszono chorych wszelkiego rodzaju, więc Jezus przystawał często, zsiadał i uzdrawiał wszystkich bez wyjątku. Natłok robił się coraz większy tak, że tylko noga za nogą można się było posuwać; na przebycie półgodzinnej drogi od bramy do świątyni potrzebował teraz Jezus około trzech godzin. Hałas i wrzawa nie ustawały; także nieprzyjaciele Jezusa, wmieszani w tłum, wznosili wraz z innymi okrzyki. Im bliżej świątyni, tym piękniej przystrojona była droga. Po obu stronach były opłoty, a za nimi małe ogródki, zasadzone drzewkami; pasły się tu i hasały jakieś małe zwierzątka o długich szyjach, dalej koziołki i owce z wieńcami na szyi. Tutaj to zwykle, a głównie w czasie wielkanocnym, wystawiano na sprzedaż wybrane już czyste zwierzątka ofiarne. Żydzi tymczasem kazali pozamykać wszystkie domy i bramę miejską, w ten sposób tę część miasta od reszty zupełnie odosobniając. Gdy Jezus zsiadł przed świątynią z oślicy, chcieli uczniowie zaraz ją odprowadzić, lecz zastali już bramę zamkniętą i musieli czekać aż do wieczora. Święte niewiasty były także w świątyni, napełnionej szczelnie tłumem. Ludzie będący w świątyni musieli przez cały dzień obejść się bez posiłku, bo wszystko było pozamykane. Osobliwie Magdalenę martwiło to, że Jezus nie może się niczym posilić. Nad wieczorem, gdy otworzono bramę, wróciły święte niewiasty do Betanii, a za niemi nieco później poszedł Jezus z Apostołami. Magdalena, stroskana, że ani Jezus ani Apostołowie przez cały dzień nic nie jedli, zakrzątnęła się zaraz sama około przyrządzenia wieczerzy. Zmierzchało się już, gdy Jezus wszedł na podwórze domu Łazarza. Magdalena wyniosła wody w miednicy, umyła Mu nogi i otarła je chustą, przewieszoną przez plecy, poczym wprowadziła Go do domu. Wieczerzy właściwej nie było, podano tylko przekąskę. Podczas posiłku zbliżyła się znów Magdalena do Jezusa i wylała Mu na głowę wonny olejek. Judasz, przechodząc potem koło niej, zaczął szemrać na taki zbytek, lecz Magdalena odrzekła mu: „Nigdy i niczym nie potrafię dość wywdzięczyć się Panu za to, co uczynił dla mnie i dla brata mego." Posiliwszy się, poszedł Jezus do gospody Szymona trędowatego, gdzie już zebrało się sporo uczniów, i przez chwilę tam nauczał. Stąd poszedł przed miasto do gospody uczniów, tu znów nauczał jakiś czas, poczym powrócił do domu Szymona. Idąc nazajutrz z Apostołami do Jerozolimy, łaknął Jezus; lecz czułam, że nie posiłku łaknął, tylko nawrócenia się Żydów i dokonania posłannictwa Swego. Pragnął przebyć czekające Go męki, a że znał dobrze ich wielkość i ciężar, więc trwożył się w sercu. Po drodze przechodził koło drzewa figowego; spojrzał na nie, a nie widząc żadnych owoców, tylko same liście, przeklął je, by uschło i nigdy już owoców nie rodziło, poczym wskazawszy na nie, rzekł: „Tak stanie się tym wszystkim, którzy nie zechcą Mnie uznać." Zrozumiałam, że drzewo figowe było wyobrażeniem starego Zakonu, a winna macica nowego. Na drodze do świątyni leżały jeszcze tu i ówdzie sterty gałęzi i wieńców z wczorajszej uroczystości. We frontowych przedsionkach świątyni zebrało się znowu sporo kupczących. Niektórzy przyszli ze skrzyniami na plecach, a rozłożywszy je, układali na podpórkach, utworzonych z żerdek razem złączonych. Na jednym stole leżały kupy fenigów, powiązanych rozmaicie za pomocą łańcuszków, haczyków, lub rzemyków. W ten sposób utworzone były różne figury koloru żółtego, białego, brązowego, lub kilku barwne. Zdaje mi się, że były to fenigi do wieszania. Dalej stały jedne na drugich kupy koszów z ptactwem, w innym znów przedsionku sprzedawano cielęta i inne bydło ofiarne. Przyszedłszy do świątyni, kazał Jezus wszystkim kupczącym ustąpić się; gdy zaś zwlekali z wypełnieniem rozkazu, skręcił w kilkoro pas, rozpędził ich i wygnał ze świątyni. Podczas gdy Jezus nauczał, przysłali jacyś znakomici Grecy posłańca z gospody do Filipa z zapytaniem, kiedy będą mogli pomówić z Panem, bo nie chcą teraz w natłoku się przeciskać. Filip oznajmił to Andrzejowi, a ten Jezusowi. Jezus obiecał pomówić z nimi, gdy będzie powracał do Betami, i w tym celu kazał im stawić się na drodze między bramą a domem Jana Marka. Tymczasem zaś nauczał dalej, a smutek wciąż trapił serce Jego. Raz przerwał na chwilę naukę i złożywszy ręce, wzniósł oczy w niebo, a wtem promień jakoby ze świetlistej chmury spłynął na Niego i dał się słyszeć grzmot. Zgromadzeni ze strachem spojrzeli w górę, w tłumie zaczęły się szepty. Jezus ciągnął dalej, ale zjawisko powtórzyło się jeszcze kilka razy. Po nauce zeszedł Jezus z mównicy i wmieszawszy się w grono uczniów, wyszedł z świątyni. Gdy Jezus miał nauczać, okrywali Go zwykle uczniowie w świąteczny biały płaszcz, który zawsze nosili ze sobą; gdy zaś schodził z mównicy, zaraz płaszcz zdejmowali, więc Jezus nie różniąc się ubiorem od innych, mógł łatwiej usunąć się z oczu tłumów. W koło mównicy były dla słuchaczów trzy rzędy schodów z poręczami – stopniowo coraz wyższych. Poręcze, jak mi się zdaje, lane z metalu, przyozdobione były rzeźbami. Główki, czy też gałki przy poręczach były brązowe. Płaskorzeźb nie było żadnych w świątyni; za to gęsto widniały różne sztukaterie, przedstawiające winne latorośle, grona, zwierzęta ofiarne i figury jakby dzieci w powijakach na kształt tej, jaką widziałam wyszytą u Maryi. Dzień jeszcze był jasny, gdy Jezus zbliżył się z towarzyszami do domu Jana Marka. Tu podeszli ku Niemu Grecy, a Jezus rozmawiał z nimi parę minut; były z nimi i niewiasty, ale te stały z tyłu. Wszyscy nawrócili się, a na Zielone Świątki jedni z pierwszych przyłączyli się do uczniów i przyjęli chrzest.
Żródło: http://www.fronda.pl/blogi/na-przekor-trendom/uroczysty-wjazd-jezusa-do-jerozolimy-bl-katarzyna-emmerich,8000.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
komentarze